p

Marcin Król*

Martin Malia o rewolucjach

Martin Malia, wielki historyk rewolucji rosyjskiej (wyjaśni się później, dlaczego używam tej akurat nazwy), jest w Polsce stosunkowo mało znany. Wprawdzie w 1986 roku w podziemiu ukazała się jego niewielka i znakomita książka o rewolucji bolszewickiej pod źle przetłumaczonym tytułem "Lekcja rewolucji rosyjskiej", a potem historia Związku Radzieckiego zatytułowana "Sowiecka tragedia. Historia komunistycznego imperium rosyjskiego 1917 - 1991", ale w Polsce wciąż cenieni są tacy historycy Rosji jak Richard Pipes czy Héle`ne Carre`re d'Encausse, którzy byli nastawieni przede wszystkim antykomunistycznie, a nie mieli wiele ciekawego do powiedzenia na temat samych mechanizmów rewolucji. Malia, który był trójjęzyczny (pisał po angielsku, ale także po francusku i rosyjsku), błyskotliwy, oczywiście niechętny komunizmowi, potrafił zwrócić uwagę całego świata kilkoma publicystycznymi tekstami. W Polsce, do której wielokrotnie przyjeżdżał, i której historię znał doskonale, jest zdecydowanie niedoceniany. Mało znana jest także jego wielka polityczna przygoda, kiedy to pod pseudonimem "Z" w 1990 roku w amerykańskim kwartalniku "Daedalus" ogłosił tekst zwiastujący upadek Związku Radzieckiego. Uważano wówczas, że tekst ten napisał ktoś na zlecenie administracji amerykańskiej, by wywrzeć wpływ na Gorbaczowa i powszechnie autora krytykowano (robił to także wspomniany Richard Pipes). Okazało się jednak, że Malia miał rację. Martin Malia zmarł w 2004 roku jako emerytowany profesor Uniwersytetu w Berkeley. Zupełnie niedawno natomiast opublikowane zostało jego dzieło życia, które - jak się okazało - zdążył ukończyć przed śmiercią. Tym dziełem jest obszerna książka "History's Locomotives. Revolutions and the Making of the Modern World" (Lokomotywy historii. Rewolucje i powstanie nowoczesnego świata) opublikowana przez Yale University Press. Bez najmniejszej przesady można powiedzieć, że jest to najważniejsza książka na temat historii i znaczenia rewolucji, jaka kiedykolwiek powstała. Z nadzieją, że ukaże się polski przekład, zaprezentujmy tu jej główne tezy i wskażmy na specyfikę zarówno metody badawczej Martina Malii, jak i jego wniosków.

