Względy moralne i osobiste, skala wyzwania. To wszystko musiałem rozważyć, gdy poproszono mnie o obronę Stefana W. Przyznaję, że to nie była decyzja, którą podjąłem w pięć minut. Ale gdy jest się adwokatem, trzeba liczyć się z tym, że nastąpi moment, kiedy będzie się występować w sprawie drastycznej i bulwersującej opinię społeczną. Taki zawód – wyjaśnia Artur Kotulski, obrońca podejrzanego o zabicie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
– Oczywiście, że podjąłbym się obrony Adolfa Hitlera, Józefa Stalina, Saddama Husajna czy Andersa Breivika. To naturalne. Jestem adwokatem, więc bronię – odpowiada Bartłomiej Piotrowski na pytanie, czy reprezentowałby osobę, którą opinia publiczna uznała za zło wcielone. Piotrowski uchodzi za specjalistę od najpoważniejszych spraw; bronił m.in. Ryszarda Boguckiego, oskarżonego o zlecenie zabójstwa komendanta głównego policji Marka Papały. Skutecznie, bo pod koniec 2016 r. Bogucki został uniewinniony.
– Każdy zasługuje na obronę. Odmówić można tylko ze względów formalnych, logistycznych lub zdrowotnych – przekonuje adwokat Wiktor Celler, wśród ekspertów nadal uważany za fachowca najwyższej próby. Bronił m.in. Henryka Morusia, zabójcy z Sulejowa. Moruś zastrzelił siedem osób i jako ostatni Polak został skazany na karę śmierci, zamienioną następnie na dożywotnie pozbawienie wolności (zmarł w 2013 r.). Mało kto o sprawie Morusia pamięta, choć jeszcze kilka lat temu odwoływał się do niej obecny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, kiedy zabiegał o zaostrzenie prawa karnego. Przywoływał wówczas nazwiska trzech – jak to określił – najgorszych zbrodniarzy: Mariusza Trynkiewicza (szatana z Piotrkowa), Leszka Pękalskiego (wampira z Bytowa) i właśnie Henryka Morusia. – Jako adwokat Morusia czułem się napiętnowany. Byłem szykanowany, wyzywany, dotknął mnie ostracyzm społeczny – mówi Celler. Ale dodaje, że przyjąłby taką sprawę raz jeszcze – bo jego powołaniem jest bronić.
– Wiadomo, że odróżniamy sprawy przechodzące do historii od tych, które są codziennością. Z punktu widzenia prowadzenia obrony to jednak bez znaczenia. Trzeba zachować jednakowy dystans i wykazać jednakowe zaangażowanie: oskarżony o zabójstwo jest dla mnie takim samym klientem jak oskarżony o kradzież komórki – przekonuje Łukasz Wiśniewski, adwokat tuż po trzydziestce, ale z doświadczeniem w najpoważniejszych sprawach karnych. Bronił m.in. Krzysztofa R., skazanego w 2017 r. w głośnym procesie za pomoc w uprowadzeniu Aleksandry i Zbigniewa D. Sąd uwzględnił argumentację Wiśniewskiego i uniewinnił jego klienta od zarzutu zacierania śladów przestępstwa. Sprawa budziła ogromne zainteresowanie, bo oskarżonym był również Mariusz B. Ten zaś w 2018 r. usłyszał prawomocny wyrok dożywotniego pozbawienia wolności za zabójstwo czterech osób.
Reklama

