p

Filip Memches: Co uderzyło pana w przemówieniu programowym Dmitrija Miedwiediewa, które wygłosił dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi?

Andriej Piontkowski*:
Trudno byłoby wyobrazić sobie większy kontrast między tym wystąpieniem a poprzedzającą je wielką konferencją prasową prezydenta Rosji w Moskwie. W wypadku Władimira Putina to była niesamowita orgia nienawiści do Zachodu. Gospodarz Kremla rzucał się na każdego zadającego pytania korespondenta zachodniego, momentami w sposób bardzo wulgarny. Tymczasem Miedwiediew mówił na tyle zadziwiające rzeczy, że z przekazaniem ich miała problem telewizja państwowa. W centrum jego wystąpienia znalazło się pojęcie wolności. Ale potem była jeszcze konferencja prasowa, na której oznajmił on, że USA i Federację Rosyjską łączą wspólne wartości i oba państwa skazane są na współpracę na arenie międzynarodowej. To nie było zresztą ani jedyne, ani pierwsze jego wystąpienie kwestionujące dotychczasową linię Kremla. Na szczycie ekonomicznym w Davos wypowiadał się przecież i przeciw suwerennej demokracji, i przeciw poszukiwaniu idei narodowej. Warto zwrócić uwagę na fakt, że Miedwiediew wygłosił swoje przemówienie programowe w Krasnojarsku, a więc na Syberii, gdzie ludzie świetnie zdają sobie sprawę, że realne niebezpieczeństwo dla Rosji stanowią Chiny, a nie USA czy inne kraje zachodnie.

Może Miedwiediew ćwiczy jedynie public relations?


Po co? Przecież takie zabiegi są mu niepotrzebne, rezultat wyborów jest już od dawna znany. Sądzę, że słowa, które padły w Krasnojarsku, odzwierciedlają myślenie Miedwiediewa. Jego polityczne poglądy i polityczne instynkty są istotnie inne niż instynkty Putina. A to z kolei rodzi pytanie, które stawiane jest nie tylko w Rosji: czy można się po tym człowieku spodziewać czegoś w rodzaju odwilży lub pieriestrojki? Gdyby ta sprawa zależała od Miedwiediewa, odpowiedź byłaby twierdząca. To jest osoba o odmiennej mentalności niż obecny prezydent. W dokonanie się takich zmian jednak nie wierzę.

Dlaczego?


Miedwiediewowi nie pozwolą przeprowadzić żadnych poważnych reform. Jeśli wrócimy do konferencji Putina, to przypomnimy sobie, że on dokładnie wyjaśnił, jak sobie wyobraża swoją pracę na stanowisku premiera. Wymieniał całe spektrum kompetencji szefa rządu, z czego wynikało, że przyszły prezydent nie będzie miał co robić.

A może utrwalenie bieżącego modelu politycznego, którego strażnikiem ma być Putin, jest ceną za liberalizację w sferze gospodarczej przygotowywaną przez Miedwiediewa? Czy taki wariant chiński wchodzi w grę?


Niestety, jest znacznie gorzej. Żadnych zwiastunów takiej liberalizacji nie widać. Mamy do czynienia z systemem gigantycznej korupcji. Tworzone są firmy państwowe, którymi kierują przyjaciele Putina. Gubernatorzy otrzymują prawo zbierania haraczy od lokalnych przedsiębiorców, a w zamian za to z pobranych kwot płacą daniny Putinowi. Tak więc model chiński zaczyna się jawić na tym tle jako niedościgniony wzór. Powiem tak: swobody polityczne i gospodarcze są ze sobą wzajemnie powiązane. Podstawowym problemem Rosji nie jest jednak w tej chwili brak wolności politycznych, lecz potworny system, w ramach którego wszystko zawłaszczają dla siebie ludzie z kręgów bliskich Putinowi, co z kolei hamuje rozwój gospodarki. To się na razie jakoś trzyma przy fantastycznych cenach ropy naftowej - 100 dolarów za baryłkę. Ale nawet przy tych cenach gospodarka zaczyna już mieć kłopoty. W ostatnich miesiącach gwałtownie wzrosła inflacja, ponieważ system jest absolutnie nieefektywny. W Chinach przy braku wolności politycznych nie ma korupcji na taką skalę jak w Rosji, choć od czasu do czasu zdarza się, że jakieś osoby są za tego typu przestępstwa rozstrzeliwane. Wierzchołek chińskiej piramidy władzy to jednak nie są biznesmeni. A Putin jest biznesmenem. Wydaje się, że Miedwiediew rozumie te kwestie. Mówi o rozmaitych wolnościach, o jawności życia gospodarczego, ale nie rozumie - tak przynajmniej wynika z jego zachowania - że zasadniczą przeszkodą w osiągnięciu tych rzeczy jest polityk, który go wyznaczył na swojego następcę, i skupione wokół tego polityka środowisko. Zastanawiam się, dlaczego Miedwiediew pozwala sobie na takie liberalne wypowiedzi. W końcu one budzą w społeczeństwie pewne nadzieje. Może Miedwiediew wie coś, czego my nie wiemy.