Rewolucja jako wyłącznie europejski wynalazek

Malia pokazuje, że rewolucja to cecha wyłącznie Europy czy też cywilizacji zachodniej. Wprawdzie w XX wieku doszło do eksportu rewolucji i odbyły się rewolucje we wszystkich częściach świata, ale wszędzie zastosowano europejski wzór. W Europie rewolucja (Malia nie jest oczywiście ani jej zwolennikiem, ani przeciwnikiem) odgrywała zasadniczą rolę, bowiem mechanizm rewolucyjny sprowadzał się do obalania dawnego ustroju i budowania nowoczesnego państwa. W żadnej innej części świata modernizacja nie przebiegała według tego europejskiego wzoru. Co więcej, niektóre państwa europejskie - takie jak Polska i Niemcy - nie dokonały obalenia dawnego ustroju w sposób rewolucyjny i na skutek tego ich historia potoczyła się inaczej. W Niemczech tę specyfikę określano mianem "Sonderweg" i do dzisiaj niemieccy historycy zastanawiają się, jak ten szczególny przebieg historii wpłynął na niemiecką świadomość i na niemieckie instytucje. W wypadku Polski - warto tu przypomnieć idące w podobnym kierunku, chociaż niepotrzebnie radykalne tezy Jarosława Marka Rymkiewicza - i niektórych innych krajów Europy Środkowej to, że dawny ustrój nie został obalony przez rewolucję, zaciążył na przebiegu modernizacji i do dzisiaj jest zauważalny. Malia zatem rzeczywiście uważa rewolucje za lokomotywy historii, ale rozumie to w duchu Tocqueville'a: rewolucje oczywiście nie miały na celu modernizacji, a ten skutek był, z punktu widzenia rewolucjonistów, efektem ubocznym. Rewolucjoniści ponadto z reguły sądzili, że ich celem nie jest obalenie dawnego ustroju, lecz załatwienie konkretnej sprawy, różnej w wypadku każdej rewolucji. Tak było do rewolucji rosyjskiej, która miała, zdaniem Malii, zupełnie odmienny charakter od wszystkich poprzednich. Malia traktuje europejskie rewolucje jako specyficzną cechę europejskiej kultury i duchowości w drugim tysiącleciu. Rozumuje zatem podobnie jak Leszek Kołakowski, który w znanym eseju "Szukanie barbarzyńcy" specyficznej cechy europejskiej cywilizacji upatrywał w jej zdolności do samokrytyki, w poczuciu, że nieustannie ma miejsce kryzys i że należy go przełamać. Rewolucje byłyby więc praktyczną formą samokrytyki. Nie nastąpiły one nigdzie indziej, podobnie jak nigdzie poza zachodnią cywilizacją nie pojawiła się demokracja, filozofia wolności jednostki czy dążenie do sprawiedliwości społecznej. W nieeuropejskich językach nie ma nawet słów, które określałyby te pojęcia. A eksport z Zachodu rozpoczął się dopiero w XX wieku. Co więcej, cechą rewolucji europejskich przed XX wiekiem jest ich ściśle polityczny, a nie społeczny charakter. Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze, do końca XVII wieku nie istniało nic takiego jak Europa, a tym bardziej Zachód, gdyż tereny europejskie określano mianem chrześcijaństwa. Po drugie, już około roku 1000 rozpoczyna się duchowy i intelektualny rozwój, który doprowadzi do stanu, jaki obecnie znamy. Po trzecie, wszystkie przemiany, a zwłaszcza te o charakterze rewolucyjnym, jakie dokonują się od czasu pierwszej rewolucji, czyli rewolucji husyckiej, mają charakter polityczny, chociaż wszystkie rewolucje: husycka, luterańska, hugenocka, niderlandzka, angielska aż do rewolucji francuskiej mają charakter religijny. Walka o wpływy religijne - często prowadzona niesłychanie pryncypialnie - doprowadza do podziałów religijnych, do osłabienia politycznej roli chrześcijaństwa, a na skutek tego do przemian politycznych. Martin Malia pokazuje, że dopiero w XX wieku rewolucja w Europie przestała mieć treść religjną oraz konsekwencje przede wszystkim polityczne, gdyż stała się rewolucją społeczną. Jednak już w końcu XV wieku okazało się, że faktycznie istnieją trzy Europy: "Europa atlantyckiego Zachodu, która miała dokonać drugiej wielkiej ekspansji chrześcijaństwa, już nie do Europy Środkowej, lecz za Atlantyk i ostatecznie na cały świat. Następnie druga Europa położona za Łabą: część Niemiec, Czechy, Węgry i Polska. Oraz kandydujące do Europy księstwo moskiewskie, wciąż atakowane przez nomadów i próbujące dostać się nad Bałtyk oraz na tereny królestwa Polski i Litwy". Ten podział okazał się historycznie wyjątkowo trwały i jeszcze przed XV stuleciem można dostrzec, gdzie i dlaczego pojawiły się przesłanki przyszłych rewolucji. Pojawiły się one wszędzie tam, gdzie narastał konflikt między duchowym panowaniem chrześcijaństwa a feudalnymi strukturami społecznymi. W XVIII wieku w "pierwszej Europie" już widać było demokratyczny horyzont, dawny ustrój od dawna podawany był w wątpliwość, chociaż jeszcze nie doszło do rewolucji francuskiej - proces ten najlepiej, zdaniem Malii, opisuje Tocqueville w "Dawnym ustroju i rewolucji". "Druga" Europa natomiast osiągnęła demokratyczne stadium rozwoju dopiero po pierwszej wojnie światowej.