Nie mogę być oburzony

W jednej z okręgowych rad adwokackich znany jest przypadek zgwałcenia córki adwokata. Po tej tragedii ojciec zapowiedział, że nie będzie bronił gwałcicieli ani pedofili – środowisko go poparło. Wskazywano, że istotą zawodu jest bronienie ludzi oskarżonych nawet o tak poważne przestępstwa, ale obrońca nie może być uprzedzony do klienta. A skoro prawnik sam przyznaje, że mógłby być – lepiej postawić sprawę uczciwie.
Pytamy innych adwokatów, czy wyznaczają granicę, po przekroczeniu której powiedzieliby, że nie są w stanie bronić sprawcy. – Nie – mówią jednym głosem Kotulski, Piotrowski, Celler i Wiśniewski. Przekonują, że pytać adwokata o to, czy broniłby złoczyńcy, to jak pytać chirurga, czy podejmie się operacji. – Trzeba wyłączyć emocje. Gdy do lekarza przychodzi pacjent, ten po prostu działa. I nie ma znaczenia, kim jest chory. Tak samo jest z nami – opowiada Wiktor Celler. – Część społeczeństwa utożsamia obrońcę z klientem: skoro mój klient zabił, a ja go bronię, a więc ja także popieram zabójców. I bez znaczenia jest to, że następnego dnia wchodzę na salę jako pełnomocnik ojca, któremu zamordowano córkę, i żądam surowej kary – dopowiada Bartłomiej Piotrowski.
Co robić: przekonywać ludzi, że adwokat nie popiera czynów klienta? – Tak, trzeba tłumaczyć. Trzeba wyjaśniać rolę obrońcy. Większość krytyków nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, na czym polega nasz zawód – uważa Łukasz Wiśniewski. Tłumaczy, że rolą adwokata jest stanie na straży uprawnień oskarżonego i czuwanie, aby proces był rzetelny. Obrońca przedstawia możliwie najkorzystniejszą dla oskarżonego ocenę okoliczności sprawy, a rolą sądu jest jej weryfikacja. – Rzeczywistość na salach sądowych jest często dużo bardziej skomplikowana niż jednoznaczne w wymowie informacje o zatrzymaniach w głośnych sprawach – dodaje Wiśniewski. Mówi, że zna przypadki osób, które zupełnie dla nich nieoczekiwanie znalazły się pod zarzutem przestępstwa i dopiero wtedy zobaczyły, jak ważna jest pomoc obrońcy.
Artur Kotulski dodaje, że adwokaci muszą się pilnować, by nie stać się rzecznikami prasowymi oskarżonych. – Rola obrońcy sprowadza się do tego, by pilnować, aby postępowanie przebiegało zgodnie z procedurami, z zachowaniem gwarancji procesowych. Nasz prywatny osąd jest bez znaczenia, bo mógłby prowadzić do popełnienia błędów. To rolą sądu, a nie obrońcy, jest udowodnić i przesądzić winę. Nie wolno emocjonalnie angażować się w sprawę, bo traci się obiektywizm – zaznacza Kotulski.
Prawnicy przyznają, że poziom zrozumienia dla ich zawodu w Polsce jest na znacznie niższym poziomie niż w innych państwach. Dobrym przykładem jest Norwegia. Geir Lippestad, obrońca Andersa Breivika (skazanego w 2012 r. za zabójstwo 77 osób, w tym masakrę młodzieży na wyspie Utoya), miał poparcie większości społeczeństwa oraz rodzin ofiar i ocalałych z ataku. Po wysłuchaniu w sądzie przez Lippestada ostatniego świadka, Helene Georgsen, matka 16-letniego ocalałego, podeszła do adwokata i uścisnęła mu dłoń. – Chciałam mu okazać wsparcie. Wykonuje bardzo ważną pracę i robi to wyjątkowo dobrze. Zasługuje na wielki szacunek – wyjaśniła swój gest. Adwokat z kolei odwdzięczył się społeczeństwu słowami, że 99 proc. Norwegów rozumie, iż prawo do obrony to jedna z ważniejszych zasad demokracji. I że prawo to przysługuje każdemu. Dodał, że po ujawnieniu przez media, iż otrzymał kilka wiadomości z pogróżkami, otrzymał wiele e-maili i telefonów ze wsparciem. Pisali do niego zwykli ludzie, którzy czuli potrzebę okazania mu, że rozumieją, iż rola adwokata w społeczeństwie jest istotna i że wiąże się to także z obowiązkiem bronienia osób, których nikt nie chciałby reprezentować.
– Szalenie istotne jest to, by obrońca oskarżonego o poważne zbrodnie miał z tyłu głowy, że wystąpienia mogą słuchać bliscy ofiary. Trzeba działać na rzecz klienta, ale nie wolno obrażać niczyich uczuć. Trzymać się procedur, wnikliwie dopytać świadków i biegłych, ale nie przerzucać winy na ofiary – spostrzega Łukasz Wiśniewski. Bartłomiej Piotrowski dopowiada, że rozumie społeczne emocje. Sam bywa zbulwersowany wieloma sprawami. Jako przykład podaje postępowanie dotyczące pielęgniarek, które we wrześniu 2005 r. wyjęły wcześniaki z inkubatora, by zrobić sobie z nimi zdjęcie. – Zadzwoniłem do swojej mamy poruszony ich zachowaniem, miałem wtedy 4-miesięczną córkę. Godzinę później jedna z tych pielęgniarek udzieliła mi pełnomocnictwa do obrony. Jako obywatel Piotrowski mogłem być oburzony, ale już dla adwokata Piotrowskiego moje oburzenie nie mogło mieć żadnego znaczenia i poprowadziłem sprawę najlepiej jak umiałem, z pełnym zaangażowaniem. Postępowanie klientki nie wyczerpywało znamion przestępstwa. Sąd przyznał mi rację – opowiada.

