Przez weekend nie mogłam wstać z łóżka. To ciśnienie mnie wykończyło – tę opowieść z ust znajomej słyszę co trzy, cztery tygodnie. Od lat. I to nieważne, czy właśnie mamy wiosnę, jesień, tropikalne upały czy arktyczne mrozy. Jak sama twierdzi – jest osobą wrażliwą na pogodę, a szczególnie na jej zmiany. Symptomy? Ma bóle głowy i zły nastrój. I jeszcze słyszę od niej, że „generalnie czuje się jakoś niewyraźnie”. Patrząc na to nieco z boku i nieco złośliwie, śmiało można stwierdzić, że takie objawy może mieć każdy z nas co drugi dzień. A szczególnie w poniedziałkowe ranki, gdy wizja długiego tygodnia pracy niejednego z nas przeraża.
Choć w mediach można znaleźć informacje, że na meteopatię skarży się co drugi Polak, warto sobie uświadomić jedną sprawę. – Nie ma jednoznacznych badań, które udowodniłyby bezpośredni wpływ pogody na zdrowie człowieka – mówi lekarz rodzinny Anna Senderska, która tym zjawiskiem interesuje się od lat. Na liście chorób sporządzonej przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) próżno szukać meteopatii. Ale bioklimatologią (w uproszczeniu – badaniem wpływu pogody na człowieka) zajmują się nawet profesorowie. Pod tym względem lekarze znad Wisły wstydzić się nie muszą, ponieważ już w okresie międzywojennym zagadnienie zostało opisane w dwutomowym dziele „Zarys klimatologii lekarskiej”.
Kim jest nasz samozwańczy rodak meteopata? – Nie bez przyczyny wpływ pogody bardziej odczuwają mieszkańcy miast. Wszystko dlatego że dużo przebywają w szczelnie zamkniętych biurowcach, mają ograniczony kontakt z przyrodą i są bardziej narażeni na zanieczyszczenia środowiska czy hałas. Wyjściowy stan naszego nastroju determinuje wpływ pogody na nasze samopoczucie. Optymiści nie będą z reguły narzekać na pogodę – wyjaśnia Senderska.
Mimo to różnej maści eksperci mówią nam, jak z taką dolegliwością żyć. Prym wiodą tu prezenterzy pogody. W ich programach fraza „biomet będzie niekorzystny” pojawia się regularnie. O to sformułowanie spytaliśmy znanego „pogodyna” Jarosława Kreta. – W naszych prognozach nie używamy już tego terminu. Kiedyś to się pojawiało przy komunikatach dla alergików, ale nie wiem nawet dokładnie, kto to przygotowywał. Moim zdaniem uogólnienia, że biomet będzie korzystny czy niekorzystny, są nie na miejscu. Przecież nasze programy oglądają setki tysięcy widzów. Jednym pasuje, gdy pada, innym, gdy świeci słońce – mówi Kret. I dodaje, że my, Słowianie, po prostu lubimy rozmawiać o pogodzie. – Ale nie wiem, dlaczego się utarło, że ciśnienie atmosferyczne ma tak duży wpływ na nasze samopoczucie.
Reklama

