p
Andrzej Nowak*
Pozytywna dezintegracja postkomunizmu
Nad oceną, jaką wystawia myśleniu i rządowi Jarosława Kaczyńskiego Ivan Krastev, warto się chwilę zastanowić. Jego diagnoza brzmi: "styl paranoiczny", polegający na obsesji "wszechobejmującego diabelskiego spisku", jaka "charakteryzuje wszystkie populistyczne narracje". Nie ma lekarstwa. Ale diagnosta ma pocieszające wieści. Pacjent umrze na szczęście sam i to już wkrótce - rządy populistyczne szybko utracą władzę i ulegną "samozagładzie" na skutek swoich "spiskowych urojeń".
Tym, co w tej diagnozie mniej interesujące, jest jej istotna rozbieżność z faktami, które dość łatwo można sprawdzić. Wystarczy po przeczytaniu artykułu Krasteva sięgnąć do (publikowanego w "Europie") tekstu wykładu Jarosława Kaczyńskiego w Heritage Foundation, który jest podstawą opisu choroby przedstawionego przez bułgarskiego analityka. Czy rzeczywiście polski premier roztacza wizję "wszechobejmującego diabelskiego spisku", czy też raczej odnajduje więcej złożonych czynników zjawiska "demobilizacji solidarnościowej wspólnoty" po 1989 roku? Kto zechce, ten sprawdzi.
Można także zauważyć, że nowe informacje, które uzyskaliśmy w ostatnich tygodniach - już po wizycie Jarosława Kaczyńskiego w Heritage Foundation - wzmacniają istotnie tezę, iż w owej "demobilizacji" znaczenie czynnika, jakim były służby specjalne, nie może być pominięte. Spiski nie miały może "wszechobejmującego" charakteru, trudno też jednoznacznie wypowiadać się w kwestii ich "diabelskości" - ale były całkiem realne. Czy dążenie do ich wydobycia na jaw uznać należy koniecznie za przejaw "stylu paranoidalnego"? Albo inaczej: w jakim innym stylu można by ujawniać te rzeczywiście wstydliwe karty z dziejów III RP? Czy jedyną alternatywą nie jest tu nie tyle inny styl, lecz po prostu brak ujawnienia? Powoli wysypująca się zawartość szafy pułkownika Lesiaka, perspektywa skorzystania w postępowaniu prokuratorskim z wyjątkowej wiedzy Edwarda Mazura, przypadek Milana Suboticia, informacje pozyskane w toku likwidacji WSI - czy to naprawdę są wyłącznie elementy "stylu paranoicznego"? Wielu publicystów i komentatorów życia politycznego w Polsce, a także zapewne niemała część społeczeństwa podziela ten pogląd. Ale na pewno nie wszyscy. Wciąż jeszcze chyba jest przynajmniej kilka milionów tych, którzy uważają, że więzy łączące Rzeczpospolitą z PRL mają charakter realny, że krępują one wolny rozwój gospodarki i życia publicznego, i że trzeba je ostatecznie przeciąć. Czy tych wszystkich, którzy tak uważają - należy odesłać do "psychuszki"? Oto poważne pytanie, które warto zadać psychiatrycznym diagnostom polityki.
Nie wiem, jak głęboka jest wiedza Ivana Krasteva o polskim życiu politycznym. Być może jest ona nieco mniej dogłębna od wiedzy, jaką w tej dziedzinie mają "bliźniacy" zanurzeni w owym życiu po uszy. Badacz nie musi jednak opisywać rzeczywistości w jej skomplikowanych szczegółach od środka - jeśli tylko ma odpowiednie narzędzia teoretyczne, może sporządzić wiele (albo wszystko) wyjaśniający model. Psychiatria jest być może jednym z uprawnionych rezerwuarów takich modeli. Zawiera ich jednak sporo i wolno jeden z nich konfrontować z innymi konkurencyjnymi modelami. Dlatego też pozwolę sobie zapytać, czy nasz bułgarski przyjaciel zna teorię wielkiego przedstawiciela psychologii humanistycznej z "nadwiślańskiego kraju", profesora Kazimierza Dąbrowskiego (1902-1980) - teorię dezintegracji pozytywnej? Pytam, bo wydaje mi się, że warto porównać sprawność analityczną tej teorii w odniesieniu do sytuacji politycznej Polski z propozycją wyjaśnienia wszystkiego "stylem paranoicznym".
