JĘDRZEJ BIELECKI: Jak został pan w Szwecji wrogiem publicznym numer jeden?

JOHAN STENEBO: Podważyłem nasz narodowy mit, czyli dobre imię Ikei. Dla Szwedów ta firma jest ikoną, 78 procent moich rodaków deklaruje do niej pełne zaufanie, dwukrotnie więcej niż do Kościoła luterańskiego i rządu. Pracowałem w tym koncernie dwie dekady, przez ostatnie lata jako najbliższy współpracownik założyciela firmy Ingvara Kamprada. Po odejściu zrozumiałem, że nie mogę milczeć, i napisałem książkę "Sanningen om Ikea" ("Prawda o Ikei").

Reklama

Boi się pan?

Oczywiście. Jestem ojcem samotnie wychowującym syna, od niedawna pracuję na swoim – wraz z dwoma partnerami założyliśmy firmę konsultingową. I dokonałem największego świętokradztwa, jakiego można dopuścić się w Ikei: otworzyłem usta. Tego nie zrobił nikt, od kiedy 70 lat temu Ingvar założył swoje przedsiębiorstwo. A wiem o nim dużo, bo kierowałem różnymi oddziałami w Szwecji, Niemczech, Wielkiej Brytanii. Przez ostatnie trzy lata byłem kimś w rodzaju księcia przy samym królu. Odpowiadałem za ochronę środowiska w całym koncernie, za PR i komunikację. Towarzyszyłem Kampradowi na co dzień i w każdej podróży.

Reklama

I teraz zarzuca mu pan manipulację, pranie pieniędzy, rasizm, niepłacenie podatków...

Tak, co nie zmienia faktu, że uważam go za geniusza. Od zera zbudował największą grupę meblową na świecie. Był pierwszym, który zrozumiał, jakie skutki dla handlu ma powszechny dostęp do samochodów, i zaczął budować wielkie markety poza miastem. Pierwszy też przeniósł produkcję ze Szwecji i Europy Zachodniej najpierw do Polski, a potem Chin i innych krajów o tanich kosztach produkcji. Jest otwarty, towarzyski, słucha, co mówią do niego ludzie. I pamięta dosłownie wszystko przez lata. Dzięki temu wśród 150 tysięcy pracowników Ikei zbudował siatkę kontaktów, która pozwala mu bezbłędnie kierować koncernem. Osobiście zna każdego, kogo w firmie warto znać. To człowiek ludu.

Jak to? Przecież to jeden z najbogatszych ludzi na świecie.

Reklama

Ingvar żyje bardzo przeciętnie, zawsze tak robił. To część jego geniuszu: zbudowanie image’u człowieka, który idealnie pasuje do wizerunku Ikei, firmy oferującej produkty dla wszystkich. Ma całkiem przeciętny dom w Lozannie z wyposażeniem z lat 70., dom w południowej Szwecji i małą winnicę na południu Francji. To niezwykłe, on w ogóle nie odczuwa potrzeby obnoszenia się z bogactwem.

To na czym ono polega?

Na pokaźnej liczbie cyferek na koncie bankowym. I to cyferek, którymi nie może się pochwalić, bo Ingvar zaprzecza, że takie pieniądze istnieją, a on ma nad nimi kontrolę.

Ależ on ma 83 lata, po co mu taka fortuna, skoro w ogóle z niej nie korzysta?

Chodzi o poczucie bezpieczeństwa i własną satysfakcję. Żeby odciągnąć uwagę od tych niejasnych interesów, wymyślił swój wizerunek dobrotliwego starca uzależnionego od alkoholu i dotkniętego dysleksją. Jednym słowem kogoś trochę nieporadnego, jak każdy z nas. Ale tak naprawdę to człowiek, który potrafi się kontrolować jak mało kto. Szwajcarscy lekarze doradzili mu, aby robił sobie 10-tygodniowe przerwy w piciu, okresy całkowitej abstynencji dla wyczyszczenia ciała i umysłu. I on się tego trzyma.

A dysleksja?

Kamprad komunikuje się z koncernem, pisząc po szwedzku listy i faksy drukowanymi literami. Co roku powstaje ich około 400. W każdym robi zawsze te same 10 – 12 błędów, aby ludzie uwierzyli, że nie potrafi poprawnie pisać, że jest tak naprawdę prostakiem. Dziennikarze niemal zawsze się na to łapią. Zamiast pytać, co robi z pieniędzmi, interesują się, jak może kierować Ikeą z dysleksją i alkoholizmem.



Jak wygląda jego dzień?

