Mamy wiejską rewolucję obyczajową. Wprawdzie mieszkańcy miast rozwodzą się ponad trzy razy częściej niż mieszkańcy wsi, ale przed zaledwie 13 laty na wsi rozpadało się ponadpięciokrotnie mniej małżeństw niż w mieście – wynika z danych GUS. Małżeństwo na wsi przestaje być definiowalne jako coś nierozerwalnego - ocenia dr Piotr Szukalski, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego. Jego zdaniem dawne wiejskie sacrum zaczyna być traktowane podobnie jak w mieście – jedynie jako umowa zawarta między dwoma dorosłymi osobami, którą w razie konieczności można rozwiązać. - Wieś odrabia obecnie lekcję, którą miasto przerabiało 10-15 lat temu. Z pewnym opóźnieniem realizuje miejski wzorzec - twierdzi dr Szukalski.
Zarówno na wsi, jak i w mieście kobiety są lepiej wykształcone niż mężczyźni. To zmieniło podejście do małżeństwa, w którym panie pełnią obecnie równorzędną rolę. Jeśli się zdarza, że partnerzy nie dochowują wierności, nadużywają alkoholu albo gdy na przykład ujawnia się niezgodność charakterów - wtedy decydują się na rozstanie.
Kobiety przejmują w tej kwestii inicjatywę. Trzy czwarte pozwów rozwodowych wnoszą właśnie one. Mogą sobie pozwolić na to między innymi dlatego, że również na wsi kobiety są coraz bardziej samodzielne. Na ogół pracują i mają własne dochody.
Dawniej, będąc na utrzymaniu mężczyzn, wychodziły na ogół z założenia, że trzeba utrzymać małżeństwo za wszelką cenę, dlatego że sobie nie poradzą, kiedy zostaną same z dziećmi - uważa dr Agata Zygmunt z Uniwersytetu Śląskiego.
Jej zdaniem obecnie kobiety mają świadomość, że nie muszą tkwić w toksycznych związkach i że są instytucje, które pomogą im w razie kłopotów. Jak przekonuje, na wsi nie ma już silnej kontroli społecznej ze strony sąsiadów. Rozwód jest akceptowany jako sposób rozwiązania problemu.