p

Günter Verheugen*

Nie zatrzymujmy integracji

Irlandczycy nie zasługują na pochwałę, której za ich "nie" dla traktatu lizbońskiego udzielił im Jürgen Habermas - tym bardziej że, jak sam zauważył, na temat ich motywów można tylko spekulować. Zasługują jednak na szacunek. Ich decyzja niesie bowiem ze sobą pytania, których nie wolno wypierać ze świadomości. Jesteśmy Europejczykami, ale nie jesteśmy europejskim narodem. To sprawia, że procesy podejmowania decyzji w Unii Europejskiej są żmudne, a przeniesienie zasady demokracji w skali jeden do jednego na szczebel europejski jest niemożliwe.

Reklama

Przysługujące poszczególnym krajom prawo weta, którego wykorzystanie przez Irlandczyków Habermas jednoznacznie aprobuje, jest jednak właśnie tą przeszkodą, która wciąż opóźnia możliwe postępy. Mimo to innego wyjścia nie ma. Metoda "krok po kroku", za pomocą której Unia Europejska rozwija swoje traktatowe podstawy, nie narodziła się z konieczności, lecz odpowiada zasadzie głoszącej, że wszystkie państwa członkowskie są równe i suwerenne.

UE jest tak skonstruowana, że kilka dużych państw nie może narzucić swojej woli państwom mniejszym. Unia nie jest państwem i w dającej się przewidzieć przyszłości nie stanie się nim. Marzenie o europejskiej federacji, jeśli kiedykolwiek ktoś je snuł, należy już do przeszłości. Nigdzie nie widzę takiego europejskiego narodu, który byłby gotów zrzec się swej tożsamości na rzecz jakiejś europejskiej superstruktury. To, z czym mamy dziś do czynienia, to opór przeciwko twardym wymogom współczesności. Żadne europejskie państwo narodowe nie jest już w stanie na własną rękę zagwarantować swoim obywatelom wolności, bezpieczeństwa i dobrobytu. W świecie jutra, w którym względne znaczenie Unii Europejskiej w jej obecnym kształcie politycznym i ekonomicznym zmalałoby, konieczne jest nie zmniejszenie, lecz zwiększenie zakresu europejskiej integracji.

Jürgenowi Habermasowi nie podoba się droga, którą Europejczycy chcą to osiągnąć. Nazywa ją paternalistyczną i wskazuje na dwa niezaprzeczalne fakty: szeroko rozpowszechnione zniechęcenie do realnie istniejącej Unii Europejskiej oraz jej charakter jako projektu elit, realizowanego obok ludzi lub ponad ich głowami. Ogólnoeuropejskie referenda nie rozwiążą tego problemu, bo nikt nie jest gotów powierzyć własnej suwerenności decyzjom podejmowanym większością głosów przez innych. Trzeba to sobie wyobrazić praktycznie: co by było, gdyby większość Europejczyków powiedziała "tak", ale większość - powiedzmy Niemców - "nie"? Czy to "nie" nie powinno być wtedy uszanowane tak samo jak teraz "nie" Irlandczyków?

Reklama

Mniejsza Europa

Kusząca na pierwszy rzut oka idea twardego rdzenia Europy, czyli prawdziwej unii politycznej w łonie istniejącej szerszej UE, albo idea Europy różnych prędkości, nie przyda się w dzisiejszym świecie. Kto bowiem będzie w tym wypadku określał, które państwa mogą tworzyć twardy rdzeń, a które mają pozostać poza nim? Mniejsza Europa zaspokoi być może pewne potrzeby emocjonalne, ale nic poza tym. Różne prędkości czy rozmaite natężenie integracji już mamy, ale nie doprowadziło ono do rozszerzenia demokracji, zwiększenia przejrzystości ani efektywności.

Kluczowe pytanie Jürgena Habermasa brzmi zupełnie przekonująco: jak z Europy rządów zrobić Europę obywateli? Chociaż przyzwyczailiśmy się obarczać aktorów polityki europejskiej winą za niewiedzę i brak zainteresowania szerokich kręgów opinii publicznej, to jednak czasem zadaję sobie pytanie, czy wyłącznie oni ponoszą za to odpowiedzialność.

Europejska polityczna lista zadań nie jest bynajmniej odległa od oczekiwań obywateli. W rzeczywistości integracja europejska jest już od dawna obecna w życiu każdego. Stała się ona czymś więcej niż projektem zapewnienia pokoju, jakim była na początku. Nie zarzucam elitom, że nie forsują integracji, lecz że nie promują jej w autentyczny sposób na forum publicznym. Przemilczanie lub dezawuowanie Europy przez sześć dni w tygodniu nie może zaowocować tym, że siódmego dnia obywatelki i obywatele powiedzą z entuzjazmem Europie "tak".

Także w obecnym systemie dałoby się urzeczywistnić więcej demokracji. Moglibyśmy stworzyć parlament o pełnych prawach. Moglibyśmy ustanowić europejską władzę wykonawczą wyłanianą w wyborach parlamentarnych, nie zaś w wyniku partyjnych machinacji w poszczególnych krajach. Moglibyśmy naprawdę serio potraktować zasadę pomocniczości i pozostawiać odpowiedzialność zawsze na szczeblu najbliższym szeregowemu obywatelowi. Moglibyśmy kiedyś przeprowadzić europejską kampanię wyborczą poświęconą tematom europejskim. I wreszcie: moglibyśmy zdobyć się na to, by wreszcie więcej uczyć się od siebie nawzajem. Gdzieś w Europie jest zawsze inteligentne rozwiązanie każdego problemu. Reformy traktatu lizbońskiego idą w tym kierunku. Ograniczyłyby one władzę brukselskiej centrali, usuwając w ten sposób przynajmniej częściowo kolejny kamień obrazy.

Walczmy o zjednoczoną Europę

W XXI wieku musimy stać się podmiotem światowej polityki, musimy też (jeśli nie chcemy stać się przedmiotem decyzji podejmowanych przez innych) stworzyć rozszerzony, w pełni zintegrowany europejski obszar gospodarczy. Osiągniemy to, jeśli będziemy o wiele lepsi niż teraz. Czyli dzięki reformom. Tych zaś dokonamy tylko wtedy, gdy wreszcie będziemy walczyć o wielki dar jednoczenia się Europy, który odziedziczyliśmy. Dopóki wciąż jesteśmy Irlandczykami, Polakami czy Niemcami, a jednocześnie chcemy być Europejczykami, dopóty będziemy musieli żyć z tego rodzaju problemami, jakie przyniosło irlandzkie "nie". I dlatego również możemy znaleźć rozwiązanie tylko wspólnie, w gronie 27 członków Unii Europejskiej. Trudno wyobrazić sobie Syzyfa jako człowieka szczęśliwego, ale w Europie kamień znów stoczył się w dół - wtoczmy go zatem siłami 27 krajów z powrotem na górę.

Günter Verheugen

© Süddeutsche Zeitung

przeł. Adam Peszke

p

*Günter Verheugen, ur. 1944, polityk niemiecki, socjaldemokrata, komisarz Unii Europejskiej ds. przemysłu i przedsiębiorczości, jeden z najbardziej wpływowych członków władz UE. W latach 1978 - 1982 był sekretarzem generalnym liberalnej partii FDP, którą opuścił w następstwie kryzysu rządowego i przystąpił do SPD. W latach 1983 - 1998 sprawował mandat posła do Bundestagu. W 1999 objął ważne stanowisko europejskiego komisarza ds. rozszerzenia UE - zajmował je do 2004 roku.