GRZEGORZ OSIECKI, MAREK CHĄDZYŃSKI: Po co pan idzie do Sejmu?

PAWEŁ KUKIZ: Żeby zmienić konstytucję, upodmiotowić obywatela, żeby się zmieniła relacja obywatel-władza, a obywatel uzyskał realną kontrolę nad władzą.

Reklama

Ale jakby to miało konkretnie wyglądać?

A można powiedzieć jeszcze konkretniej niż powiedziałem? Czasami się zastanawiam, czy media naprawdę tego nie wiedzą, czy to jest jakiś plan wynikający z tego, że 80 proc. mediów jest w rękach niemieckich… Tu chodzi o ordynację i system władzy. Wytłumaczę jeszcze raz: w ordynacji proporcjonalnej w systemie partyjnym nigdy nie zdarzyło się, żeby jedna partia samodzielnie mogła sprawować władzę. Ordynacja po prostu to wyklucza. Uważam, że taki podmiot polityczny jak mój, który pozostaje poza głównymi siłami, jest w stanie doprowadzić do gruntownych zmian przy odpowiedniej grze politycznej. Warunkiem oczywiście jest ideowość i patriotyzm. Dziś na dzień dobry są spacyfikowane trwałą koalicją, bo trwała koalicja polega na przekupywaniu rozdawnictwem urzędów partii z mniejszą liczbą mandatów przez partię z większa liczbą mandatów.

Reklama

Czyli nie chce pan wejść do rządu?

Absolutnie nie.

To jak pan będzie funkcjonował w Sejmie i realizował plan?

Reklama

Na zasadzie doraźnych porozumień i koalicji celowych. Jeśli np. Leszek Miller wyjdzie z pomysłem zmian, które uniemożliwią napływ do Polski imigrantów, to my taki projekt poprzemy. Jeżeli Jarosław Kaczyński wyjdzie z propozycją wprowadzenia w Polsce systemu prezydenckiego, to my z całą pewnością będziemy za, próbując jednocześnie osiągnąć konsensus w kwestii szczegółów.

A jakie będą pana warunki?

Takie jak powiedziałem: proobywatelskie ustawy. Na przykład ustawa deregulacyjna, w idei podobna do słynnej ustawy Wilczka. Zanim zabierzemy się do zmieniania konstytucji, powinniśmy wywalić wszystkie te ustawy, które blokują rozwój przedsiębiorczości i powodują legislacyjny bałagan. Wszystkie partie mówią: „trzeba zmienić system podatkowy”. I kłamią już na wstępie. Bo w Polsce nie istnieje system podatkowy, trzeba go dopiero stworzyć. W Polsce są dziesiątki tysięcy aktów prawnych, często ze sobą sprzecznych, które umożliwiają zagranicznym korporacjom i bankom wyprowadzanie kapitału z Polski. A jednocześnie pozwalają urzędnikowi zniszczyć polskiego przedsiębiorcę.

To jak ten system podatkowy powinien wyglądać?

Powinien być prosty i zrozumiały dla każdego.

A polityczny?

Podobnie. Podstawową zasadą powinno być wyraźne oddzielenie władzy wykonawczej i ustawodawczej. Najprościej można to osiągnąć, wprowadzając system prezydencki, do tego referendum bez progu frekwencji.

Czy referendum w sprawie JOW-ów nie pokazuje, że ta instytucja w Polsce nie działa?

To była farsa, sposób spacyfikowania antysystemowego buntu przez partyjne sitwy.

Może ten bunt nie był taki silny, skoro frekwencja była tak dramatycznie niska?

To efekt manipulacji i dezinformacji. Jeżeli tuż przed referendum wyborca dostaje komunikat, że referendum nie będzie - ale tego drugiego, proponowanego przez prezydenta Dudę - to on nie jest w stanie wyłowić tych subtelności. Słyszy tylko "referendum nie będzie". To miało wpływ na frekwencję. Do tego w mediach robiono wszystko, żeby referendum zdyskredytować. Poza tym wszystkie okoliczności ogłoszenia referendum przez prezydenta Komorowskiego, sformułowanie pytań - to była kpina, rzut na taśmę przegrywającego w wyborach polityka. Pytania były nieprecyzyjne, niezgodne z konstytucją. Przy tym wszystkim system postawił mnie pod ścianą: przez miesiąc jeździłem po Polsce za swoje własne pieniądze i mówiłem o JOW-ach. Gdybym tego nie zrobił, to zarzucono by mi, że przecież chciałem referendum, a siedzę w domu. Doszło do tego, że ja promowałem referendum, a partie polityczne zajęły się własną kampanią wyborczą.