Jakie są pańskie przypuszczenia na ten temat?


Rozmiary korupcji establishmentu są takie, że można rozważać, czy nie wywołuje to niezadowolenia wśród jakiejś grupy patriotycznych oficerów w siłach zbrojnych czy nawet w części służb specjalnych. Jednocześnie wiadomo, że u szczytu korupcyjnej hierarchii znajduje się kierownictwo FSB. Tak więc z tym systemem walczyć będzie bardzo ciężko.

Dlaczego akurat takie rozwiązanie przyszło panu do głowy?


W normalnym społeczeństwie obywatelskim wszystko byłoby proste. Miedwiediew zabiegałby o poparcie społeczne za pośrednictwem mediów. Na realizację swojej polityki otrzymałby mandat demokratyczny. Ale tego wszystkiego nie ma. Już samo szukanie w Miedwiediewie nowego Chruszczowa czy nowego Gorbaczowa świadczy o przyjęciu założenia, że wszelkie reformy w Rosji mogą zostać przeprowadzone jedynie drogą odgórną. A jeśli tak, to muszą mieć poparcie jakiegoś ośrodka siłowego. Z tym że prawdopodobieństwo wszelkich poważnych zmian oceniam na zaledwie 5 procent.

A może Putin z Miedwiediewem świadomie podzielili się rolami? Kiedy pierwszy wymachuje kijem, drugi pokazuje marchewkę.


Taka wersja zdaje się bliska prawdy. Ale to oznacza, że żadnej poważnej liberalizacji Miedwiediew nie bierze pod uwagę i zamierza poprzestać wyłącznie na retoryce. Putin przecież bardzo długo wybierał swojego następcę. Między nimi nie może być niedomówień. Tyle że ksenofobiczne, autorytarne poglądy są Putinowi naprawdę bliskie - on je artykułuje z przyjemnością. A usposobienie Miedwiediewa jest raczej liberalne i gdyby nie miał skrępowanych rąk, to by te rzeczy, o których mówi, realizował. Przyjmując hipotezę o podziale ról, mimo wszystko dziwię się, dlaczego Putin i Miedwiediew niemal w tym samym czasie zaakcentowali tak bardzo różne punkty widzenia.

Co musiałby zrobić konkretnie Miedwiediew, by udowodnić, że nie jest wyłącznie funkcjonariuszem obecnej ekipy kremlowskiej i dąży do tego, o czym mówi?


To jest oczywiste i bardzo proste. Pierwszy mały kroczek będzie zarazem wielkim krokiem. Takim kroczkiem byłoby wypuszczenie z więzienia Michaiła Chodorkowskiego. Za drugi mały - ale jakże brzemienny w skutkach! - kroczek należałoby uznać dyskusję w telewizji państwowej na temat korupcji. Takie ruchy wydają się nieduże, ale gdyby nastąpiły, byłyby naprawdę kolosalne, ponieważ oznaczałyby kres władzy Putina i jego środowiska. Tyle że, patrząc z dzisiejszej perspektywy, Miedwiediew nie będzie miał możliwości wykonania żadnego z tych ruchów.

A jego uprawnienia prezydenckie?


Wyjście Chodorkowskiego z więzienia byłoby głośnym sygnałem nie tylko dla rosyjskiego biznesu, lecz i dla całego rosyjskiego społeczeństwa, a nawet dla świata. Teoretycznie prezydent ma takie uprawnienia, jak chociażby prawo łaski. Dodajmy, że Chodorkowski odbył już dwie trzecie kary. Ale nie łudźmy się, że taki gest zostanie wykonany. Cała ostatnia konferencja prasowa Putina zawierała jednoznaczny przekaz, który można streścić w zdaniu: To ja nadal będę gospodarzem.

Mimo to sugeruje pan, że wewnątrz samego establishmentu są grupy ludzi niezadowolonych z kondycji, w jakiej znalazła się Rosja...


