W środowy wieczór gościem radia TOK FM był Cezary Gmyz. Autor tekstu o trotylu na wraku samolotu Tupolew odpowiadał na pytania słuchaczy. Dr inż. Grzegorz Szewczyk dopytywał o stężenie rzekomego trotylu. Zastanawiał się, w jakich jednostkach zostało wyrażone, pytał, czy były to PPM-y. Po serii pytań, były już dziennikarz "Rzeczpospolitej" przyznał: Muszę powiedzieć, że mnie pan tutaj zagiął.
I tu dochodzimy do zasadniczej rzeczy. Ja rozumiem, pan i pan prowadzący jesteście humanistami, ale jest też podejście techniczne (...). Od trzydziestu lat zajmuję się analizą instrumentalną wszystkich związków, w tym również związków wysokoenergetycznych - mówił dr Szewczyk.
Sieć szuka doktora. "Dr inż. Łosiew?"
W sieci zawrzało. Na Twitterze rozpoczęły się poszukiwania dr. Szewczyka. Internauci próbowali ustalić, kim z wykształcenia jest tajemniczy radiosłuchacz. Niektórzy sugerowali, że jest on niekompetentny, a nawet, że został "wymyślony", by skompromitować Cezarego Gmyza, ponieważ nie ma go w bazie polskich naukowców. Na platformie Salon24.pl Stary Wiarus pisał:
Kłopot w tym, że dr inż. Grzegorz Szewczyk, rzekomy fachman od analizy instrumentalnej który zadzwonił do TOK FM, jest akurat tak samo wiarygodny jak “emerytowany pilot wojskowy Nikołaj Łosiew” który na potrzeby Gaz Wyb widział 20 minut po katastrofie smoleńskiej nie tylko kokpit Tupolewa, ale i pięć ciał w tym kokpicie, zaś natychmiast po udzieleniu wywiadu rozwiał się w niebyt, tak samo jak kokpit zresztą, i dotychczas nie powrócił.
Od 24 lat w Finlandii
Postanowiliśmy sprawdzić, czy dr inż. Grzegorz Szewczyk rzeczywiście istnieje i czym się zajmuje. Okazało się, że dr Szewczyk od 24 lat mieszka poza Polską - dlatego nie ma go w bazie polskiej nauki. Ukończył Wydział Inżynierii Procesowej na Politechnice Łódzkiej, gdzie obronił doktorat. Zdarza mu się bywać w Polsce - jest profesorem wizytującym na Uniwersytecie Łódzkim, a konkretnie na Wydziale Fizyki i Informatyki Stosowanej.
W toku swej kariery pracował m.in. w firmie Metorex Intl. w Espoo, gdzie tworzył modele matematyczne i oprogramowanie instrumentów do automatycznej analizy składu metali. Dziś jest głównym wykładowcą w Katedrze Informatyki Wydziału Technologii i Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Zawodowej Centria w Kokkola w Finlandii.
W rozmowie z dziennik.pl zapewnia, że telefon do TOK FM był całkowicie spontaniczny, a pytanie o ewentualną ustawkę jest dla niego wręcz obraźliwe. Słuchałem wypowiedzi Cezarego Gmyza i mnie szlag trafiał, bo on mówił rzeczy, które w ogóle nie są zgodne z rzeczywistością - tłumaczy w czasie rozmowy poprzez Skype. Dodaje, że u byłego już dziennikarza "Rzeczpospolitej" drażni go brak logiki. On nie zebrał nawet minimum niezbędnych informacji na temat faktów, o których pisał - dodaje.
O co chodzi z tym trotylem?