W sondażach ma pan dużo mniejsze poparcie niż w wyborach prezydenckich.

Sondaże to śmieszna rzecz. Ich wynik zależy od tego, kto zleca ich wykonanie.

Niemniej jednak my też zleciliśmy sondaż, pytając ludzi o to, co ich zdaniem powinno być przedmiotem referendum. Na jednomandatowe okręgi wyborcze wskazało 25 proc. badanych. To jest pański potencjalny elektorat?

To dużo, to pokazuje, jak ważna jest ta sprawa dla ludzi. Co do pytania o elektorat: czy nie uważacie panowie, że moja działalność przyczyniła się do pobudzenia świadomości obywatelskiej w tej sprawie? Że wcześniej mało, kto o tym mówił?

Z pewnością, ale pojawił się też drugi efekt pańskiej działalności: skonsolidował pan przeciwników JOW-ów.

Przeciwnicy JOW-ów są we wszystkich partiach politycznych, co mnie nie dziwi, gdyż oni przecież żyją z systemu proporcjonalnego.

Ale też coraz więcej partii mówi o ordynacji mieszanej.

To wszystko jest do przedyskutowania. Każda ordynacja jest lepsza niż ta, która obowiązuje obecnie. Każdy system jest lepszy od obecnego. System proporcjonalny osłabia państwo. Korzystają na tym podmioty z zewnątrz.

System JOW-ów też ma pułapki, jego przeciwnicy mówią, że może umocnić partie na ich obecnych pozycjach. Przykład: obecny skład Senatu.

Ale pod wpływem JOW-ów partie będą zmieniać swój charakter. Obecnie partie są zorganizowane jak oddziały wojskowe: na czele stoi wódz i to on rozdziela role. W systemie jednomandatowym w partii prawica płynnie przechodzi w lewicę poprzez centrum, tworzą się grupy wzajemnych asocjacji. Tworzą się zbiory z częściami wspólnymi. Szefowie partii bardziej wtedy przypominają menedżerów niż wodzów. Oni muszą umieć godzić różne odcienie światopoglądu, który dominuje w ich partiach. Dziś narzucają swoją wolę, szantażując niewpisaniem na listę wyborczą bądź przekupując urzędami czy prezesurami w spółkach Skarbu Państwa. W systemie jednomandatowym jest znacznie trudniej wymusić dyscyplinę partyjną. Poseł jest związany kontraktem z wyborcą. W Polsce JOW-y są potrzebne też i dlatego, że nigdy u nas nie została przeprowadzona dekomunizacja - 65 proc. komunistycznej nomenklatury uwłaszczyło się na państwie i na obywatelach, dokooptowując do siebie 35 proc. tzw. opozycji, która w dużym stopniu się z nimi zasymilowała. Obecna konstytucja to kwintesencja tego układu: daje prymat partiom, a pozostałym podmiotom, którzy chcą partycypować we władzy, w ogromny sposób to utrudnia. Przykład pierwszy z brzegu: my, jako KKW nie możemy wziąć kredytu na kampanię wyborczą. A partie mogą. Drugi: partie polityczne zaraz po ogłoszeniu przez prezydenta terminu wyborów mogą rozpoczynać kampanię - mają struktury i pieniądze. My musimy najpierw zebrać podpisy, następne zarejestrować komitet wyborczy, potem zgłosić się do urzędu po przyznanie REGON-u, dopiero wtedy możemy założyć konto w banku. I rozpocząć zbieranie pieniędzy, aby rozpocząć kampanię wyborczą.

Co pan powie tym, którzy twierdzą, że roztrwonił pan kapitał zebrany w czasie wyborów prezydenckich?

Przypomnę im, że ja na scenie politycznej nie jestem od ćwierć wieku a od kilku miesięcy. Nie mamy pieniędzy ani struktur. Sam fakt, że się liczymy w jakichkolwiek sondażach, że mamy szanse na wejście do Sejmu, oznacza, że wkrótce ten system runie, a my jesteśmy bardzo groźną dla systemu opcją. Niczego nie roztrwoniłem. Mając przeciwko sobie media, system, konstytucję jestem przez system pacyfikowany a nie "roztrwaniany".

Ale pożegnał się pan ze współpracownikami, którzy w kampanii prezydenckiej byli przy panu.