Słodzik zabójca

W teorię, na której potwierdzenie nie ma naukowych dowodów, wierzy 60 proc. Polaków. Zaskakujące? Niekoniecznie. Bo ludzie na całym świecie tak mają. W Indonezji, już szczególnie na wyspie Bali, powszechna jest wiara w złośliwego ducha, którego nazywa się Leyak. Ma on tę nikczemną naturę, że potrafi w człowieka wstąpić. A wtedy nic się nie chce, a przede wszystkim nie ma się ochoty na pracę. Mało tego – Leyak potrafi być zaraźliwy. Dlatego jeśli ktoś czuje się przez niego nawiedzony, może śmiało poprosić pracodawcę o kilka dni wolnego. Da ci, bo nie będzie chciał, by złośliwy duch wstąpił w innych jego ludzi. Może Leyak jest spokrewniony z nadwiślańskim leniem?
Z kolei w Stanach Zjednoczonych do dziś wiele osób wierzy, że zawierające aspartam (E951) słodziki powodują sklerozę oraz przyczyniają się do zwiększenia liczby zachorowań na raka. Mimo licznych badań, oficjalnych zapewnień przedstawicieli FDA (Food and Drug Administration) od 1981 r., od kiedy ten specyfik dopuszczono do obrotu, kontrowersje nie ustają. W jaki sposób narodziła się ta legenda? Tego pewnie nie dowiemy się nigdy. Ale warto odnotować, że pod koniec lat 90. za oceanem popularne były e-maile, w których alarmowano, że Norwegowie są dziesiątkowani przez tajemniczą epidemię spowodowaną aspartamem i proszą o przesłanie antidotum.
Inną ciekawą koncepcją, która pomaga w codziennym życiu milionom mieszkańców Ameryki, jest teoria sprawiedliwego świata. Psycholog Mark Lerner w latach 60. udowodnił, że ludzie wierzą w to, że otaczająca ich rzeczywistość jest w pewien sposób sprawiedliwa. I jeśli komuś nie są w stanie pomóc (np. ofierze wypadku albo gwałtu), wmawiają sobie, że ta osoba na taki los sobie zasłużyła. Podobnie jak nasza meteopatia, tak amerykańska teoria sprawiedliwego świata oparcia w rzeczywistości nie ma. Obie są równie prawdziwe jak „naukowa prawda”, że gdy jedzenie umieszczone w plastikowym pojemniku podgrzewamy w kuchence mikrofalowej, przedostają się do niego elementy rakotwórcze.
Warto zadać sobie pytanie, dlaczego w XXI wieku ludzie tak chętnie ufają nieprawdziwym teoriom? Skąd w nas takie ciągoty do pseudonauki? – Człowiek jest tak skonstruowany, że ma wewnętrzną potrzebę uzasadniania zarówno zdarzeń pomyślnych, jak i niepomyślnych. Chce wierzyć w to, że świat rządzi się przewidywalnymi prawami – mówi Dorota Juszczak, psycholog społeczny oraz trener biznesu związany ze Szkołą Wyższą Psychologii Społecznej. – Przekonanie, że dostajemy to, na co zasługujemy, jest bardzo amerykańskie. W Polsce działa inny mechanizm. Meteopatia bardzo dobrze wpisuje się w kulturę naszego narzekania, bo przecież nawet pogoda nam nie sprzyja – dodaje.
Ale wspólne narzekanie łączy. A nawet nobilituje. W ciekawy sposób udowodnił to psycholog Bogdan Wojciszke. W jego eksperymencie badani oceniali scenki z dwoma rozmówcami. W jednej obaj narzekali, w drugiej wypowiadali się na dany temat pozytywnie, w trzeciej jeden narzekał, drugi chwalił. Co się okazało? Ci, którzy narzekali obaj, zostali ocenieni jako bardziej inteligentni, analityczni, racjonalni. Jako tacy, którzy mają umiejętność pogłębienia zdobytych informacji. Po prostu narzekacze wiedzą, o co chodzi, a ten, kto myśli zbyt pozytywnie, jest płytki. Tak świat postrzega większość Polaków. W taką potrzebę doskonale wpisuje się właśnie meteopatia.

