Na filmie nagranym ukrytą kamerą widać, jak Renata Beger rozmawia z kobietą.

Beger: "To ja pani płacę. Jak Pani załatwi sobie te podpisy, to mnie gówno obchodzi".



Według "Gazety Wyborczej", to tylko fragment wideo. Cały film ma pokazywać, że Beger płaci kobiecie 240 złotych za 240 podpisów.

Kobieta uprzedza posłankę, że nie wszystkie podpisy są w porządku: "Te podpisy mogą być czasami... że oni robili.... ale tam (pokazuje palcem na adresy wyborców i numery PESEL) wszystko się zgadza" - tłumaczy.

Renata Beger na to odpowiada: "Dobrze, dobrze".

Jak relacjonuje gazeta, posłanka przelicza podpisy i chowa je do teczki. Ale nie jest zadowolona z ich liczby. Każe zbierać dalej i mówi: "Jak pani załatwi sobie te podpisy, to mnie gówno obchodzi. Ile pani uzbiera, od kogo, to mnie nie interesuje".

I podwyższa stawkę do 3 złotych za podpis.









Reklama

Co na to Renata Beger? Zaprzecza, że kupowała podpisy i grozi gazecie procesem. "Ta kobieta to listonoszka z Szamotuł, szefowa lokalnych struktur Samoobrony" - mówi dziennikowi.pl Renata Beger. "Poprosiła mnie o pieniądze na paliwo i wynajem auta, by mogła zbierać podpisy. Brakowało jej również na życie. Pomogłam jej. Rzeczywiście, ustaliliśmy stawkę - jeden złoty. Ale nie była to zapłata za jeden podpis. To była taksa za pracę przy zbieraniu podpisów" - opowiada Beger.

O jaką taksę chodzi? Tego posłanka nie wyjaśnia. "Mam SMS-y, które wymieniałam z listonoszką. One wszystko tłumaczą. W piątek zorganizuję konferencję prasową i ujawnię ich treść" - odpowiada wymijająco Beger.

Posłanki broni też mąż. "To manipulacja i kłamstwo" - mówi dziennikowi.pl Tadeusz Beger. Jak twierdzi, był przy rozmowie żony z listonoszką. Nie widać tego jednak w ujawnionym fragmencie nagrania.

Reklama

Aferę bagatelizuje również Janusz Maksymiuk, wiceszef Samoobrony. "Jesteśmy spokojni. Te listy nie trafiły do komisji wyborczej" - mówi. "Mieliśmy sygnały o przygotowywanej prowokacji. I kiedy Renata Beger sama nam powiedziała, że listy od tej kobiety są podejrzane, nie przedłożyliśmy ich komisji wyborczej" - dodaje w rozmowie z dziennikiem.pl.

"Nie jest mi szkoda posłanki, bo Beger nie miała skrupułów, by na potrzebę telewizyjnej prowokacji nagrać swojego dawnego kolegę partyjnego, Wojciecha Mojzesowicza" - komentuje dla IAR sekretarz generalny PiS Joachim Brudziński.

Szef klubu PO, Bogdan Zdrojewski skandalem nazywa to, że osoby, które kupują podpisy przed wyborami, chcą zasiadać w parlamencie. "To przykre i świadczy o tym, że pewne środowiska polityczne ulegają degrengoladzie" - powiedział IAR. Jarosław Kalinowski z PSL dodaje, że posłanka Samoobrony za wszelką cenę chce dostać się do Sejmu. "Jej postawę ocenią sami wyborcy" - mówi.

Reklama

Renata Beger była już skazana za fałszowanie podpisów na listach wyborczych. W lipcu zeszłego roku Sąd Rejonowy w Pile uznał, że Beger jest winna oszustwa wyborczego i skazał ją na dwa lata więzienia w zawieszeniu oraz 30 tys. zł grzywny. Proces trwał dwa lata. Sąd przesłuchał ponad 1,5 tys. świadków. Jednak w maju br. Sąd Okręgowy w Poznaniu uchylił ten wyrok. Proces ruszy więc od nowa.