Szczególne zagęszczenie akademickich natur pojawiło się w Unii Demokratycznej, co potem wskazywano jako jej polityczny defekt pozbawiający ją społecznego słuchu oraz nadający partii rys wyniosłości. Jednak typowe cechy umysłowości akademickiej pojawiały się od prawa do lewa. Idea antykomunizmu Kaczyńskich i Dorna była owocem teoretycznych pasji, które kazały im badać nieoczywiste scenariusze upadku imperiów. Natomiast spór z solidarnościową lewicą o naturę polskości - czy kryje ona w sobie demony - pasował bardziej do seminarium niż do realnej polityki. Nawet na SLD uznawanym za skrajnie pragmatyczny profesura odcisnęła silne piętno. Koncepcje gospodarcze ministrów Kołodki czy Belki były w istocie sporem profesorów, którzy biorą władzę po to, by dowieść innemu profesorowi, Balcerowiczowi, fałsz jego teoretycznych przesłanek.

Reklama

Polityka lat 90. była jednak dumna ze swoich wyedukowanych reprezentantów. Była to epoka przekonana o wartości ekspertów, głównym tonem ówczesnej publicystyki było utyskiwanie, że polityka ciągle zbyt mało władzy oddaje w ręce tak zwanych fachowców.

Druga dekada polskiej polityki przebiegła w rytm zupełnie innej logiki. Premier Miller był pierwszym politykiem nowego typu, który uznał, że eksperci są od doradzania, od rządzenia zaś - politycy. Na front wyszli partyjni wyjadacze. Jeszcze dalej poszedł Kaczyński, przekraczając kolejne ważne granice. Po pierwsze, nawet partyjnych wyjadaczy uznał za pięknoduchów, zabrał im więc władzę, aby oddać ją w ręce spin doktorów skupionych już tylko na słupkach sondaży. Po drugie, zamienił partię w zdyscyplinowaną armię mówiącą jednym głosem, w której nie ma miejsca na solowe występy Dorna czy Sikorskiego.

Platforma kontynuuje ten kurs. Ujawnione ostatnio Przekazy Dnia, PR-owskie wykładnie codziennych wydarzeń przygotowywane dla posłów Platformy, zaskakują swoim umysłowym poziomem. Te mądrości rodem z lekcji przysposobienia obronnego pokazują PR epoki, która intelektualistów z polityki w pełni już wyrugowała. Bo czy można sobie wyobrazić Rokitę albo Śpiewaka, którzy pytani o stosunek rządu do rosnących cen benzyny wydeklamują, że "rząd przygląda się sytuacji na rynku paliw"?

Reklama

Jednak w polityce nie ma dziś wybitniejszych umysłów nie tylko dlatego, że nie pasują one do partyjnej machiny. Zmiana jest głębsza. Dziś władza stała się po prostu doskonale obojętna wobec elit. Całkowicie odporna na ich czar. Rząd Tuska to pierwszy gabinet, który nie ma swoich Balcerowiczów, Geremków, Rokitów, nie dlatego że nie potrafi ich do siebie przyciągnąć, ale ponieważ przyciągnąć ich nie chce. Platforma nie czuje nawet potrzeby afiliowania przy sobie wielkich nazwisk. Nie chce mieć ani sławnych ekspertów, ani nawet wielbiących ją z daleka ideologów. To jest polityka, która uważa, że od elit niewiele już zależy. Ot, jedna z grup społecznych - jak przedszkolanki czy taksówkarze - z których głosem liczyć się trzeba dopiero wtedy, gdy zbliżają się wybory.

Robert Krasowski