Pierwsze rewolucje

Reklama

Malia jest przede wszystkim historykiem, ale także historykiem idei, więc jego rewolucyjną koncepcję rewolucji warto rozważyć na tle poglądów dotychczas uważanych za oczywiste. Nasze myślenie o rewolucji zostało zdominowane przez wciąż trwale obecne (czasem podświadomie) poglądy Marksa i Engelsa, a potem przez teorie dwojga wybitnych specjalistów Claire Brinton i przede wszystkim Hannah Arendt. Modelem wszystkich rewolucji jest do dziś rewolucja francuska. Uważamy zatem - a raczej uważliśmy do ukazania się książki Malii - że cechy rewolucji to: wizja ideologiczna, intencja zaczynania od nowa i terror stosowany w celu realizacji wizji ideologicznej, która z natury rzeczy nie może być w pełni zrealizowana. Sądziliśmy ponadto, że istnieje uderzające podobieństwo między rewolucją francuską a rewolucją bolszewicką i że w gruncie rzeczy były to jedyne prawdziwe rewolucje. Inne - rewolucja amerykańska czy też rewolucje 1848 roku w Europie - albo nie były rewolucjami, albo nazywanie ich rewolucjami powodowało nadmierne rozszerzenie zakresu tego pojęcia. Malia przytacza argumenty, które całkowicie podważają takie stanowisko. Doskonałym przykładem jest dla niego rewolucja husycka: "To husyci w Czechach w pierwszej połowie XV wieku po raz pierwszy przekroczyli granicę oddzielającą dysydentyzm religijny od buntu politycznego. Dlaczego zatem nie mielibyśmy określać ich buntu mianem rewolucji? Przecież obalono dominujące instytucje kościelne, monarchia została zastąpiona przez rządy wybieralne, a hierarchia społeczna postawiona na głowie". Często rewolucję husycką określa się mianem anomalii, gdyż rzekomo zdarzyła się zbyt wcześnie. Jednak "ruch husycki należy traktować jako pierwszą rundę procesu, który ulegnie stopniowej eskalacji i doprowadzi do wydarzeń, jakie dokonały się między 1776 a 1789 rokiem." Rewolucja husycka miała już wszystkie cechy, które będą typowe dla późniejszych rewolucji. A zatem: uczestniczyły w niej wszystkie warstwy społeczne. Tam, gdzie dochodziło do buntów tylko jednej z warstw (buntów chłopskich czy mieszczańskich), porażka była nieunikniona. Ponadto doszło do radykalnej polaryzacji społeczeństwa na bezwyjątkowych zwolenników i przeciwników rewolucji, co sprawiło, że finałem mogło być tylko całkowite zwycięstwo jednej ze stron. Jak w trakcie każdej rewolucji pojawili się radykałowie: dla husytów - taboryci, dla taborytów - pikardowie i adamici, których Jan Żiżka kazał spalić na stosie. Ugrupowania skrajne zagrażały społecznej i politycznej wiarygodności rewolucji i dlatego musiały być zniszczone, chociaż - tak jak w przyszłości - były najbardziej wierne rewolucyjnym ideałom. Doszło w końcu nie tylko do bratobójczej i niesłychanie okrutnej wojny, ale i do kompromisu, czyli do Termidora. Termidor jest potrzebny w każdej rewolucji, żeby utrwalona została choćby część pierwotnych rewolucyjnych zamysłów. Termidor nie jest więc końcem ani porażką rewolucji, lecz z perspektywy historycznej - choć oczywiście nie z perspektywy rewolucjonistów - jej zwycięstwem. Malia stawia jednak zasadnicze pytanie, które dotyczy wszystkich europejskich rewolucji: "Jak by to było, gdyby nie doszło do Termidora i gdyby millenarystyczne aspiracje dominowały w Taborze przez następne stulecia? Oto problem kulminacji radykalnej tradycji europejskiej czy też rewolucji, która kończy wszystkie rewolucje, a więc rosyjskiego października". Rewolucja husycka ma jeszcze jedną cechę wspólną wszystkim przedsocjalistycznym rewolucjom, która polega na tym, że nikt nie chciał świadomie i celowo dokonać rewolucji, jednak w trakcie działania okazywało się, że bez przewrócenia wszystkiego do góry nogami celów zrealizować się nie da. Postsocjalistyczne rewolucje zaczynają natomiast od intencji radykalnej zmiany świata, a dopiero potem skupiają się na realizacji konkretnych celów - tak było również w przypadku rewolucji rosyjskiej. Wreszcie w Europie Środkowej i w Niemczech mamy do czynienia - od Husa i Lutra po lata 1848/1849 - ze szczególnym i powtarzarzającym się przypadkiem tego, co Martin Malia nazywa revolutio interrupta. Jest to szczególny typ rewolucji, odmienny od francuskiej, angielskiej i amerykańskiej, gdyż nie doprowadza do ustanowienia nowego ustroju w miejsce dawnego.

