Polityka uderzenia po kieszeni korporacyjnych krezusów ma udowodnić, że rząd nie rozdaje pieniędzy za darmo. Wcześniej Obama ostro atakował "krótkowzroczne” elity z Wall Street i przekonywał do konieczności ratowania amerykańskiego small biznesu.

Reklama

Przygotowywany przez ekipę sekretarza skarbu Tima Geithnera projekt zakłada radykalne cięcia w dochodach kierownictwa siedmiu firm objętych największym bail-outem. Chodzi o dotychczasową "elitę elit”: Citigroup, Bank of America, American International Group, General Motors, Chryslera oraz finansowo-kredytowe ramiona tych ostatnich - General Motors Acceptance Corporation i Chrysler Financial.

Korporacje te w ramach tzw. planu Paulsona dostały 250 mld dol. na wykup toksycznych długów. Rządowe wsparcie dla gigantów Wall Street i samochodowego zagłębia z Detroit obejmowało również specjalny fundusz na ratowanie firm: Troubled Assets Relief Program.

Pensje 25 najwyższych rangą menedżerów z tych korporacji - których roczne pensje sięgają nawet 120 mln dol. - zostaną obniżone nawet o 90 proc. Kolejna setka z listy Geithnera zarobi jedynie o... 40 proc. mniej.

Na tym jednak nie koniec. Zupełnie inaczej będzie wyglądał model wynagradzania poprzez przyznawanie akcji przedsiębiorstw. Dyrektorzy nadal będą dostawać papiery wartościowe. Jednak tym razem bez opcji szybkiej sprzedaży (akcje zostaną zamrożone nawet na siedem lat). Ma to ustrzec firmy przed spekulacyjną grą szefów.

Zwolennicy pomysłu ekipy Obamy przypominają, że jednym z powodów ubiegłorocznego załamania były inwestycje i kredyty zbyt wysokiego ryzyka, które forsowała żądna jak największych zysków ze sprzedaży przeszacowanych akcji kadra kierownicza.

Najbardziej populistyczną propozycją jest zobowiązanie menedżerów do każdorazowego składania pytania w Departamencie Skarbu o zgodę na skorzystanie z firmowych odrzutowców, limuzyn, ekskluzywnych klubów golfowych.

Reklama

p

Radosław Korzycki: Czy pana zdaniem radykalne cięcie pensji menedżerów, w dodatku odgórnie wprowadzane przez rząd, jest sprawiedliwe i społecznie uzasadnione? Obama szuka sprawiedliwości czy jest populistą?
Jorge Abrahm*: I tak i nie. Moją wątpliwość budzi to, w jakich okolicznościach zapadały decyzje o cięciach. To trochę przypominało pokazowy proces. Departament Skarbu zażyczył sobie od firm listy pracowników, którzy najwięcej zarabiają, bez względu na to, czy ciężko pracują na te pieniądze, czy nie. I to jest trochę niepokojące. Ale z drugiej strony takie działanie rządu jest uzasadnione, bo okoliczności są specyficzne. Szefowie niektórych korporacji nadal opływają w bogactwa. I trzeba to ukrócić, bo teraz zwyczajnie wydają publiczne pieniądze.

A gdyby pan był na owej liście do radykalnej redukcji uposażenia, nie protestowałby pan?
Na szczęście na tej liście nie jestem. Ani ja, ani nikt w mojej firmie. U nas nikt nie grał na łatwy, ale obciążony przesadnym ryzykiem zysk. JP Morgan Chase trzymał się zasad i nie popadł w takie tarapaty jak AIG czy Lehman Brothers, który w ogóle wypadł z gry, bo zbankrutował. Uważam, że ci, co w biznesie stracili zdrowy rozsądek i umiar, powinni ponosić tego konsekwencje.

Na czym w takim razie polegał ten brak rozsądku? Jak marnowano pieniądze z bailoutu?
Oj, na różne sposoby. AIG wypłaciła sobie w marcu wielomilionowe bonusy. Wtedy wszyscy zrozumieli, że coś jest nie tak. Senat obłożył je potem nadzwyczajnym 90–procentowym podatkiem. Ale były i pomniejsze rzeczy, choć bardziej kolące oko. Np. zjazdy w kurortach w San Diego czy Las Vegas, gdzie Citigroup wydała po 30 tys. dol. na każdego uczestnika, w tym przeloty pierwszą klasą i najdroższe apartamenty.

* Jorge Abrahm, menedżer w nowojorskim oddziale JP Morgan Chase