Politycy nie dziwią

Prawnicy podkreślają, że domniemanie niewinności to fundament demokratycznego państwa prawnego. W ostatnich dniach szeroką dyskusję na Twitterze wywołał wpis popularnego dziennikarza Krzysztofa Stanowskiego. Stwierdził on, że Stefan W. nie zasługuje na domniemanie niewinności, bo wszyscy widzieli, że zabił Pawła Adamowicza. Część internautów przyznała Stanowskiemu rację. Byli jednak także tacy, którzy podkreślali, że Stefan W. formalnie nadal jest niewinny i tak należy go traktować. – On szczególnie zasługuje na to, by uznawać go do czasu wydania prawomocnego wyroku za niewinnego oraz by mógł realizować swoje prawo do obrony. Trzeba go bronić nie tylko w procesie karnym, lecz także przed społeczeństwem – uważa Bartłomiej Piotrowski.
Wiktor Celler podkreśla, że jako społeczeństwo ulegamy prostym instynktom, które dla osób niezajmujących się na co dzień prawem są zrozumiałe. Warto sobie w takich chwilach zadać pytanie, czy rzeczywiście dokonaliśmy rzetelnej oceny działań oskarżonego, czy też skupiliśmy się wyłącznie na atawistycznej chęci odwetu. Na ten sam aspekt zwraca uwagę Piotrowski. – Mówienie, że ktoś jest na pewno winny na etapie postępowania przygotowawczego, można odczytywać jedynie w kategoriach nieprofesjonalnej, społecznej oceny. Prawo jest bardziej skomplikowane. Może zdarzyć się tak, że podczas rozpraw najmocniejsze dowody padają niczym domek z kart. Może być też tak, że ktoś co prawda zrobił coś postrzeganego powszechnie jako coś złego, ale był niepoczytalny. Wówczas mamy do czynienia z człowiekiem chorym, a nie winnym popełnienia przestępstwa – spostrzega adwokat.
Inna rzecz, że ze społecznymi odruchami nie sposób wygrać. Mecenas Celler opowiada, że po wydaniu wyroku śmierci na Henryka Morusia grupa widzów przysłuchujących się słowom sędziego podbiegła do sędziowskiego stołu, by położyć na nim kwiaty. Z kolei na ciało skazanego na karę śmierci za 9 zabójstw oraz 11 usiłowań Pawła Tuchlina, ps. Skorpion (pochodzi od kryptonimu milicyjnej grupy powołanej specjalnie do sprawy odnalezienia seryjnego zabójcy), grabarze – jeśli wierzyć relacji jego obrońcy Marka Maja – oddali mocz.
Wykonując swoją pracę, adwokaci muszą się również zmierzyć z faktem, że szczególnie medialne procesy pozostają w kręgu zainteresowania polityków. – Każda ze stron dyskursu próbuje coś ugrać na procesie. To nie powinno dziwić. Bo wszystkie ważne zdarzenia oddziałują na społeczeństwo i wówczas politycy, jako jego reprezentanci, czują się wywołani do tablicy – uważa Wiktor Celler. Z kolei Artur Kotulski dodaje, że upolitycznienie to po prostu kolejny argument przemawiający za tym, by oskarżony miał możliwie jak najlepszą obronę, tak aby sprawa nie stała się elementem gry politycznej.