Rewolucja i tradycja w Anglii i Stanach Zjednoczonych

W Anglii, a potem w Stanach Zjednocznych, chociaż naturalnie na innej zasadzie, doszło do szczególnych rewolucji, dzięki czemu Edmund Burke mógł bez wahania dawać przykład Anglii jako kraju, w którym nie doszło do zerwania nici tradycji, mówiąc językiem Hannah Arendt. Zdaniem Malii nikt nie chciał tej nici zrywać, gdyż wszystkie strony rewolucji angielskiej zmierzały do podobnego celu. Tylko tak można wyjaśnić fakt, że "król, członkowie parlamentu różnych wyznań, Cromwell i oficerowie jego armii, słowem wszyscy myśleli o tym, jak przywrócić równowagę konstytucyjną z królem, Izbą Lordów, Izbą Gmin i jednym kościołem narodowym". W Anglii zatem w gruncie rzeczy rewolucja doprowadziła - mimo krwawych walk - jedynie do korekty systemu i nikt, z wyjątkiem marginesowych grup radykalnych, niczego innego nie chciał. Była to bowiem rewolucja polityczna, a nie prawna, na co tak wiele uwagi zwracał wspomniany Edmund Burke i za co, między innymi, krytykował rewolucję francuską. Innymi słowy, teza Malii jest następująca (a przykład Anglii najlepiej ją potwierdza): czasem niezbędnych zmian politycznych nie da się wprowadzić metodami ewolucyjnymi, tylko rewolucyjnymi, chociaż potem okazuje się, że w sumie zmiany te mają charakter ewolucyjny (co pokazał Tocqueville w "Dawnym ustroju i rewolucji"). Oczywiście pozostaje kwestia ofiar i kwestia ideologii, ale Martin Malia wprost powiada, że jeżeli jest się przekonanym o swojej słuszności, to trzeba ryzykować wszystko. Europa została zbudowana na krwi setek tysięcy ofiar kolejnych rewolucji włącznie z rewolucją francuską, ale bez tego nie byłoby demokracji, wolności jednostki i wszystkich tych dóbr, jakimi się dzisiaj cieszymy. Ofiary nie zawsze musiały być liczne i często - jak w wypadku rewolucji amerykańskiej - zmiana porządku politycznego dokonała się praktycznie bez rewolucji. Miało to szczególne konsekwencje. Otóż Stany Zjednoczone okazały się jedynym krajem, który dokonał aktu odrzucenia dawnego ustroju bez rewolucji politycznej, czyli przez constitutio libertatis. Zdarzenia w Ameryce nazwano rewolucją tylko dlatego, że rzeczywiście zniknął dawny ustrój i pojawił się na jego miejsce nowy, demokratyczny. Wszystko to sprawiło, że w Ameryce nie powstała tradycja socjalistyczna i że ruch socjalistyczny nigdy się tam nie rozwinął na skalę choćby zbliżoną do krajów europejskich. Wprawdzie co pewien czas kolejne fale imigrantów w XIX i XX wieku przywoziły ideologie socjalistyczne i komunistyczne, ale zawsze był to tylko intelektualnie i politycznie nieistotny margines życia politycznego w tym rozległym kraju. Marzenie rewolucyjne jest do dzisiaj w Ameryce marzeniem republikańskim, a nie socjalistycznym. A to odróżnia ten kraj od Europy w sposób bardziej radykalny, niż wszystkie spekulacje na temat starego i nowego świata.