Odsyłam do Facebooka. Tam zupełnie nieznani mi ludzie opisują środowisko tych osób, ich plany co do stanowisk, np. w KGHM. Takie informacje do mnie też docierały. A ja nie idę do Sejmu po stanowiska. I nie chcę z takimi ludźmi pracować. Ja nie idę po władzę dla urzędów i pieniędzy. W dupie mam tę władzę, ten frajerski Sejm, to "Bydło na pastwisku" - rozumiecie panowie? Ja idę po Polskę dla obywateli. O mnie i ludziach skupionych wokół mnie będą pisać w podręcznikach historii jako o patriotach i ideowcach. A o reszcie jako o hołocie lub "kurzych móżdżkach" zmanipulowanych przez system.

A kto z panem idzie?

Kryterium jest miłość do ojczyzny i przekonanie do konieczności zmian systemowych. Są ludzie z kompletnie różnych środowisk światopoglądowych: od ruchu narodowego do Demokracji Bezpośredniej. Jest Kornel Morawiecki i są ludzie z Solidarności. To świadomi ludzie, którzy idą zmienić ustrój na proobywatelski.

Jest pan pewny lojalności swoich kandydatów? Jeśli wejdą do Sejmu, nie pójdą do innych partii?

Gdybym się zastanawiał, co będzie, czy mogę, czy nie mogę, to nigdy nie zostałby żonatym mężczyzną. Wszystko zależy od tego, jak pan traktuje partnera i w jakie relacje potrafi pan z nim wejść. Tak samo jak w małżeństwie. Wiem, że to może wyglądać na romantyzm, ale chcę, by ludzi dyscyplinowała idea. Niech pan wierzy, że w Polsce jest dość ludzi ideowych, którzy mają dość tego partiokratycznego g…

Chce pan ordynacji większościowej, ustroju prezydenckiego...

Referendum bez frekwencyjnego progu ważności, chcę też reformy ustroju niesprawiedliwości, bo trudno to nazwać sprawiedliwością. Chcę nawiązania do systemu anglosaskiego, nie postbolszewicki z jakąś Krajową Radą Sądownictwa, w którym jakaś 25-letnia dziewczyna bez doświadczenia życiowego będzie roztrząsać pana spór z małżonką.

System anglosaski, czyli ława przysięgłych?

Też, ale oprócz tego sędziowie pokoju są wybierani w wyborach powszechnych w JOW-ach po odbyciu kariery prawniczej. Kandydat musi być notariuszem, adwokatem czy prokuratorem. Po 10 latach, gdy nabędzie doświadczenia, może być wybrany. Pytanie, czy np. sędziów II instancji nie powinien mianować Senat jako organ spoza sitwy sądowniczej. Prokurator generalny powinien być wybierany w wyborach powszechnych. Powinna być wprowadzona zasada trail, czyli prowadzenia procesów dzień po dniu. U nas raz tego nie ma, a sądy drugiej instancji często odsyłają sprawę do ponownego rozpatrzenia. Ludzie czekają po kilkanaście lat na rozstrzygnięcie sporów. Ile lat trwało, by wprowadzić do sądów kamery do rejestrowania, bo był opór, a przecież to nie sądy kapturowe. Trzeba zwiększyć liczbę asystentów sędziego, który jest obciążony pracą biurokratyczną. Trzeba totalnej naprawy legislacyjnej, ale żeby Sejm mógł się stać konstytuantą i legislacją, najpierw potrzebna jest ustawa deregulacyjna. Na okres przejściowy trzeba wyposażyć prezydenta w dodatkowe uprawnienia i można zająć się robotą.

To propozycja totalnej rewolucji.

Dlatego musimy wejść do parlamentu, bo oni sami tego nie zrobią. Nic nie zmienią do końca świata, dopóki nie zeżrą Polski. Widział pan, kto roznosi wyborcze ulotki? Rodziny ZSL-owców, ludzi z Platformy, PiS-owców. Całe klany z tego żyją. A my jesteśmy genialnym narodem, który potrafi harować od rana do nocy, i ten nasz potencjał jest roztrwaniany. Pęknięcie tego systemu spowoduje, że oni stracą pieniądze, stracą ten przysłowiowy "żłób". Oni: politycy, urzędnicy, zagraniczne korporacje, które wysysają z polski pieniądze. Bez nas oni w życiu tego "żłoba" nie odpuszczą, bez względu, czy będzie rządził PiS, czy PO. Mówią: głosujcie na nas, ale nigdy nie będą mieli pełni władzy, bo wyklucza to arytmetyka wyborcza. Ale jeśli my nie będziemy na tyle silni, by wymusić na nich te zmiany ewolucyjnie, to za dwa-trzy lata dojdzie do rzezi. My chcemy ocalić Polskę przed rozlewem krwi.