Nie jestem, niestety, znawcą psychologii, a tym bardziej psychiatrii - rozumiem jednak, że nie jest nim również Ivan Krastev i dlatego ośmielony jego przykładem pozwolę sobie przypomnieć w wielkim uproszczeniu koncepcję przedstawioną przez profesora Dąbrowskiego. Otóż podkreślał on, że "konflikty wewnętrzne są zasadniczym elementem pozytywnym w tworzeniu hierarchii wartości oraz w budowie konkretnego ideału indywidualnego i społecznego". Brak takich konfliktów nie jest objawem zdrowia, lecz upośledzenia uczuciowego (psychopatii) albo umysłowego. Przedstawiona w 1964 roku koncepcja dezintegracji pozytywnej rozwinęła te intuicje. Zdolność do rozwoju (osobowości) została w niej przedstawiona jako pewien potencjał niezgody, buntu wobec zastanego stanu rzeczy; buntu przeciw determinizmowi status quo. To zdolność do stwarzania siebie na nowo. Tu właśnie kluczową rolę odgrywa wykorzystanie ciężkich przeżyć, konfliktów wewnętrznych i stresów. Mogą one oddziałać mobilizująco na nasze możliwości rozwoju - jeśli nie będziemy ich za wszelką cenę tłumić. Jak pisze jeden ze współczesnych popularyzatorów koncepcji dezintegracji pozytywnej (Sebastian Łukomski): "Rozkład jest pozytywny, bo warunkuje powstanie nowych, wyższych struktur. [...] Dzięki rozbiciu struktur osobowości możliwe jest odbudowanie jej na wyższym poziomie (lepsze przystosowanie), a nawet integracja wielopoziomowa zorganizowana, usystematyzowana, nakierowana na wartości". Dezintegracja staje się pozytywna, kiedy pozwala na rozbicie tego, co hamuje rozwój.
Może taka dezintegracja - będąca przy okazji rozpadem idyllicznego obrazu III RP, obrazu świata nie tylko bez spisków, ale także bez istotnych konfliktów (interesów i wartości) - dokonuje się właśnie w Polsce? Wiemy oczywiście, że dezintegracja może wyglądać rozmaicie. Wiemy nawet już, że można ją przeprowadzać w imię zachowania swoistego spokoju. "Czynności dezintegracyjne będą w miarę operacyjnych możliwości kontynuowane" - tak kończy się notatka na temat działań podejmowanych przeciw "partiom radykalnym" w trzecim roku istnienia III RP (notatka UOP z 6 sierpnia 1993 roku). Integracja sceny politycznej tamtego czasu miała - jak się okazuje - swoją cenę: stanowiła ją wspomagana "środkami operacyjnymi" (przez "operatorów" z dawnej SB) dezintegracja opozycji.
To akurat nie była dezintegracja pozytywna. I zapomnienie o niej także nie może prowadzić do niczego pozytywnego, do niczego innego niż upośledzenie uczuciowe i umysłowe.
"Ludzie lubią wierzyć w teorie spiskowe, ale nie lubią być rządzeni przez teoretyków spiskowych" - tak konkluduje swoją diagnozę Ivan Krastev. Czy jednak ludzie chcieliby być rządzeni przez psychiatrów, którzy leczyliby ich z wewnętrznych konfliktów? Którzy wyjaśniliby im ostatecznie, że świat ich wolności jest wyłącznie światem uświadomionej konieczności (owej "niewidzialnej ręki", na którą powołuje się także Krastev)? Czy tęsknimy już za rządami łagodnych terapeutów, którzy obdarują nas prozakiem zapomnienia o niewygodnej przeszłości i jej przygnębiających kontynuacjach w teraźniejszości? Być może, ale pamiętajmy, że dla niepodatnych na środki rozluźniające będzie znów potrzebny kaftan bezpieczeństwa, a doktor Lesiak będzie musiał w końcu przyjść w sukurs doktorowi Krastevowi...
Andrzej Nowak
p
*Andrzej Nowak, ur. 1960, historyk, publicysta, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i PAN, redaktor naczelny dwumiesięcznika "Arcana". Jeden z najwybitniejszych znawców historii stosunków polsko-rosyjskich. Niedawno wydał: "Powrót do Polski" (2005) oraz antologię tekstów "Rosja i Europa Wschodnia" (2006). Wielokrotnie gościł na łamach "Europy" - ostatnio opublikowaliśmy jego tekst "Metamorfozy imperium" (nr 34 z 14 października br.).