Pod nieobecność społeczeństwa obywatelskiego rywalizacja polityczna przenosi się za kulisy władzy. Znana jest wypowiedź przewodniczącego Dumy Borysa Gryzłowa: Parlament to nie miejsce do dyskusji. Słowa te przejdą do historii. Tak więc spory nie mogą się toczyć publicznie, tylko pod dywanem. A tam zwycięża ten, kto dysponuje realnymi siłowymi zasobami. I tutaj możemy popuścić wodze fantazji. Być może Miedwiediew spróbuje wykorzystać konflikty wewnątrz struktur siłowych - umownie rzecz ujmując między grupą generała Igora Sieczyna a grupą generała Wiktora Czerkiesowa. I jeśli sobie pofantazjujemy dalej, to możliwy jest i taki scenariusz, że liberał Miedwiediew będzie się chciał oprzeć na jakiejś części siłowików, na owej grupie patriotycznych oficerów, których bulwersuje - tak jak każdego przeciętnego obywatela - korupcja. Tyle że cały kraj jest względnie bierny i popiera Putina. Bo to, co tutaj poruszamy, wie kilkadziesiąt tysięcy osób w Moskwie, które dyskutują na ten temat w internecie, ale nie wie kilkadziesiąt milionów ludzi w kraju. Wystarczy jednak, że pozwoli się przez dwa dni debatować w telewizji o tym, kim jest Putin, kim są Roman Abramowicz i inni związani z Kremlem oligarchowie, a poparcie dla obecnego prezydenta spadnie do zera procent. Dlatego tych dwóch dni nikt nikomu nie da.

A jaki los za rządów Miedwiediewa czeka technologów politycznych: Władysława Surkowa, Gleba Pawłowskiego, Siergieja Markowa?


Oni będą, jak zwykle, służyć temu, kto wygra. Jeśli - w tym alternatywnym scenariuszu - Miedwiediew sprzymierzy się z generałem Czerkiesowem nawołującym dziś do ukrócenia korupcji w resortach siłowych, to następnego dnia Pawłowski i Markow będą mówić o przestępczym reżimie Putina, o tym, jak walczyli wewnątrz tego reżimu, żeby złagodzić jego brutalny charakter i antycypować te wszystkie przemiany, które nadeszły wraz z prezydenturą Miedwiediewa.

Czyżby technolodzy polityczni mieli zrewidować obowiązującą w tej chwili wersję najnowszych dziejów Rosji obejmującą minione siedemnaście lat? Czy zrezygnują z podziału na smutę lat 90. oraz putinowski złoty wiek?


Pawłowski i Markow, którzy głosili, że trzeba skończyć z przeklętym dziedzictwem lat 90., kiedy kraj okradali oligarchowie Borys Bieriezowski i Władimir Gusinski, i z przeklętym dziedzictwem początku XXI wieku, kiedy zamiast autentycznej walki z oligarchami Putin wymienił ich na bliskich mu Abramowicza, Michaiła Kowalczuka czy Leonida Rejmana, oznajmią, że wreszcie kraj pozbył się i jednych, i drugich, a do władzy doszli prawdziwi państwowcy. Obwieścić to społeczeństwu za pośrednictwem telewizji nie jest żadnym problemem. Naród wszystko przyjmie.

A co z dzisiejszą opozycją? Czy ma ona szanse przetrwać?


Miedwiediew potrząśnie Jedną Rosją. Wówczas okaże się, że od dawna funkcjonuje w niej jakieś liberalne skrzydło. Nieuchronna stanie się liberalizacja życia politycznego. Partie opozycyjne - Jabłoko, Sojusz Sił Prawicowych - otrzymają jakąś możliwość działalności. Wrócilibyśmy do modelu końca lat 90. SSP poparłby Miedwiediewa, a Anatolij Czubajs jako jeden z przywódców tego ugrupowania powiedziałby, że to jest to, o co ono walczyło zawsze. Kiedy złodziejstwo władzy będzie znane całemu społeczeństwu, zmiany zostaną przyjęte bez politycznego ryzyka, z takim samym powszechnym entuzjazmem, jak na początku odwilż i pieriestrojka. Kłopotów z narodem Miedwiediew mieć nie będzie. Pozostanie mu natomiast sprzątnięcie grupy Putina, a to nie są przecież jacyś naiwni ludzie. Reasumując te rozważania nad bardzo mało prawdopodobnym scenariuszem zmian, będzie on mógł się ziścić tylko pod warunkiem, że zawiąże się popierający Miedwiediewa spisek, którego uczestnicy aresztują generała Sieczyna, a może nawet i samego Putina. Byłby to jednak dość dramatyczny rozwój sytuacji. Chociaż i po śmierci Stalina, i w latach 80. też nie spodziewano się zmian, jakie później nadeszły.

Czy na polu międzynarodowym można oczekiwać nowej dynamiki, np. w stosunkach Kremla z Białym Domem? W USA również niebawem nastąpi zmiana głowy państwa.


