Choć mord był wyjątkowo brutalny, Jarosław Ż. nie dostał dożywocia. Ale tylko dlatego, że współpracował z prokuraturą podczas śledztwa.

20 maja 2002 r. czterech uzbrojonych mężczyzn wpadło do kawiarenki internetowej w Czechowicach-Dziedzicach. Chcieli ją obrabować, podobnie jak kilkadziesiąt innych miejsc wcześniej. Nie wiedzieli jednak, że w środku siedzą dwaj policjanci w cywilu pijący kawę podczas nocnej służby.

Kiedy właściciel kawiarni krzyknął, że w środku są policjanci, Jarosław Ż. zaczął strzelać. Potwierdził to świadek, który przed strzelaniną ukrył się pod pulpitem jednego z komputerów.

Zanim policjanci zdążyli wyjąć broń, Ż. wystrzelił sześć razy. Strzelał też jego brat. Policjantom szybko skończyła się amunicja. Nie mieli szans - przestępca miał pistolet z powiększonym magazynkiem, który mieści 21 nabojów.

Jarosława Ż., ciężko rannego od policyjnych kul, kompani zostawili przed szpitalem. Morderca po kilku dniach odzyskał przytomność. Życie uratował mu telefon komórkowy, w którym zatrzymał się jeden z pocisków.

Prokurator zapowiedział apelację - chce, by wyroki były bardziej surowe.