Agresja Rosji na Ukrainę i nierówna reakcja europejskich państw NATO na tę inwazję pokazują nowe realia strategiczne, na które muszą zareagować USA - komentuje Michta. Zaznacza, że to państwa wschodniej flanki Sojuszu najaktywniej reagują na rosyjskie zagrożenie, podczas gdy odpowiedź Niemiec i Francji została udzielona "z wahaniem" i była "mniej imponująca".

Reklama

USA muszą dokonać trudnych wyborów dotyczących rozmieszczenia swoich wojsk w Europie; jeżeli Waszyngton na poważnie myśli o odstraszaniu Rosji, musi posiadać "stałe instalacje w kluczowym państwie frontowym, czyli w Polsce" - przekonuje ekspert.

"Polska filarem obrony NATO"

Tak jak Niemcy Zachodnie były filarem odstraszania i obrony NATO w czasie zimnej wojny, tak teraz tę rolę pełni Polska. Wówczas Niemcy Zachodnie miały najsilniejszą konwencjonalną armię w Europie, a na ich terenie stacjonowały znaczne siły USA. Dzisiaj Polska jest chętna i gotowa do tego, by podjąć ryzyko zapewnienia sobie obrony i wywiązania się ze swoich zobowiązań wobec NATO - zaznacza Michta w opublikowanym we wrześniu artykule gościnnym.

Reklama

Amerykański ekspert przypomina, że Polska jest w trakcie intensywnego rozbudowywania swoich sił zbrojnych - prowadzone są liczne zakupy zbrojeniowe: m.in. nowych czołgów, myśliwców, artylerii rakietowej; liczba regularnych żołnierzy ma się zwiększyć do 250 tys., a Obrony Terytorialnej - do 50 tys. Jako kontrast opisuje sytuację sił zbrojnych Niemiec, które wciąż nie przeznaczają na zbrojenia środków w zalecanej przez NATO wysokości 2 proc. PKB, czy Wielkiej Brytanii, której armia jest redukowana do poziomu "najmniejszego od czasów napoleońskich".

Najwyższy czas, by USA porzuciły model rotacyjnej obecności wojskowej na wschodniej flance NATO. To rozwiązanie jest de facto droższe niż stałe garnizony, przemieszczanie oddziałów zabiera czas, który można by wykorzystać na szkolenie, a co najważniejsze - wysyła do nowych sojuszników sygnał, że są traktowani inaczej niż państwa zachodniej Europy - przekonuje Michta.

Reklama

Niezależnie od wyniku wojny na Ukrainie USA muszą ustanowić swoją stałą obecność militarną tam, gdzie jest ona pilnie potrzebna, by zbudować w Europie wiarygodne środki odstraszania - ocenia politolog.

Brygady bojowe w Polsce

Waszyngton powinien rozmieścić na wschodniej flance NATO co najmniej trzy zespoły bojowe w sile brygady, dwa w Polsce, jeden w Finlandii lub którymś z państw bałtyckich - pisze Michta. Dodaje, że armia amerykańska powinna ustanowić w Polsce stałe dowództwo dywizji. Stare instalacje amerykańskie w Niemczech mogą służyć jako obiekty pomocnicze, zapewniające wsparcie i szkolenia - uzupełnia.

Michta zauważa, że Polska, w której już teraz stacjonuje w ramach rotacyjnej obecności ok. 10 tys. amerykańskich żołnierzy, z pewnością zgodziłaby się na negocjacje dotyczące współfinansowania stałej obecności wojsk USA, co - zdaniem autora "WSJ" - odpiera argument krytyków o nadmiernych kosztach stałego przebazowania amerykańskich wojsk.

Amerykański ekspert zwraca też uwagę, że nie tylko Polska intensywnie inwestuje w swoje bezpieczeństwo, ale robią to też inne państwa wschodniej flanki: Rumunia, Finlandia i kraje bałtyckie. Zwiększenie amerykańskiej obecności militarnej w tym regionie przyspieszyłoby więc również prowadzone już inwestycje w rozbudowę strategicznie ważnych międzynarodowych szlaków komunikacyjnych na linii północ-południe, jak Via Baltica czy Via Carpathia - dodaje politolog.

Trwająca w Ukrainie wojna jasno pokazuje, jak niebezpieczna jest obecna faza rywalizacji między wielkimi mocarstwami, i wzmacnia podstawową zasadę odstraszania i obrony: nic nie zastąpi siły militarnej i jej stałej, wysuniętej obecności. Polska pozostaje punktem krytycznym dla przyszłości NATO. Jeżeli Waszyngton chce utrzymać w Europie potencjał odstraszania, powinno się to przekładać na decyzje o rozmieszczeniu (wojsk) - konkluduje Michta.