To mnie nie interesuje

Jedno z pytań najczęściej zadawanych przez studentów wziętym adwokatom brzmi: czy pytają klientów o to, czy popełnili zarzucane im czyny. Tego samego chcemy dowiedzieć się od naszych rozmówców.
– Nie interesuje mnie to. Ta wiedza jest nieprzydatna. Zaprzątanie sobie tym głowy jest kontrproduktywne. Dla niektórych obrońców mogłoby być nawet szkodliwe. Załóżmy, że klient ujawnia mi, że zabił pięć osób, a jednocześnie przed sądem nie przyznaje się do tego. Czy taka wiedza pomoże w obronie, czy przeszkodzi? – pyta retorycznie Bartłomiej Piotrowski. Tak samo twierdzi Łukasz Wiśniewski. Jego zdaniem sytuacje, w których prawnik dopytuje klienta o czyn, bardziej pasują do amerykańskich filmów niż rzeczywistości. – Istotne jest to, by możliwie najmniej rzeczy zaskoczyło mnie na sali sądowej. Ale to, czy bronię osoby niewinnej, czy kogoś, kto zabił, jest bez znaczenia. Mam za zadanie czuwać nad tym, aby uprawnienia oskarżonego były respektowane – wskazuje.
Inaczej uważa Wiktor Celler. Twierdzi, że adwokat mordercy powinien przeprowadzić z nim wiele rozmów. Podczas nich zbrodniarze często się otwierają, więc relacja między oskarżonym a obrońcą jest nieporównywalna do tej, którą potencjalny sprawca ma z policjantami czy biegłymi. – Nawiązuję z nimi więź. Chcę się dowiedzieć, co się stało i dlaczego. Adwokat powinien mieć w sobie tę ciekawość. Przy czym zawsze lepiej podchodzić do klienta jak do osoby niewinnej. Gdybym założył inaczej, popełniłbym podstawowy błąd: uznałbym, że bronię człowieka, który popełnił zbrodnię, a taka obrona jest zawsze trudniejsza – wyjaśnia mecenas Celler.

Nie wolno się ugiąć

Jakie pułapki czyhają na adwokatów broniących osoby uważane za najgorsze szumowiny? Przede wszystkim trzeba oswoić się z tym, że się przegrywa.
Porażka jest wpisana w nasz zawód, ale obrona w sprawach na pierwszy rzut oka fatalnych przynosi porażkę częściej, niż gdy występuje się w sprawach prostych – przyznaje Bartłomiej Piotrowski. I opowiada, że mimo wieloletniego doświadczenia nadal zdarzają mu się poranki, gdy niechętnie patrzy na swoje odbicie w lustrze. – Zerkam na swoją twarz i pytam sam siebie: Bartek, czy nie dało się zrobić czegoś więcej? Czy gdybyś wybrał inną linię obrony, nie udałoby się choć zredukować wyroku? Nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że bronię ludzi, w których społeczeństwo widzi zło wcielone. Wyrzucam za to sobie – choć wiem, że na ogół bezzasadnie – że nie zrobiłem wszystkiego, co możliwe, by skutecznie obronić klienta – opowiada.
Wiktor Celler, który bronił Henryka Morusia jako młody adwokat, uważa, że najtrudniejsze i najbardziej bulwersujące sprawy powinny być tymi, którymi prawnicy kończą kariery zawodowe, a nie ją rozpoczynają. – Dziś wiem, że równie istotny co ogromna wiedza prawnicza jest bagaż życiowych doświadczeń. Tak jak lekarz uczy się przez całe życie, podejmując się najpierw łatwiejszych operacji, tak adwokat nie powinien od razu rzucać się na głęboką wodę. Bo może zaszkodzić nie tylko sobie, lecz przede wszystkim człowiekowi, którego broni – podkreśla.
Część wziętych adwokatów psychicznie się spala. Podjęcie obrony w głośnej sprawie to spory stres i często wywrócenie własnego życia do góry nogami na kilkanaście, a niekiedy kilkadziesiąt miesięcy. Gdy do tego dochodzi ostracyzm społeczny – bywa trudno. – Ciśnienie jest duże. Trzeba być odpornym. Niektórzy nie wytrzymują i się załamują. W najlepszym razie przestają brać sprawy karne, w gorszym – wpadają w depresję, a w najgorszym – nadal biorą sprawy, ale spalają się coraz bardziej i źle bronią klientów – opowiada Wiktor Celler. I dodaje, że widział w swojej długiej karierze wiele takich przypadków.
No i rzecz kolejna: adwokaci prowadzą jednocześnie wiele spraw. Nie jest tak, jak w serialach, że ma się jednego klienta. Artur Kotulski podkreśla, że ważne jest, aby obrońca nie odsuwał na bok spraw swoich dotychczasowych klientów. – To byłoby niesprawiedliwe i nieprofesjonalne, gdybym nagle więcej czasu poświęcał medialnej sprawie, a inne zaniedbywał – mówi.

