Sąd uwzględnił pozew w wyroku zaocznym, wydanym we wtorek wobec niestawienia się pozwanej, o czym poinformował PAP naczelny "SE" Sławomir Jastrzębowski.
Wyrok zaoczny zapada, jeśli pozwany nie stawił się na posiedzenie. W takim wypadku sąd bez badania uznaje za prawdziwe twierdzenia pozwu. Od takiego wyroku pozwany może złożyć sprzeciw, który powoduje ponowne, tym razem merytoryczne, rozpoznanie sprawy.
Wydawca i naczelny "SE" pozwali Hannę Lis za "niezgodne z prawdą oskarżenie o sprowokowanie przez reporterów i fotoreporterów +SE+ lub osoby działające na zlecenie redakcji tej gazety" sytuacji przed jej domem, która skończyła się "stłuczką" opisaną potem przez "SE". "W aucie, o którym mowa, byli freelancerzy, a nie ludzie z +SE+, a zdjęcia kupiliśmy na wolnym rynku" - mówił Jastrzębowski.
W listopadzie 2010 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie nakazał "SE" przeprosić Tomasza i Hannę Lisów za naruszanie ich dóbr osobistych. SA obniżył wtedy z 250 do 120 tys. zł kwotę zadośćuczynienia dla powodów od "SE"; ograniczył też zakres i zasięg przeprosin.
Wydawca i naczelny "SE" zostali pozwani przez znanego dziennikarza i jego żonę za serię tekstów tabloidu z lat 2007-2008 r. W marcu 2010 r. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał zasadniczą część pozwu i nakazał pozwanym przeprosiny w wielu mediach oraz zapłatę powodom w sumie 250 tys. zł (żądali 400 tys. zł). SO uznał, że "SE" uporczywie naruszał dobra osobiste małżeństwa, mając na celu "rozrywkę dla czytelników poprzez ośmieszanie powodów". "Choć powodowie są osobami publicznymi, także mają prawo do ochrony prywatności, o której można pisać tylko, jeśli ma ona funkcjonalny związek z ich zawodowymi obowiązkami" - podkreślił SO.
Za naruszające dobra powodów SO uznał większość publikacji "SE", np. artykuł pt. "Lis jest kiepski w łóżku"; artykuł, że Lis "potrzebuje dentysty" ze zwrotem "zajrzeliśmy do paszczy Lisa"; doniesienia, jak Hanna Lis walczy o alimenty; twierdzenia o rzekomym "staranowaniu" przez nią auta przygodnych ludzi (faktycznie byli w nim paparazzi z jednej z agencji) oraz zarzuty o stronniczość programu Lisa w TVP o pobiciu policjantów przez znanych piłkarzy (według "SE" Lis "bronił chuliganów"). Zdaniem SO, prywatność powodów naruszyły też informacje "SE" o ich domu. SO uznał jedynie, że "SE" miał prawo pisać o zarobkach Lisa w TVP, bo krytykę kierowano wobec zarządu telewizji publicznej.
SA zmienił kilka punktów wyroku SO. Ocenił, że w kwestii "stłuczki" "SE" miał prawo do swych ocen zdarzenia, bo to powódka - jak zeznał świadek uznany przez SA za wiarygodnego - kilka razy uderzyła swym zderzakiem w auto paparazzich. Było wtedy ciemno, a ona - według SO - miała prawo się zdenerwować całą sytuacją, bo dwójka jej dzieci była wystraszona zajściem.
Zdaniem SA "SE" miał też prawo krytykować program Lisa w TVP. "Można odnieść wrażenie, że w programie nieco lepiej byli traktowani piłkarze niż policjanci" - uzasadniał sędzia SA Zbigniew Cendrowski. Słowa "SE" sędzia uznał za realizację prawa do krytyki. Według SA gazeta nie naruszyła też prywatności Lisów, pisząc o ich domu, bo oni sami o nim wcześniej mówili w mediach.
SA uchylił wydany przez SO zakaz "SE" śledzenia Lisów i publikowania ich zdjęć wykonanych z ukrycia. "Brak dowodów na taki sposób uzyskania informacji" - mówił sędzia. Z tekstu przeprosin SA usunął słowa o zrobieniu Lisom zdjęć "niezgodnie z prawem". Ponadto SA uznał, że pozwani nie muszą zamieszczać przeprosin w serwisach internetowych, bo "wcześniej czy później każdy tekst znajdzie się w internecie".
SA podzielił zaś opinię SO o bezprawności pozostałych naruszeń dóbr Lisów przez "SE". Według SA z 12 zakwestionowanych artykułów gazety, za cztery z nich pozwani nie muszą przepraszać. Obniżenie kwot zadośćuczynienia SA wyjaśnił zmniejszeniem zakresu przeprosin oraz "współmiernością" nowych kwot wobec naruszenia dóbr powodów.