Dr Szewczyk tłumaczy, że w całej sprawie mniej istotny jest fakt znalezienia trotylu. Większe znaczenie ma pytanie: czy na miejscu zdarzenia wykryto ślady związków chemicznych będący produktami reakcji wybuchu trotylu. Nawet, jeśli znaleziono by trotyl w dużej ilości, powiedzmy kilogram, to dopóki nikt nie wywoła eksplozji, to jest to tylko kilogram żółto-szarej substancji chemicznej, ściślej mówiąc substancji organicznej o wzorze (NO2)3C6H2CH3. A jak już nastąpi eksplozja, to nie ma trotylu, są za to produkty gwałtownej reakcji jego spalania - wyjaśnia. Reakcja spalania – mówiąc popularnie – jest reakcją chemiczną, w której bierze udział spalany związek chemiczny i tlen. Wybuch jest reakcją wydzielającą duże ilości ciepła (reakcja egzotermiczna). To ciepło powoduje zgazowanie większości substancji, ale odpowiednia aparatura i tak wykryje produkty końcowe rozpadu - dodaje. I tu, jak mówi, jest pies pogrzebany: trzeba bowiem stwierdzić, czy znaleziono produkty wybuchu, czy produkty rozpadu naturalnego. Są one bowiem absolutnie różne i świadczą o tym, jaka reakcja miała miejsce.
Pytanie więc, co obecni w Smoleńsku eksperci mogli odkryć, a ściślej, co wykryć mogły wykorzystane przez nich urządzenia. Użyte przez prokuraturę urządzenia potrafią wykryć znaczniki materiałów wybuchowych oraz gazowe produkty powybuchowe, zaabsorbowane przez różne materiały, przykładowo przez takie wyroby włókiennicze jak pokrycia siedzeń czy odzież ofiar - tłumaczy dr Szewczyk. Dodaje, że urządzenia MO-2M i Hardened MobileTrace, które biegli mieli w Smoleńsku, mogły zaobserwować ruch jonów w zunifikowanym polu elektrycznym. Producent trzeciego z urządzeń, Pilot-M, jednak nie publikuje metody pomiaru, tłumacząc się tajemnicą patentową. Tego rodzaju urządzenia służą do badań przesiewowych. Podejrzany przedmiot lub pobraną na miejscu próbkę należy zabrać do dalszych analiz w laboratorium - wyjaśnia dr Szewczyk.
Jaki więc stopień wiedzy zapewniły użyte w Smoleńsku detektory? Z opisu technicznego wszystkich trzech użytych w Smoleńsku urządzeń wynika, że wykonują one
tak analizę jakościową jak i ilościową. Na podstawie analizy ilościowej przyrządy te alarmują obsługę o wykrytych materiałach niebezpiecznych. Jest to raczej analiza zero-jedynkowa – znaczy – jest coś podejrzanego czy nie. Ostateczną odpowiedź, po powzięciu informacji na podstawie przesiewowego pomiaru instrumentalnego, jest jednak badanie laboratoryjne - tłumaczy. I dodaje, że zgodnie z opisem technicznym urządzeń, poza analizą jakościową, podają one również stężenie - w g/cm3 lub właśnie w owych słynnych już jednostkach ppm. PPM to względna jednostka stężenia używana do określania ultra małych ilości substancji. O znanym powszechnie procencie można powiedzieć pph czyli part-per-hundred. Jeden ppm jest równy 0.0001% - wyjaśnia dr Szewczyk.
Mój telefon do TOK FM miał dwa cele. Po pierwsze chciałem podkreślić, że chcę wiedzieć, czy to, co znaleziono, to były produkty rozpadu naturalnego, czy po wybuchu. Po drugie, jaka była ich ilość - podkreśla dr Szewczyk. I dodaje, że odebrał sporo telefonów z Polski - z gratulacjami. Moi koledzy z roku bardzo mi kibicują. Mówią, że nareszcie ktoś odważył się zadać facetowi konkretne pytanie. A redaktorowi Gmyzowi się to należało, bo pisze głupoty - dodaje.
A gdyby to był zamach?
Pytamy, jak mogłyby wyglądać odczyty detektorów, gdyby w Smoleńsku rzeczywiście doszło do zamachu z użyciem trotylu. Przede wszystkim byłyby produkty wybuchu. Poza tym do materiałów wybuchowych dodaje się markery, które nie rozpadają się nawet w wyniku eksplozji. Ich wykrycie pozwala określić, z jakim materiałem mamy do czynienia - wyjaśnia. Sęk w tym, że - jak mówi - trotyl jest materiałem bardzo prymitywnym, trudnym do kontrolowania.