Adwokat musi się starać

Można pomyśleć, że adwokaci kreują wypaczony obraz branży. Postanowiliśmy więc porozmawiać z kimś z zewnątrz. To dr Józef Gurgul, prokurator Prokuratury Generalnej od 1965 do 1989 r. Prowadził wiele śledztw o najpoważniejsze zabójstwa (np. najbardziej krwawego polskiego seryjnego mordercy zwanego wampirem z Zagłębia). Do dziś uważany jest za guru polskiej kryminalistyki, w 2015 r. został oficjalnie uhonorowany jako zasłużony dla prokuratury RP.
Gurgul zaznacza, że adwokaci, których spotkał w swojej kilkudziesięcioletniej karierze, byli różni. – Zawsze cieszyłem się, kiedy mój przeciwnik był z najwyższej półki. Tak było chociażby w sprawie Iwana Ślezki vel Zygmunta Bielaja, gdzie adwokaci bronili klienta jak lwy. Obrona była fantastyczna, sprawiała dużo kłopotów i zmuszała mnie do dużego wysiłku intelektualnego. Zdarzali się też oczywiście adwokaci nieprzygotowani, chcący wybić się na medialnej sprawie. Wówczas miałem duży niesmak i często zastanawiałem się, jak potoczyłby się proces, gdyby przeciwnik potrafił faktycznie ze mną zawalczyć. Proszę mi wierzyć, że na rozprawie bardzo szybko wychodzi, iż adwokat nie jest przygotowany, a przyszedł jedynie po to, by zaistnieć przed kamerami – opowiada dr Gurgul.
Nestor polskiej kryminalistyki zaznacza, że oskarżyciel powinien się cieszyć, kiedy ma mocnego przeciwnika, a może bardziej partnera procesowego. Wówczas prokurator czuje się wręcz przymuszony, by szukać nowych dowodów, zastanawiać się nad sprawą. Bo przecież – o czym niestety śledczy coraz częściej zapominają – prokuratura występuje w obronie interesu społecznego. Gdy więc sama uważa oskarżonego za niewinnego, nie powinna dążyć do skazania. Dlatego też zdaniem dr. Gurgula ścieranie się poglądów oskarżenia i obrony oraz wymiana stanowisk obu stron podczas procesu to kwintesencja sprawiedliwości. Bo tylko dwie strony prezentujące najlepsze argumenty mogą stworzyć warunki do przeprowadzenia prawdziwie wnikliwego procesu.
– I najważniejsze: na sali sądowej liczą się fakty. Nawet gdy cały kraj żyje tylko emocjami – konkluduje Gurgul.