Rosja nie znajduje się tematycznie w centrum amerykańskiej kampanii wyborczej. W stosunkach rosyjsko-amerykańskich istnieje potężna asymetria psychologiczna. Dla Kremla USA to wróg numer jeden, z którym Rosja ciągle wojuje. A Amerykanie mają masę innych poważnych problemów: Irak, Afganistan, Bliski Wschód, potem Chiny, i gdzieś tam daleko na dwudziestym miejscu pojawia się Rosja. Polityka zagraniczna Kremla to jakieś pomieszanie megalomanii z kompleksem niższości.

Ale zarówno Barack Obama czy Hillary Clinton, jak i John McCain deklarują obranie raczej twardego kursu wobec Moskwy.


Nie przywiązywałbym do takich deklaracji większej wagi. Angela Merkel w trakcie ostatniej kampanii wyborczej do Bundestagu też wypowiadała się krytycznie i o Putinie, i o ograniczeniach swobód w Rosji. A gdy została kanclerzem Niemiec, nadal realizowała wszystkie umowy na dostawy gazu rosyjskiego, które Putin zawarł z jej poprzednikiem Gerhardem Schröderem. Zachodu nie interesuje rosyjska demokracja, tylko stabilność dostaw rosyjskiego gazu. W ogóle problemy międzynarodowe są obecnie w Rosji czymś drugorzędnym. Putin w swej nienawiści do Zachodu zwariował, ale żadnych radykalnych posunięć ani on, ani Jedna Rosja nie zrobią. Cała retoryka antyzachodnia obliczona jest wyłącznie na użytek wewnętrzny. Bo Putinowi potrzebny jest obraz zewnętrznego wroga w świadomości społeczeństwa rosyjskiego - żeby nikt nie zadawał pytań o kradzione przez niego miliardy dolarów. Na eksporcie ropy i gazu bogaci się bowiem wyłącznie elita kremlowska. Taki kryminalny kapitalizm państwowy nie pozwala jednak przejść do społeczeństwa postindustrialnego, zamyka przed Rosją przyszłość. McCain miał rację, stwierdzając, że USA zupełnie nie boją się Moskwy i jej zamiarów rozpoczęcia nowej zimnej wojny, bo Rosja jest bardzo słaba.

Jednak w krajach postkomunistycznych takie obawy występują, chociażby ze względu na kwestię bezpieczeństwa energetycznego.


Polsce, krajom bałtyckim, Gruzji Putin rzeczywiście może jeszcze narobić wiele kłopotów, ale jeśli chodzi o zagrożenia związane z dostawami gazu, należy się zwracać do sojuszników z NATO i UE, m.in. do Niemiec. To ich kanclerz podpisał z Putinem umowę na dostawy gazu przez rurociąg idący po dnie Morza Bałtyckiego i omijający terytorium Polski. Nie dostrzegam tu żadnej solidarności atlantyckiej. Teraz, po ogłoszeniu niepodległości Kosowa, można się spodziewać, że Putin będzie chciał narobić Gruzji jakichś kłopotów z Abchazją. Ale sojusznicy zachodni mogliby obronić kraje dawnego bloku wschodniego w bardzo prosty sposób. Do tego niepotrzebne są żadne rakiety czy radary. Wystarczy tylko pozamykać konta bankowe ludzi z najbliższego otoczenia Putina i zarazem jego sponsorów: Abramowicza w Wielkiej Brytanii czy Giennadija Timczenki w Szwajcarii. Zapewniam pana, że taki cios wybiłby Putinowi z głowy raz na zawsze myśli o szantażu gazowym. Przecież w krajach zachodnich istnieją ustawy zwalczające pranie brudnych pieniędzy, walczące z korupcją. Przy określonej dobrej woli politycznej można byłoby te ustawy zastosować.

Koronnym argumentem Kremla pozostaje jednak trwałe przeświadczenie o tym, że Polska nie jest suwerennym krajem, lecz kolonią amerykańską, z terytorium której NATO może zaatakować Rosję.


Jakie NATO? To nieszczęsna organizacja, która resztkami sił walczy w Afganistanie, broniąc południowych granic Rosji. Elita rosyjska, pragnąc katastrofy NATO, chce w takim razie tego, by islamski ekstremizm rozlał się po całej Azji Środkowej. To już jest kompletna bezmyślność. A nawet postawa samobójcza.




















































Reklama

p



*Andriej Piontkowski,
ur. 1940, rosyjski publicysta i analityk polityczny. Jest komentatorem Radia Swoboda oraz BBC World Service. Publikował na łamach takich tytułów jak Nowaja Gazieta, The Moscow Times, The Russia Journal. Był dyrektorem wykonawczym moskiewskiego think tanku Centrum Studiów Strategicznych i jednym z liderów partii Jabłoko. Jest autorem książki Another Look Into Putin's Soul (2006).

Reklama