Pracuje od 6 rano do 22 wieczorem. Ciągle spotyka się z ludźmi, dużo podróżuje. Po prostu ożenił się z Ikeą. Nie ma pasji, przyjaciół, nienawidzi kina. A dodatkowo jest głęboko podejrzliwy. Kiedy chce, aby ktoś wykonał jakieś zadanie, dzwoni równocześnie do 4 – 5 innych menedżerów, by w razie czego mogli go skontrolować. W dniu, w którym ktoś udowodni, jak wiele ma pieniędzy, będzie to koniec i Kamprada, i Ikei. Najgorsza reakcja byłaby w Szwecji. Bo w naszym kraju jednej rzeczy się nie robi nigdy: tu się nie kłamie.

Ile na koncie ma Ingvar Kamprad?

Fachowcy precyzyjnie oceniają wartość Ikei, do tego należy dodać 10 procent rocznego zysku. Jeśli to wszystko podliczyć za ostatnie kilkadziesiąt lat, dochodzimy do 500 mld koron, czyli 50 mld euro.

Jak można ukryć tak gigantyczne pieniądze w kraju, w którym ludzie oddają połowę swoich dochodów fiskusowi, a firmy trzecią część?

Nikt dokładnie nie wie, jak on to robi, ale na pewno wykorzystuje kilka sposobów. Po pierwsze Ikea jest podzielona na wiele spółek, które wzajemnie świadczą sobie usługi i wystawiają możliwie wysokie faktury. W ten sposób większość zysku jakoś ginie, a przez to i podatków do zapłacenia jest mniej. Najbardziej sprytnym sposobem uniknięcia podatków jest jednak wyprowadzanie zysków do dwóch fundacji charytatywnych zarejestrowanych w Holandii. Stamtąd są przepompowywane do Antyli Holenderskich lub innych tego typu miejsc. Potem ślad po tych pieniądzach ginie.

Może jednak Kamprad rzeczywiście prowadzi działalność charytatywną?

Jego majątek można porównać z fortuną Billa Gatesa, ale w przeciwieństwie do niego szef Ikei na działalność charytatywną przekazuje grosze. Oczywiście powstaje pytanie, co stanie się z tymi pieniędzmi, kiedy Kamprad umrze. Moim zdaniem imperium przejmie Peter, najstarszy syn. Problem jednak w tym, że nie udźwignie takiego zadania. Pracowaliśmy razem, poróżniliśmy się co do strategii prowadzenia biznesu. Ja uważałem, że pieniądze koncernu trzeba wydawać bardzo ostrożnie, Peter był zaś zwolennikiem prowadzenia Ikei jak spółki typu venture capital. A 2/3 firm działających na tego typu ryzykownych zasadach pada. Peter koncentruje się też na drugorzędnych szczegółach, ale nie rozumie, jak działa wielka międzynarodowa firma.

Ingvar Kamprad tego nie widzi?

Oczywiście, że widzi, ale dla niego geny są ważniejsze niż kompetencje. Ta rodzina działa niczym dynastia, wszystkie strategiczne decyzje podejmuje tzw. rada rodzinna, w skład której wchodzi Ingvar, jego trzech synów oraz jego adwokat.

A żona?

Ona absolutnie nic nie ma do gadania.

Jak to? Przecież nie ma kraju, w którym pozycja kobiet byłaby silniejsza niż w Szwecji.

W wydawanym co roku katalogu Ikei, którego nakład jest większy niż Biblii, zawsze widać młode kobiety, które po partnersku decydują z mężczyznami, jak umeblować pokój, urządzić kuchnię. Ale to tylko image, który niewiele ma wspólnego z poglądami Ingvara. On i jego synowie najchętniej sprowadziliby kobiety do roli gospodyń domowych, w ogóle nie wyobrażają sobie ich w pracy, a przecież to kobiety stanowią 80 procent klientów Ikei na świecie. Pewnie dlatego brakuje ich na najwyższych stanowiskach w firmie. Dwaj jego synowie, Jonas i Peter, mają także negatywne podejście do osób o odmiennym pochodzeniu etnicznym. Niejednokrotnie słyszałem, jak opowiadali niewybredne żarty o czarnych. Właśnie dlatego na kluczowych stanowiskach na całym świecie zatrudniani są niemal wyłącznie ekspaci: Skandynawowie lub inni biali mężczyźni. Choćby w Szanghaju, głównym ośrodku zarządzania Ikei w Chinach. Tak jakby wśród 1,3 mld Chińczyków nie było w ogóle zdolnych ludzi.

Mimo tego Ikea potrafi pokonać rywali. Dlaczego?