Rewolucja rosyjska

Rosja to specjalność Martina Malii, więc w omawianej książce nie poświęca jej zbyt wiele szczegółowej uwagi. Formułuje natomiast sporo bulwersujących i niesłychanie ciekawych tez na temat rewolucji rosyjskiej. Twierdzi, przede wszystkim, że nie było rewolucji paździenikowej, ale tylko zamach stanu, co zresztą jest tezą oczywistą, chociaż wciąż niechętnie akceptowaną. Rewolucja rosyjska to okres 1905 - 1939, a w szerokim rozumieniu 1905 - 1991. Rewolucja ta ma najpierw cechy podobne do wszystkich poprzednich rewolucji europejskich (kontynentalnych), ale w 1917 roku, kiedy wydaje się, że już widać Termidor, nagle wydarzenia nabierają nieznanego dotychczas przyspieszenia. Jednak już w okresie do lutego 1917 roku rewolucja rosyjska ma pewne cechy szczególne: trwa dłużej niż inne znane rewolucje, a napędzające ją siły są tak bardzo zróżnicowane, że trudno sobie wyobrazić zwycięstwo, które stanowiłoby zarazem zakończenie rewolucji. Przez chwilę pozorne szanse na to zakończenie miał rząd Kiereńskiego, ale były to tylko złudzenia tego rządu oraz części opini publicznej - zarówno rosyjskiej, jak i międzynarodowej. Rewolucja rosyjska była ponadto pierwszą i jedyną w Europie rewolucją, w której nad czynnikiem politycznym przeważył społeczny. Tym tylko (poza terrorem, ale sam terror jako wyjaśnienie nie wystarcza) da się wytłumaczyć fakt, że trwała w nieskończoność. Totalitaryzm i inne cechy bolszewizmu Malia uważa za ważne, ale nie najważniejsze. Rewolucja rosyjska przetrwała tyle dekad, gdyż zapewniła kolejnym pokoleniom społeczny awans i nigdy nie doprowadziła do końca procesu rewolucyjnego. Nie tylko nie było Temidora, ale na miejsce dawnego ustroju nie powstał żaden trwały nowy ustrój. I dlatego - mimo eksportu rewolucji do krajów pozaeuropejskich - rewolucja rosyjska, inaczej niż wszystkie poprzednie rewolucje, nie zostawiła żadnego dziedzictwa. Kiedy w 1991 roku "wydała ostatnie tchnienie, zostały tylko zgliszcza, śmieci i próchno. I dlatego można uznać - paradoksalnie - że była to rewolucja, która zakończyła tysiącletni proces rewolucyjny. Rewolucja rosyjska dowiodła bowiem, że nie będzie nowego socjalistycznego Objawienia jak w 1789 roku, że w rzeczywistości historycznej istnieje tylko republika polityczna, a nadzieje na wkroczenie społeczeństwa na jakikolwiek wyższy, transcedentny poziom kończą się jedynie niewolą gorszą niż w czasach dawnego ustroju". Na zakończenie Malia próbuje odnaleźć wspólny model rewolucji i po dokładnej analizie całej potężnej przecież historiografii rewolucji europejskich dochodzi do wniosku, że jedynym, który uchwycił sens procesu rewolucyjnego, był Tocqueville. Wszystkie bowiem schematy, w które próbuje się wtłoczyć rewolucje po to, by znaleźć różnice lub podobieństwa między nimi, okazują się czasem ciekawe, ale nigdy trafne. Przede wszystkim historycy, filozofowie i politolodzy nie doceniali politycznego elementu rewolucji, a przeceniali społeczny. Sam proces odbudowy państwa, mimo gwałtownych środków, miał zaś charakter silnie modernizacyjny. Malia nie obawia się takiej obiektywnej, a nawet pozytywnej oceny rewolucji, gdyż nie przewiduje dalszych europejskich rewolucji, skoro wszystkie charaktersytyczne dla nich polityczne cele zostały już zrealizowane - częściowo dzięki samym rewolucjom, a częściowo innymi sposobami. Pewność co do tego można mieć w "pierwszej Europie", tej za Łabą, a prawie pewność także w "drugiej", czyli między innymi w Polsce. Jedyne, co budzi w nim, i - przyznam także we mnie - niepokój, jest przekonanie, że dopóki w naszej cywilizacji istnieje nierówność, a istnieć będzie zawsze, zawsze możliwa będzie nie rewolucja polityczna, lecz społeczny bunt.

Marcin Król

p

*Marcin Król, ur. 1944, historyk idei, publicysta, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Współzałożyciel i redaktor naczelny pisma "ResPublica Nowa". Zajmował się historią polskiej myśli politycznej - na ten temat opublikował m.in. książki: "Style politycznego myślenia" (1979) oraz "Konserwatyści a niepodległość" (1985). Jeden z najważniejszych przedstawicieli polskiego konserwatywnego liberalizmu, komentator i krytyk myśli liberalnej, której poświęcił dwie książki: "Liberalizm strachu i liberalizm odwagi" (1996) oraz "Bezradność liberałów" (2005). Oprócz tego wydał m.in.: "Romantyzm - piekło i niebo Polaków" (1998) oraz "Patriotyzm przyszłości" (2004). Jest stałym współpracownikiem "Europy". Ostatnio w nr 203 z 23 lutego br. opublikowaliśmy jego tekst "Niedokończony projekt".