Ale są badania jak diagnoza społeczna, które pokazują, że ludzie nie znoszą polityków, ale ze swojego losu są zadowoleni. Tych nastrojów nie widać?

To niech pojedzie pan do Brzeszcz i usiądzie w knajpie a la WSS Społem, to się perspektywa zmieni. Poza tym w ciągu dwóch lat Polska sięgnie dna. Niemcy już zniosły kary dla swoich elektrowni za CO2, a od nas wymagają realizacji pakietu klimatycznego. Po to, by doprowadzić do upadku polskie kopalnie, a następnie je przejąć. Frajer Polaczek będzie tyrał w niemieckiej kopalni, by oni mogli wyprodukować tani prąd dla Volkswagena zatruwającego środowisko. Do ludzi zaczyna to docierać, a wściekłość wyprowadzi ich na ulice.

Czy przejmą będzie zależało od rządu?

A ten rząd jest na pasku, zależy od Unii, która jest pod prymatem Niemiec.

To co powinien zrobić przyszły rząd z górnictwem?

Proszę zapytać Dominika Kolorza, on jest fachowcem. Ja nie muszę być specem w każdej dziedzinie. A pan wie, gdzie jest największa fabryka fortepianów? Nie wie pan? Jak można tego nie wiedzieć? (śmiech) W poszczególnych dziedzinach są lepsi ode mnie. Ja jestem od wizji państwa, a nie od mówienia, w jakich butach ma chodzić poseł. Ale a propos górnictwa to mogę powiedzieć, że trzeba natychmiast wypowiedzieć pakiet klimatyczny.

A miałby pan odwagę powiedzieć górnikom, że na rynku jest jak jest i będą zarabiać mniej?

Oczywiście. Ja mówię prawdę.

Co z polityką rodzinną?

Odpowiedź jest prosta. Odp... się od moich pieniędzy! To jej główne założenie. Rodzina nie żyje z jałmużny czy 500 zł na dziecko, tylko żyje z pracy. 70 proc. naszych pieniędzy jest zabieranych w formie przeróżnych podatków. Jak wejdę do Sejmu, będą mówił: nie potrzebuję waszych 500 zł, tylko zwolnijcie płace z podatku. Opodatkowanie pracy powoduje dobrobyt rodziny. Druga sprawa - państwo won od mojego dziecka! To nie państwo ma decydować, czy moje dziecko będzie szczepione taką czy inną szczepionką czy w jakim wieku ma iść do szkoły.

Dogadałby się pan z Petru, on mówi podobne rzeczy.

Proszę mnie nie prowokować. Człowiek, który przez całe dotychczasowe życie doradzał bankom, wielkim korporacjom pilnował ich interesów, gdy mówi, że broni polskiego interesu, nie jest dla mnie człowiekiem wiarygodnym. Mówić to można wszystko. Ja panu mogę powiedzieć, że pan jest piękną kobietą i panu oddam cały świat, i zmienię płeć dla pana, jeśli jest pan lesbijką. Przecież widać, że tam jest cały sztab PR-owców, podwinięte rękawki, hasła "Skruszymy partyjny beton" to wszystko wyreżyserowane. On mówił, że należy brać kredyty we frankach, ale nie powiedział, że swój przewalutował. A kiedy pytam go publicznie, dlaczego ludziom te kredyty polecał, to odpowiada … że się pomylił! Brał udział w banksterce, która kosztowała nas miliardy i nazywa to "pomyłką".

A może panu poparcie zabrał?

To wziął idiotów. Nie zależy mi na ludziach, których można kupić takimi prymitywnymi sztuczkami. To nie są ideowcy, to baranki, które nie zgładzą grzechów świata, tylko same zostaną zgładzone. Zresztą dożyliśmy czasów, w których Misiek Kamiński śpiewa, a Doda ma proces polityczny. Przecież to oddaje rzeczywistość - muzyk rockowy zajmuje się państwem, a polityk śpiewa. To chore i nienormalne.

Planuje pan po wejściu do Sejmu jakieś sformalizowanie komitetu - przekształcenie w partię czy stowarzyszenie czy inną formę?