Gdybym ja chciał wysadzić taki samolot w powietrze, użyłbym semteksu. Sądzę, że w tej chwili wojsko używa trotylu jedynie do wysadzania jakichś wałów ziemnych.
Wybuchu trotylu nie da się dobrze kontrolować, nie da się przewidzieć, jak on będzie przebiegał. Nie można też dobrze obliczyć fali wybuchowej. Nie sądzę, by ktoś na świecie do takich działań stosował coś poza semteksem lub jego pochodnymi - przyznaje.
"Ja mam grubą skórę. A interesuje mnie tylko prawda"
O tym, że reakcje na jego wystąpienie są skrajnie różne, dr Szewczyk dowiedział się od nas. Ja mam grubą skórę. Najbardziej mnie śmieszy, że ludzie zaczęli szukać, kto ja jestem, a nie co powiedziałem. Ja nie mam parcia na szkło, mnie to nie interesuje, mnie interesuje prawda, jakkolwiek górnolotnie to brzmi - deklaruje. I dodaje, że przez prawdę lub fałsz rozumie wynik logicznego rozumowania opartego na przesłankach naukowych i posługującego się aparatem logiki formalnej.
Tzw. poprawność polityczna wstrzymuje rzetelną dyskusję i konstruktywną krytykę, dlatego nie bywam przesadnie poprawny polityczne. Red. Gmyz jest – powiedzmy – inteligentny inaczej, może nawet bardzo inaczej. Nie chcę go obrażać, ale są pewne granice niekompetencji. Uważam, że Hajdarowicz miał rację, wyrzucając Gmyza z pracy, bo jego artykuł nie był rzetelny - podsumowuje.
Na koniec pytamy dr. Szewczyka o odbiór tego wszystkiego, co dzieje się w okół katastrofy smoleńskiej, z perspektywy zagranicy. Jego odpowiedź jest bardzo krótka: Wszyscy się śmieją z Polski. Polska przegrywa. Zaś o pomyśle powołania międzynarodowej komisji, mówi: Niech pani nawet tego nie pisze. To byłby wstyd dla Polski. Mamy przecież w Polsce ludzi, którzy się na tym znają.
Komentarze(258)
Pokaż:
Lasek twierdzi, że nie było wybuchu i że polscy specjaliści badali ten problem na miejscu katastrofy: ?\'Sprawdzaliśmy, czy nie nastąpiły charakterystyczne odkształcenia konstrukcji samolotu. Robili to specjaliści, którzy badali niejeden wypadek lotniczy... Specjaliści wojskowi nie znaleźli w Smoleńsku żadnego dowodu na punktowy wybuch, czyli coś połączonego z falą ciśnieniową, z nadtopieniami'.
Fakty: Komisja Millera nie dokonała żadnych analiz tej kwestii, a jej raport nie zawiera żadnego sprawozdania takich badań. Zresztą w komisji Millera nie było ani jednego specjalisty, który kiedykolwiek badał eksplozje samolotu w powietrzu na skutek ataku terrorystycznego. Eksperci Millera z góry założyli, że samolot rozbił się na skutek uderzenia w ziemię i nie badano w ogóle innej możliwości. Tymczasem specjaliści Zespołu Parlamentarnego, w tym dr inż. Grzegorz Szuladziński, mający 40-letnie doświadczenie w badaniu eksplozji wielkich konstrukcji stalowych, dr inż. Wacław Berczyński, konstruktor Boeinga, prof. Wiesław Binienda, ekspert NASA i dziekan Wydziału Inżynierii Cywilnej na Uniwersytecie Akron w USA, prof. dr hab. Jan Obrębski, prof. zwyczajny Wydziału Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej, oraz wielu innych badaczy po dokładnych analizach trajektorii lotu, kształtu zachowanych szczątków samolotu, zwłaszcza tylnej części kadłuba, rozrzutu szczątków, uszkodzeń ciał ofiar, zapisów skrzynki parametrów lotu ATM-QAR i symulacji wykonanych na podstawie badań Metodą Elementów Skończonych jednoznacznie stwierdziło, że przyczyną katastrofy były eksplozje, które miały miejsce w powietrzu. Jest charakterystyczne, że dr inż. Lasek nie podaje na potwierdzenie swoich tez ani jednego nazwiska specjalisty badającego szczątki Tu-154M i wykluczającego eksplozje. On sam na tym się nie zna, a wraku nie badał.
