"Jej ojciec, jej morderca nie ma prawa żyć. Normalny człowiek nie zabija swego dziecka, ale jeśli jej ojca uznają za wariata, którego teraz struga, to własnymi rękami go uduszę! Zabiję, jak mi Bóg miły" - mówi twardo "Faktowi".

Sławomir M. ze Srokowa (Warmińsko-Mazurskie), który z zimną krwią zamordował swoją niespełna dwuletnią córeczkę, zakuty w kajdanki i postawiony przez prokuratora przed sądem, który kazał go zamknąć w areszcie na trzy miesiące, nie przyznał się do winy! Udaje obłąkanego, mówi, że niewiele pamięta z tego, co się wtedy działo w domu, że to wszystko przez silne leki uspokajające, które zapisał mu lekarz.

"Fakt" donosi, że dla policjantów, którzy go zatrzymali tuż po zbrodni i dla prokuratora, który go przesłuchiwał, to zimna gra - zbrodniarz symuluje chorobę psychiczną, by wymigać się od kary. W domu Renaty P., mamy Żanetki, znaleziono opakowania po leku o nazwie pramolan, ale już wiadomo, że Sławomir M. ich nie brał, tylko dawał córeczce, by mocno spała i nie budziła się podczas awantur! Olsztyński prokurator Mieczysław Orzechowski zapewnia, że biegli nie dadzą się nabrać na sztuczki mordercy.

"On będzie chciał uniknąć odpowiedzialności, będzie udawał wariata. Ale to nie jest wariat. On jest normalny. On jest złym człowiekiem. Za to, co zrobił, musi stracić życie" - mówi Kazimierz Pożarecki, dziadek Żanetki. "Ten potwór nie uderzył się w piersi, nie błagał nikogo o przebaczenie, nie modlił się do Boga, by choć on mu wybaczył. Czy taki zbrodniarz zasługuje na życie, na miłosierdzie?" - pyta zrozpaczony, przypominając, że morderca jego wnuczki po raz pierwszy zagroził Żanetce w święta wielkanocne. Przyłożył dziewczynce nóż do gardła, groził, że ją zabije. Wtedy jego matka ubłagała Renatę, by nie zgłaszała tego na policji.

"Bardzo źle się stało, bo gdyby wtedy go zamknęli, to Żanetki by nie zamordował" - mówi łamiącym się głosem pan Kazimierz. Po świętach Sławomir M. był u lekarza, który zapisał mu tabletki na uspokojenie. A on faszerował nimi dziecko. Żanetka spała kamiennym snem, a on wrzeszczał i bił Renatę bez przeszkód.

"Ja nie jestem zły na tego lekarza, który dał te tabletki, czy na cały świat. Jestem zły tylko na tego potwora. Ja wiem, że on sobie wykombinował, by zostać w szpitalu psychiatrycznym i tam pędzić spokojne życie. Myśli sobie, że po pięciu latach wyjdzie na wolność. Niedoczekanie. Jak nie będzie sprawiedliwości, to ja ją sam mu wymierzę. Własnymi rękami uduszę bydlaka" - mówi twardo pan Kazimierz.









Reklama