Na pytanie zadane przez Izraelski Instytut Demokracji (IDI), w jakim stopniu Izrael powinien uwzględniać cierpienia ludności palestyńskiej w Strefie Gazy planując swoje operacje wojskowe, zdecydowana większość ankietowanych Żydów w Izraelu (81 proc.) odpowiedziała, że czynnik ten nie powinien mieć wpływu na działania armii.

Reklama

Około dwie trzecie wszystkich Izraelczyków uważa też, że Izrael nie powinien zgodzić się na żądania USA dotyczące ograniczenia ciężkich bombardowań na obszarach zaludnionych.

Śmierć około 25 tys. Palestyńczyków

Reklama

Media głównego nurtu w Izraelu - w przeciwieństwie do mediów w wielu krajach - nie pokazują tego, co się dzieje z cywilami w Strefie Gazy, niemal nigdy nie wspominają o śmierci około 25 tys. Palestyńczyków, nie pokazują zbombardowanych w większości miast czy wypędzonych ze swoich domów 2 milionów osób.

Ponad 90 proc. żydowskich respondentów IDI jest natomiast przekonanych, że wojsko izraelskie stara się, by operacja w Strefie Gazy była prowadzona zgodne z prawem międzynarodowym.

Izraelskie stacje telewizyjne, gazety i portale zazwyczaj bez komentarza przepisują codzienne relacje armii z postępów operacji, ale przede wszystkim koncentrują się wciąż na losie przetrzymywanych w Strefie Gazy ponad 130 zakładników, których powrót do domu jest najważniejszym celem dla opinii publicznej.

Rząd Netanjahu utracił poparcie

Reklama

Według niektórych komentatorów rząd Netanjahu utracił poparcie w wyniku trwających pół roku masowych protestów przeciwko planowanej reformie systemu sądownictwa, czyli jeszcze przed atakiem Hamasu z 7 października 2023 r. Jednak dopuszczenie do bezprecedensowej agresji, w wyniku której zginęło około 1200 osób oraz niewystarczające postępy w sprawie wydobycia z Gazy porwanych Izraelczyków pogrążyły rząd w sondażach.

Opublikowane w piątek w dzienniku "Maariw" badanie pokazuje, że zaledwie 31 proc. pytanych uważa Netanjahu za właściwą osobę na stanowisku premiera. Tylko 39 proc. wyborców partii premiera, Likudu, zamierza ponownie na nią zagłosować.

Jednak badania pokazują także, że pomimo utraty zaufania dla "Bibiego" Izraelczycy nie żądają natychmiastowej zmiany władzy - w zależności od sondażu jedynie około 25 proc. chciałoby, aby premier natychmiast podał się do dymisji. W badaniach IDI ponad dwie trzecie respondentów uważa, że wybory powinny się odbyć dopiero po zakończeniu operacji w Strefie Gazy.

W kraju panuje przekonanie, że podczas wojny nie ma miejsca na poważną debatę polityczną, ale prawdopodobnie w miarę jak wojna będzie przechodziła w mniej intensywną fazę, taka dyskusja będzie coraz częstsza.

Polityczne przetrwanie

Netanjahu opłaca się jak najdłuższa, bo gwarantująca mu polityczne przetrwanie, wojna, jednak nikt tak naprawdę nie wie, kiedy mogłaby się ona zakończyć. Dwa główne cele operacji Żelazne Miecze wyznaczone przez izraelskich dowódców, czyli zniszczenie infrastruktury wojskowej i politycznej Hamasu oraz sprowadzenie wszystkich zakładników do kraju, nie zostały na razie osiągnięte. Dwie trzecie respondentów IDI sądzi nawet, że nie uda się sprowadzić wszystkich porwanych.

Głosy poparcia, które traci rząd Netanjahu, pochodzą w większości z Likudu i z partii skrajnie prawicowych, i przenoszą się na byłego wojskowego Beniego Ganca, przywódcę również prawicowej partii Jedność Narodowa.

"Ktokolwiek, byle nie Bibi"

Na pytanie otwarte, kto po wojnie powinien zostać premierem Izraela, ponad 45 proc. respondentów nie było w stanie podać żadnego nazwiska lub odpowiedziało, że "ktokolwiek, byle nie +Bibi+".

Spośród polityków wymienionych przez respondentów najwyżej sklasyfikowany został Ganc - były szef sztabu i obecnie minister w gabinecie wojennym, którego wskazała prawie jedna czwarta respondentów. Przypisuje się mu wojskowy pragmatyzm, ale jest to też polityk, który nigdy nie przedstawił wizji konfliktu izraelsko-palestyńskiego opartej na rozwiązaniach politycznych. Dotychczas rzadko wypowiadał się o jakimkolwiek rozwiązaniu konfliktu, za wyjątkiem tego, że jest raczej przeciwny idei powstania państwa palestyńskiego.

Wydaje się zatem, że o ile poparcie stracił Netanjahu, to nie straciły stosowane przez niego niektóre metody. Rządzący niemal nieprzerwanie od 2009 r. "Bibi" zatrzymał proces pokojowy i zastąpił go jednostronnym zarządzaniem konfliktem. Strategia oparta na perspektywie bezpieczeństwa, czyli postrzeganie "problemu palestyńskiego" tylko i wyłącznie jako zagrożenia dla obronności Izraela, wyklucza - na przykład - uznanie prawa Palestyńczyków do samostanowienia i zezwala na ich systemową dyskryminację.

Izraelskie społeczeństwo w dużej mierze od lat akceptuje taką perspektywę. Stąd bierze się poparcie dla Ganca, który - jako były wojskowy - zapowiada kontynuację dotychczasowej strategii, ale jest mniej antagonizujący niż Netanjahu.

Możliwe też, że społeczeństwo izraelskie jeszcze bardziej zradykalizuje swoją opinię na temat Palestyńczyków i zaakceptuje trwałą okupację Strefy Gazy, podobną do okupacji południowego Libanu w latach 1982-2000.

Brak empatii dla palestyńskich ofiar

Do 7 października istnieli (w Izraelu) ludzie, którzy rozróżniali Hamas i ludność cywilną Strefy Gazy, ale obserwowanie udziału zwykłych Gazańczyków w okrucieństwach, ich wsparcia dla masakry, braku krytyki względem Hamasu (...) zmieniło kompletnie nawet te opinie- w ten sposób tłumaczy brak empatii dla palestyńskich ofiar wojny w Strefie Gazy badacz Michael Milstein na łamach piątkowego wydania dziennika "Jediot Achronot".

Szef studiów palestyńskich w Centrum Mosze Dajana przestrzega przed "dehumanizacją" Palestyńczyków, ale jednocześnie twierdzi, że pomiędzy Izraelczykami i Palestyńczykami istnieje "głęboka różnica kulturowa i moralna co do etyki, prawdy, akceptacji +innego+ i wartości życia ludzkiego".

W wyniku trwającego niemal od 20 lat przesuwania sceny politycznej na prawo są to obecnie w Izraelu poglądy umiarkowane i centrowe.