Zaskakująca inicjatywa posłów Platformy Obywatelskiej - polegająca na odebraniu funkcjonariuszom pereelowskich tajnych służb przywilejów emerytalnych - została błyskawicznie podjęta przez media i spotkała się z ich życzliwością. Nawet generalnie bardzo sceptyczny wobec rozliczeń PRL Jacek Żakowski określił ją jako pożądaną sprawiedliwość. Koronnym argumentem za przyjęciem odpowiedniej ustawy stała się rzeczywista wysokość emerytur funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, Służby Bezpieczeństwa i Informacji Wojskowej burząca naszą mocno dotąd niepełną wiedzę o tzw. przywilejach peerelowskiego aparatu ucisku. Nikt bowiem nie wiedział, jak bardzo wysokie są ich rzeczywiste emerytury. Przyznam, że mnie również wprowadzali wcześniej w błąd moi koledzy posłowie, określając najwyższą możliwą wysokość emerytur w Polsce na poziomie bazowanym na 2,5-krotności płacy średniej.
Przeciwnicy zarzucają twórcom projektu stosowanie niesprawiedliwej zasady zbiorowej odpowiedzialności. Sami zainteresowani traktują ją jako spóźniony odwet i zabór praw nabytych. Dodajmy, dotychczas milczący funkcjonariusze tajnej politycznej policji nagle wyszli ze swoich milczących warowni, w których pozostawali przez niemal dwadzieścia lat, by teraz powoływać się na państwo prawa z energią równą jego twórcom.
W tej chwili zaś zapowiada się serial trybunałowy. Skuteczność inicjatywy Platformy Obywatelskiej - a także jej poprawność legislacyjna - wymagają zbudowania szańca argumentów skierowanych nie tylko do sądów, ale i do opinii publicznej, której nieznana była dotychczas pozycja głównego obrońcy PRL. Otóż oskarżenie o odwet nie wytrzymuje próby - zważywszy, że praktycznie każdy rząd dokonuje w systemie emerytalno-rentowym ciągłych rewizji zasad naniesionych przez administracyjny system w epoce "ludowej praworządności". Ostatnio trwa porządkowanie listy zawodów uprawniających do przejścia na wcześniejszą emeryturę. W ten sposób na znacznie większą skalę niż wysokość emerytur funkcjonariuszy SB rewizji ulega wiek emerytalny nauczycieli, dziennikarzy, kolejarzy. W sumie ta reforma dotknie ok. 600 tys. osób.
Dodajmy, że nie dotyczy ona funkcjonariuszy, których z przyczyn politycznych odesłano w 1990 roku na bardzo wczesną emeryturę. Wcześniej wszystkim kawalerom Orderu Odrodzenia PRL zabrano dodatek do emerytury. Oczywiście najbardziej straciła na tym władza tajna i mundurowa, gdyż owi kawalerowie otrzymywali na emeryturze 115 % swojego ostatniego uposażenia. Milionom ludzi hurtowo zabierano dodatki szkodliwe. I nikt nie mówił wówczas o odpowiedzialności zbiorowej
Spójrzmy jednak dla równowagi, jak traktowano drugą stronę, czyli jak określa art. 19 Konstytucji RP weteranów walk o niepodległość, którym przysługuje specjalna opieka. Normalnie. A nawet gorzej, gdyż ich okresy nieskładkowe powstałe na skutek wyrzucenia z pracy określa się wskaźnikiem czterokrotnie mniejszym (funkcjonariusze 2,6 a pracownicy 0,7).
Nie ma odwetu. I nie ma odpowiedzialności zbiorowej, gdyż projekt ustawy nikogo nie obwinia, nie nakłada kary. Zabiera tylko nieuzasadnione przywileje tym, którzy na nie nie zasługiwali. W ten sposób zbliżamy się do istoty, czyli poprawności legislacyjnej. Czy policje polityczne były uprzywilejowane, mając na uwadze porównywalne warunki służby, szczególnie w systemie emerytalnym?
Twierdzę, że tak. Nie będę sięgał pamięcią do sklepów z żółtymi firankami - do korzystania z których uprawnieni byli funkcjonariusze policji politycznej - i które do końca PRL przetrwały pod postacią konsumów. Nie będę wypominał postulatu równych zasiłków na dzieci z ZUS, przywróconych przez strajki solidarnościowe.
Skupię się na istotniejszych dopingach serwowanych wiernym funkcjonariuszom służb przez PZPR. Zacznijmy od tego, że w statystykach emerytów nie występują w ogóle szeregowcy SB i UB. W 80 proc. to oficerowie - oczywiście z ga-żą i dodatkami kadry wyższej. A to oznaczało, że otrzymywali oni wynagrodzenia równe ich formalnym przełożonym, czyli komendantom i naczelnikom wydziałów milicji tropiących naprawdę niebezpiecznych bandytów lub złodziei. Wystarczy porównać tabele zaszeregowania pracowników departamentów MSW od I do VI z lat 1972 - 1986.
Przywilej!? Nie. To dublet przywilejów. A może właśnie ta esbecka praca była trudniejsza i bardziej niebezpieczna - co uzasadniałoby wysoką szarżę i przywileje emerytalne. Może naprawdę była to praca stwarzająca zagrożenie, wymagająca najwyższej wydajności i poświęcenia? Cóż, w okresie stalinowskim, gdy "naruszano normy leninowskiej praworządności" - jak to sama określiła nieboszczka partia, której niektórzy członkowie doświadczyli tego na własnej skórze - jednoczesne operowanie piórem, naganem i żelaznym taboretem było niewątpliwie trudne.