Do J. K
Piszesz bzdury Panie kolego. Dziennikarz ma wnikać, dociekać, sprawdzać a nie tylko napisać jak się okazało stek kompletnych bzdur. Nie musi się znać na trotylu i jednostkach PPM. Jego zakichanym obowiązkiem jest dotrzeć do ludzi którzy się na tym znają, skorzystać z ich wiedzy i dopiero wówczas będąc stuprocentowo pewnym pisać o tak "poważnych ". Tymczasem Pan Gmyz skompromitował się całkowicie, zaszkodził swojej gazecie, co najważniejsze zaszkodził wielu ludziom w tym rodzinom którzy stracili bliskich w tej katastrofie. Nie będzie żadnej przesady w stwierdzeniu, że zaszkodził naszemu państwu i nam wszystkim.
______________
~Muchomor Dożylny2012-11-18 16:19
~Śmiech z "eksperta-doktora"2012-11-18 15:52
Trotyl wybucha w reakcji z tlenem!!! To bardzo ciekawe odkrycie, świadczące o wielkiej wiedzy eksperta! To takie wypowiedzi ośmieszają nas jako Polaków, a nie to, co napisał Gmyz.
Dla mających mniejsze pojęcie o materiałach wybuchowych. Typowy materiał wybuchowy musi zawierać zarówno części spełniające rolę paliwa, jak i spełniające rolę utleniacza (tego tlenu).
Bardzo dobrze, ze ktos na ten prosty fakt zwraca uwage!
Tak jak WRZENIE jest to parowanie całą objętością tak WYBUCH jest to jednoczesne spalenie calej objętości uzytej substancji, co w przypadku zastosowania tlenu z powietrza (czy nawet dołączonej do ładunku butli z tlenem) jako utleniacza NIE BYLOBY MOZLIWE, bo rozciagneloby proces spalania w czasie, a wiec nie mielibysmy do czynienia z wybuchem - tylko z powolnym spalaniem, tak jak w przypadku rakiety!
Dlatego rzekomo fachowe dywagacje "doktora Szewczyka" trzeba włożyć miedzy bajki z mchu i paproci w charakterze hubki i krzesiwa!!!
\
~Tryton2012-11-18 16:03
Ten cały - tak tu chwalony (może nawet częściowo słusznie z uwagi na doze rzetelnej fachowej informacji, jaka dzieki niemu uzyskala szeroka publicznosc) - pan Szewczyk popełnia jeden zasadniczy błąd, na ktory W FERWORZE NIKT NIE ZWRACA UWAGI!!!
Mianowicie W TRAKCIE WYBUCHU (SPALENIA/UTLENIENIA) JAKIEJKOLWIEK SUBSTANCJI WYBUCHOWEJ - NIE CALA JEJ MASA ULEGA SPALENIU!
Pozostaje wiele czasteczek, samowygaszonych podmuchem, ktore - rozproszone w calym obszarze wybuchu sa (jako tak zwane "sladowe ilosci") dostepne wykryciu i zbadaniu wlasnie jako czasteczki substancji uzytej dla spowodowania wybuchu!!!
Efekt "wygaszania" przez podmuch jest jak wiadomo od dawna stosowany przy gaszeniu plonacych szybow naftowych i gazowych i sa do tego celu uzywane silne substancje wybuchowe, ktorych resztki mozna wykryc po tej operacji w calym rejonie pozaru!
Wiec wykrycie sladow trotylu - oczywiscie pod warunkiem, ze pod smolenskiem wlasnie trotyl zostal uzyty do spowodowania katastrofy - nie byloby niczym dziwnym ani wymagajacym szczegolnej uwagi czy analizy!
Bylby to po prostu FAKT, ktory wtedy powinien zostac uzyty TYLKO JAKO DOWOD W SLEDZTWIE!