Takie mamy geny

Dlaczego teorie, które są nieprawdziwe, mają taką moc rozprzestrzeniania? Bo kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Dowiedli tego psychologowie. W czasie jednego z eksperymentów amerykańscy naukowcy przekazali uczestnikom fałszywą informację na temat różnych produktów, np. że proszek do prania zawiera składniki x (prawda) oraz składniki y (kłamstwo). Powtarzano to wielokrotnie. Gdy ludzie wyszli z laboratorium, poinformowano ich, które składniki faktycznie znajdują się w proszku, a które nie. Czy zapamiętali prawdziwy skład? Nie. Pamiętali to, co było częściej powtarzane.
Jeżeli o meteopatii słyszymy co drugi dzień w prognozie pogody, narzekają na nią nasi znajomi, to nawet jeśli na początku podchodzimy do tego z dystansem, to w końcu się łamiemy i... także zyskujemy wymówkę na wszystko. Jeżeli narzeka jeden kolega, drugi, my także zaczynamy. Po prostu tak działa nasza głowa – lubimy tych, którzy są do nas podobni. Ten mechanizm nagminnie wykorzystują sprzedawcy. Wybierając lodówkę czy pralkę, notorycznie zdarza mi się, że zastanawiam się nad wyborem produktu, który akurat tydzień temu kupił sobie obsługujący mnie sprzedawca. Im więcej podobieństw, tym więcej sympatii, czyli większa szansa dobicia targu. Tak samo jest z teoriami społecznymi. Rozprzestrzeniają się i zdobywają popularność, bo chcemy być tacy jak inni.
Z drugiej strony takie zachowanie nie powinno aż tak dziwić. Często to właśnie konformizm pozwala nam przeżyć. To inni stają się dla nas wskazówką, jak mamy się zachować. Jeśli wszyscy w naszym biurowcu zbiegają na dół – zapewne warto podążać za nimi, bo prawdopodobieństwo, że wybuchł pożar, jest stosunkowo duże. Jeśli wyglądam za okno i widzę, że ludzie chodzą w czapkach i kurtkach, to rozsądek (albo konformizm) nakazuje mi także ubrać się ciepło. Im więcej wierzy np. w to, że świat jest sprawiedliwy, tym trudniej uważać coś przeciwnego.
Takie fantastyczne teorie w pewien sposób oddają również narodowe charaktery. Amerykanie narzekać nie lubią, my – przeciwnie. Na przełomie wieków reprezentatywnej próbie Polaków zadano pytanie: „Jak się pan/pani dzisiaj czuje?”. Tak naprawdę w tym przypadku powinniśmy mieć do czynienia z tzw. rozkładem normalnym, czyli liczba tych, którzy czują się lepiej niż zwykle, powinna być zbliżona do liczby tych, którzy czują się gorzej niż zwykle. Jednak aż 30 proc. ankietowanych odpowiedziało, że czuje się gorzej niż zazwyczaj, a tylko 15 proc., że lepiej. Jest to kolejny dowód na to, że narzekanie po prostu mamy w genach.

Jestem ekspertem

Po co – jako społeczeństwo – tworzymy takie teorie? – Na pogodzie znają się wszyscy. Podobnie jak na piłce nożnej czy na polityce. Teorie domowego wyrobu się nasilają, ponieważ coraz silniejszy jest dyktat ekspertów, na wszystko znajdujemy poradniki i gotowe przepisy – tłumaczy antropolog Roch Sulima. – W związku z tym istnieje taka strategia, by odwoływać się do tego, w co wierzą zwyczajni ludzie. Co jest potwierdzone przez rodzinę czy sąsiadów. W pewien sposób stajemy tu do rywalizacji z ekspertami – dodaje.
W światopoglądzie potocznym działa reguła wzięta ze świata magii. Tutaj wszystko musi być wyjaśnione, nie ma rzeczy, które byłyby niezrozumiałe. – To, co da się powszechnie odczuwać, powinno być łatwe do wytłumaczenia. Tutaj mamy do czynienia z klasycznym myśleniem magicznym. Mieszany jest porządek przyczyny i skutku, bo skutki bierzemy za przyczyny. Przyleciały jaskółki, będzie wiosna. A jest odwrotnie! Jaskółki przylatują dlatego, że jest wiosna – stwierdza Sulima.
Teorie domowego wyrobu po prostu obsługują obszary życia społecznego, których się nie da lub których nie chcemy wyjaśniać w porządku stricte naukowym. Nie chce nam się z rana wstawać z łóżka? Siedzenie przed komputerem nas męczy? To na pewno nie jest wynik tego, że wczoraj zarwaliśmy noc, oglądając filmy. To musi być ciśnienie. Sąsiad z piętra niżej miał w marcu wypadek samochodowy? To wcale nie jest związane z tym, że nie zmienił opon na zimowe. On po prostu sobie na to zasłużył. Przecież te ciągłe imprezy w domu. Na niewinnego nie trafiło.
Brzmi głupio i niewiarygodnie? Oczywiście. Dlatego my tak nie robimy. To robią oni...