A jak mi opowiadał kombatant UB - trzeba było pracować taśmowo i na zmiany, szczególnie nocne. Trwało to jednak tylko kilka lat. W stanie wojennym było już natomiast zupełnie inaczej. Żadnych nocnych zmian. Pełen luz. Pod osłoną armatnich luf, "tylko" wzywano rozmodlonych solidaruchów, by ich potem zamykać bez tłumaczenia się przed prokuratorem. Ot - na podstawie kartki wyrwanej z bloczka. Można mówić jednak także o prawdziwych "osiągnięciach". To 100 tys. kapusiów zwerbowanych za różne dobra doczesne, których często nie było nawet w konsumach dla milicjantów.
Wszystkie esbeckie formy uprzywilejowania synergicznie przekładały się na wysokości dzisiejszych emerytur - w których przeważają kwoty od 2 500 do 4 000 zł plus dodatki. Emerytury powyżej 6000 zł otrzymuje 1300 obywateli. Ze zdumieniem więc przyjmuję głosy wyrażane przez byłych ministrów i wiceministrów spraw wewnętrznych wolnej już Polski - Andrzeja Milczanowskiego, Jana Widackiego i Krzysztofa Kozłowskiego - w proteście przeciwko inicjatywie Platformy Obywatelskiej. Może to tylko branżowa solidarność albo wąskie lojalistyczne zapatrzenie, które nie dostrzega milionów innych emerytów, którym w żaden sposób nie udało się osiągnąć w połowie takich apanaży, choć nieźle fedrowali, dyrektorowali, konstruowali czy nauczali.
Posługiwanie się argumentem weryfikacji przeprowadzonej w imię miłosierdzia nie uważam za trafne, gdyż pozytywna weryfikacja oznaczała tylko tyle, że dalsza praca danego funkcjonariusza nie zagraża państwu prawa. A przecież łaskawi lustratorzy nie udzielali gwarancji na "leżakowanie" w systemie niesłusznie nabytych i waloryzowanych apanaży. Zresztą inicjatywa ustawodawcza tych praw nie narusza. Nadal premiuje służby na poziomie innych mundurowych niezależnie od przeszłości.
Mimo to uważam, że pośpiesznie opracowana inicjatywa powinna być jednak złagodzona, by odrzucić argumenty odwetu, a przede wszystkim poczucia krzywdy. I tak lata służby sprzed 1990 roku powinny być naliczane na zasadach ogólnych - które obowiązywały wówczas w powszechnym systemie emerytalnym, szczególnie wskaźnik za staż powinien wynosić 1,3.
Jeśli przyjmujemy zasadę likwidacji nieuzasadnionych przywilejów, to mieszanie do tej samej ustawy członków WRON, a więc wojskowych, tę zasadę narusza. Sądzę, że toczący się proces wykaże ich winę - w konsekwencji więc, zgodnie z prawem, emerytury członków WRON spadną do powszechnego poziomu. Nie można też obciążać skutkami działań byłych funkcjonariuszy SB ich rodzin, choć niewątpliwie korzystały one pośrednio z przywilejów. Jednak ich dzieci nie wybierały sobie za ojców bojowników PRL, a wdowy w każdym systemie etycznym podlegają ochronie.
Warto za to wziąć pod uwagę to, że Służba Bezpieczeństwa nie osiągnęłaby swojej sprawności bez armii przekupionych tajnych współpracowników, którzy z przyczyn materialnych dorabiali sobie, przyjmując pieniądze, stanowiska, podarunki, naukę na Zachodzie. Dlatego należy traktować ich jako integralny podmiot ustawy, obniżając ich świadczenia emerytalne o 15 proc.
Część opinii publicznej, zwłaszcza ta, która nie doświadczyła życia w PRL, dopatruje się w inicjatywie Platformy Obywatelskiej odgrzewania zwietrzałych kotletów. Myślę jednak, że u podstaw inicjatywy stanęły dokumenty IPN obrazujące działalność tych służb, w tym tak zachwalanych przez przeciwników ustawy funkcjonariuszy wywiadu i kontrwywiadu. Z nich to wynika, że służby te nie tylko śledziły Hupkę i Andersa, CIA i BND, ale i Giedroycia, a jak trzeba było - aresztowały Melchiora Wańkowicza.
Wreszcie zarzut nieco z flanki. Przeważająca część opinii publicznej popiera ten kierunek rozwiązań. Właśnie na taki stan świadomości zapracowali sami byli i obecni funkcjonariusze, którzy kryjąc się za plecami gen. Wojciecha Jaruzelskiego uznali, że są zwolnieni ze społ-ecznego dialogu, a zatem zdezerterowali z pola obrony, przez co ponownie schowali się za żółtymi firankami.
Czas jest także na naprawę krzywd - powtarzam: naprawę krzywd - ludzi, którzy w obronie najwyższych wartości byli prześladowani, co skutkowało obniżoną emeryturą. Wypada, aby również i ten problem rozstrzygnięto.
Może w ten sposób zaczniemy wreszcie zamykać PRL-owski dramat.
*Jan Rulewski, w czasach PRL działacz opozycji demokratycznej prześladowany przez SB. Obecnie senator.