O tym decydują trzy czynniki. Organizacja pracy, od wyrębu drzew po sprzedaż gotowego produktu. Po drugie tzw. kultura Ikei. Firma rzadko sięga po rewolucyjne rozwiązania, ale jej eksperci poprzez rozmowy ze zwykłymi ludźmi potrafią wyczuć, jakich towarów oczekuje rynek. No i wreszcie sam Ingvar. Kiedy go zabraknie, wszystko się załamie, bo to on podejmuje kluczowe decyzje. Choć i jemu zdarzają się błędy. Ikea zainwestowała w Rosji miliardy, kupiła fabryki, koncesje na wyrąb drewna, ale nie ma z tego żadnych pieniędzy. Dlaczego? To chyba wynik inercji w tym kraju. Ale gdyby Ingvar był o 10 lat młodszy, uderzyłby pięścią w stół i to by się zmieniło. Dziś jest na to za stary.

Ikea w swoich katalogach prezentuje się jako firma dbająca o ochronę środowiska. Jaka jest rzeczywistość?

Powiedzmy, że przestrzega tych zasad w 70 procentach. Zarząd firmy zawsze tłumaczy, że korzysta z podwykonawców, którzy mają podwykonawców, którzy mają podwykonawców. I po prostu nie jest w stanie sprawdzić wszystkiego, co się dzieje. Ale to nie do końca prawda. Weźmy Chiny. Tam wytwarza się około 25 procent towarów Ikei, ale tylko 10 procent używanego drewna pochodzi z legalnego wyrębu. Skąd reszta? Najprawdopodobniej to przemyt z dziewiczych lasów Syberii.

Może jednak Ikea nie ma wyboru? Z czegoś przecież musi wytwarzać tak ogromną ilość mebli.

Drewno można pozyskać choćby z Finlandii czy Polski, tylko wówczas należałoby zapłacić zdecydowanie więcej. A to oznaczałoby o wiele mniejsze zyski. Poza tym w chińskich zakładach ludzie pracują za grosze po kilkanaście godzin dziennie. Oczywiście wiele innych zachodnich koncernów opiera się na chińskich poddostawcach i w taki sam sposób dąży do maksymalnego obniżenia cen. Problem w tym, że Ikea stara się utrzymać wizerunek firmy, dla której takie praktyki są nieetyczne.



A może rzeczywiście nie da się skontrolować tak dużej liczby poddostawców?

Gdy ma się takie możliwości finansowe jak Ikea, zmiana dostawców, którzy nie spełniają odpowiednich standardów, nie wydaje się problemem. Jestem przekonany, że Kamprad wie wszystko o współpracujących firmach i ma dla nich marchewkę: długoterminowe kontrakty, przynajmniej na trzy lata. To oznacza bardzo duże dochody, nawet jeśli cena jednostkowa produktów wydaje się niska.

Dlaczego Ingvar tak pokochał Polskę? Jesteśmy drugim po Chinach producentem mebli Ikei.

To waszemu krajowi zawdzięcza przetrwanie. W latach 60. zbyt podcinał ceny, więc szwedzkie firmy chciały wyrzucić go z rynku, blokowały mu dostawy mebli. Wtedy Ingvar wysłał swoich handlowców właśnie do Polski. I to go uratowało, bo w przeciwieństwie do Danii czy Finlandii od dawna mieliście rozwinięty przemysł drzewny. A jednocześnie Polska jest krajem bardzo bliskim kulturowo czy historycznie Szwecji.

To jednak była wówczas Polska komunistyczna. Czy Kamprad mógł mieć powiązania ze służbami bezpieczeństwa, aby uzyskać wówczas tak znaczące kredyty?

Nie wierzę w to. To jeden z najbardziej utalentowanych biznesmenów na świecie, potrafi być niezwykle przekonujący. A kto siedział po drugiej stronie stołu? Tych komunistycznych dyrektorów interesowały wówczas tylko dolary czy korony, a Kampard jest całkowicie apolityczny. Daleko mu zarówno do lewicy, jak i prawicy. Jest na to zbyt inteligentny. Potem, już na początku lat 90., zaczął na dużą skalę kupować fabryki w Polsce, bo widział w nich potencjał rozwoju. I gdy byłem tam trzy lata temu, aż oniemiałem, widząc, jak wiele w nie zainwestował. Choć w Polsce koszty produkcji rosną, jeszcze szybciej podnosi się wydajność i jakość produkcji. Ikea chyba nigdzie nie osiągnęła tak dużego sukcesu jak właśnie w waszym kraju.