Z całą pewnością, ale to nie będzie partia, nie będą pobierał subwencji. To działalność nie tylko polityczna, ale edukacyjna. Jak kiedyś trzeba było uświadamiać ludzi, że ziemia nie jest płaska, tak trzeba im tłumaczyć, że to nie demokracja, a partiokracja. To komuna oświecona. Nie ma sowieckich czołgów, tylko są banki i korporacje, i przykryte jest to fasadą za pożyczone pieniądze, które będą oddawać nasze dzieci i wnuki. Która partia powiedziała, że bandytką jest zadłużenie na koszt przyszłych pokoleń? Żadna. Bo one również żyją z tego zadłużania. Kiedyś była PZPR z przewodnią rolą, dziś mamy efemerydy postpezetpeerowskie po Okrągłym Stole, które zawłaszczyły Polskę.

PiS też?

Oczywiście. PC wywodziło się z Okrągłego Stołu. Oczywiście jest dyskusyjne, kto ma więcej ładunku propaństwowego, ale jest bezdyskusyjne, że wszystkie te opcje oprócz nas wywodzą się z Okrągłego Stołu.

Czyli politycznie pan chce wywrócić Okrągły Stół?

Oddać do muzeum - niech stoi obok pomników Lenina. A jeśli napotkamy bezwzględny opór, to trzeba go będzie porąbać i spalić.

Lewica obiecuje najwięcej, Platformy nie da się policzyć
Łączny koszt wszystkich obietnic składanych przez partie w kampanii wyborczej to ponad 235 mld zł – wylicza Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA. Najmniej hojne jest PSL. Realizacja propozycji stronnictwa kosztowałaby „tylko” 3,7 mld zł rocznie. Skorzystałyby z niej najuboższe gospodarstwa, głównie emerytów i rencistów, choć w porównaniu z ofertą innych komitetów ten zysk nie byłby duży. 10 proc. najuboższych gospodarstw uzyskałoby wzrost dochodów o 1,5 proc.
Na drugim biegunie znalazła się Zjednoczona Lewica z programem kosztującym rocznie 97,7 mld zł. Lewicowe zmiany w PIT to wyrwa wielkości blisko 58 mld zł. Najciekawszym pomysłem lewicy jest jednak przyznanie każdemu Polakowi równej kwoty tylko za to, że „bierze udział w rozwoju gospodarki” (jej wypłata zależeć by miała od tempa tego wzrostu). Miałoby to kosztować 18,1 mld zł. Efekt: u najbiedniejszych dochody wzrosłyby o niemal 30 proc. Zysk malałby wraz ze wzrostem zamożności gospodarstw.
Odwrotnie układ korzyści wygląda w przypadku propozycji Nowoczesnej i Kukiz’15. Propozycje składane przez ugrupowanie Ryszarda Petru kosztowałyby 6 mld zł, ale najwięcej zyskaliby najbogatsi (głównie na podatku liniowym) – 3,3 proc. Dochody najbiedniejszych mogłyby spaść nawet o 4,4 proc. W przypadku wyborczej oferty Kukiz’15 dochody bogatych i bardzo bogatych wzrosłyby o ok. 11 proc., a w gospodarstwach biednych i nieco bardziej zamożnych o 3,8–6,5 proc. Na programie ugrupowania Pawła Kukiza zyskują jednak wszyscy, więc i koszt jest większy – łącznie 67,4 mld zł.
Na trzecim miejscu znalazły się obietnice PiS. CenEA oszacowała je na niemal 45 mld zł. To w zasadzie koszt dwóch propozycji: dodatku rodzinnego w wysokości 500 zł na dziecko i podniesienia kwoty wolnej w PIT do 8 tys. zł. Dlatego też najwięcej zyskują niezamożni (wzrost dochodów o 16,7–17,2 proc.).
Do niezamożnych i osób z dochodem poniżej średniej jest też adresowany program lewicowej Partii Razem. Jego koszt to 15,7 mld zł. Najwięksi beneficjenci mogliby liczyć na wzrost dochodów rzędu 9,6–9,9 proc.
CenEA nie analizowała programu PO, bo nadal nie ma szczegółów najważniejszej propozycji Platformy, czyli podatku powszechnego.
Analitycy CenEA zwracają uwagę, że hojność partii nie idzie w parze z wyliczeniami, skąd na to wziąć pieniądze. Politycy deklarują co prawda, że źródłem finansowania mogłoby być „domknięcie luki w VAT” (chodzi o dochody z tego podatku, które powinny trafić do budżetu), lecz niemal nikt nie ma pomysłu, jak to zrobić.