Znanemu i cenionemu już w latach 70. reżyserowi Andrzejowi Wajdzie udało się przekonać decydentów, że "błędy i wypaczenia" lat 50. to temat na tyle odległy, iż podjęcie go w filmie fabularnym nie będzie groźne dla ustroju. Zwłaszcza, że temat ten, w czasie popaździernikowej odwilży, pojawiał się już w literaturze. Produkcja filmowa jednak, z punktu widzenia władz, miała zbyt szeroki odbiór społeczny, tworzyła autentycznych bohaterów i kreowała zbiorową wyobraźnię, dlatego dawano jej mniej swobody. Zgoda na nakręcenie "Człowieka z marmuru" została wydana, ale pracy nad filmem bacznie przyglądała się Służba Bezpieczeństwa, jeżdżąc w ślad za ekipą i próbując wybadać zamiary twórców.
Nieoczekiwany dla władz sukces filmu Wajdy wynikał między innymi z tego, że reżyser nie ograniczył się do pokazania czasów stalinizmu z perspektywy współczesnej, ale nadał obu planom czasowym - historycznemu i współczesnemu - podobną rangę. Bohater z lat 50. Mateusz Birkut (świetna rola Jerzego Radziwiłowicza) był typowym przedstawicielem swojego czasu. Syn małorolnych chłopów, przystąpił do budowania socjalizmu i został przodownikiem pracy dlatego, że dawało mu to szansę na awans społeczny. Jednak także, na swój nieskomplikowany sposób, widział w tym korzyści dla ogółu. Ludzie potrzebują mieszkań, mówił, im szybciej będziemy budować, tym mniej będzie nędzy. Z dnia na dzień, właściwie przez przypadek, stał się bohaterem propagandy, co także prostodusznie uważał za swój wkład w budowanie lepszego jutra. Wkrótce boleśnie się przekonał, że pracuje dla systemu, który oczekuje od niego nie tylko sprawnego i szybkiego układania cegieł, ale także, a może przede wszystkim, zaparcia się siebie. Kiedy aresztowano pomocnika murarskiego, który był jego przyjacielem, Birkut cisnął w rozpaczy cegłą - relikwią przodownika pracy, w drzwi Urzędu Bezpieczeństwa. Później, zdając sobie sprawę z konsekwencji takiej postawy, jeszcze bardziej się pogrążył, obnażając podczas procesu absurdalność stawianych mu zarzutów.
Andrzej Wajda, konstruując postać Mateusza Birkuta, wrócił niejako do zagadnienia paradoksów bohaterstwa, podejmowanego przez niego w obrazach z okresu polskiej szkoły filmowej. Birkut, którego ogromne portrety zdobiły ściany domów, o którym kręcono filmy i którego podobizny rzeźbiono w marmurze, autentycznym herosem stawał się dopiero upadając z cokołu. Zresztą heroizm ten pogłębiał jeszcze jego klęskę - kiedy wyszedł z więzienia w aureoli męczennika okresu błędów i wypaczeń, ukochana dziewczyna, Hanka, odrzuciła jego wyciągniętą dłoń, bo przy Birkucie czuła się nic niewarta.
PRZODOWNICY PO LATACH
Upłynęło ćwierć wieku od czasu, kiedy Mateusz Birkut bił rekordy w układaniu cegieł. Przewrócony posąg przodownika pracy odnalazła w muzealnych magazynach studentka szkoły filmowej. Postać Agnieszki brawurowo zagrała debiutująca wówczas Krystyna Janda. Żywiołowa i bezczelna, o przerysowanej gestykulacji, w jeansach i ekstrawaganckich butach na wysokich koturnach, reprezentowała aspiracje młodego pokolenia epoki gierkowskiej - do życia na przyzwoitym poziomie, kariery i zawodowego sukcesu. Agnieszkę ustrój miał uwieść już nie poprzez rozbudzanie wiary w świetlaną przyszłość, ale obietnicą etatu w telewizji i dobrej pensji. Dla dziewczyny dociekanie prawdy stało się jednak ważniejsze niż dążenie do profitów płynących z posłuszeństwa władzy. Poszukując Mateusza Birkuta, Agnieszka zetknęła się z całą galerią ludzi, którzy ulegli systemowi i zostali za to nagrodzeni życiowym sukcesem, stało się to jednak kosztem ich głębokiego wewnętrznego poczucia przegranej. Żarliwy ideowiec z lat 50. po upływie ćwierćwiecza był zgorzkniałym nadzorcą striptizerek, a reżyser, który zyskał światowy rozgłos, stał się niewolnikiem własnego kabotynizmu. Witek - przyjaciel Birkuta, bohater wojny hiszpańskiej i więzień epoki stalinowskiej, gdy został ważnym inżynierem budującym Hutę Katowice, porozumiewał się ze światem już tylko za pomocą bezdusznej nowomowy.
Połączenie w "Człowieku z marmuru" obu planów czasowych pozwoliło na świetne ukazanie wątpliwości, z którymi coraz częściej zaczynali się zmagać obywatele PRL-u. W latach 70. nie było już co prawda krwawych represji, wszechobecnego strachu i paranoicznego poszukiwania wrogów, ale brakowało także entuzjazmu, wiary w postęp, lepsze jutro i sprawiedliwość społeczną, typowych dla lat 50. A skoro nie było wiary, społeczeństwo zaczęła cechować powszechna inercja, korupcja i zawiść. Ludziom towarzyszył już nie wielki strach o życie, ale mały lęk - o utratę dobrej posady czy podpadnięcie przełożonym. System tracił więc jakąkolwiek moralną legitymację. Agnieszka, buntując się przeciwko redaktorom, którzy chcieli przyciąć jej film według swojej miary, w istocie buntowała się przeciw systemowi, który oczekiwał od niej tylko jednego: podporządkowania się, porzucenia własnych zasad i przyjęcia w zamian postawy posłuszeństwa, choćby tylko deklarowanego. I to porzucenia całkowitego, bez reszty - losy Birkuta wyraźnie pokazywały, że ustrój bez sentymentów pozbywa się jednostek nawet bardzo dla niego zasłużonych, kiedy okażą choć trochę ludzkiej przyzwoitości.
PREMIERA
Władze PRL-u zdawały sobie sprawę z siły moralnego przesłania "Człowieka z marmuru" - nad ukończonym już filmem zbierały się więc czarne chmury. Do premiery doszło jednak zapewne dlatego, że odłożenie na półkę obrazu reżysera światowej klasy, jakim był Andrzej Wajda, wywołałoby międzynarodowy skandal, na który władza nie mogła sobie pozwolić. Sam reżyser mówił o dobroczynnym, osobistym wpływie ministra kultury Józefa Tejchmy, który miał dokonywać cudów, by przekonać innych decydentów do dopuszczenia filmu na ekrany. Po entuzjastycznie przyjętej przez widzów i zupełnie przemilczanej przez prasę premierze (25 lutego 1977 r.) obraz wyświetlano początkowo tylko w jednym kinie - w warszawskim "Warsie" - przed którym ustawiały się olbrzymie kolejki.
p