Sławomir Józefowicz, 34-letni chirurg z Torunia, który jako przedstawiciel młodych lekarzy w specjalnym rządowym zespole opracowuje zmiany w sytemie kształcenia polskich medyków, opowiada historię jednego ze swoich kolegów: "Marzył o tym, żeby zostać kardiochirurgiem. Ale przez całe dwa lata specjalizacji wypisywał papiery i zakładał szwy po operacji. Nie dopuszczono go do jakiejkolwiek asysty! Dlatego zrezygnował i przeniósł się na urologię. Nie chciał być tylko ekspertem w zamykaniu operowanych pacjentów!" - mówi Józefowicz.

Reklama

W teorii każdy polski lekarz, który ukończył staż, powinien mieć na koncie odpowiednią liczbę dyżurów i pracować na różnych oddziałach. W rzeczywistości jednak często staż okazuje się fikcją. "To smutna praktyka, ale wiele wymogów wobec stażystów czy lekarzy robiących specjalizację jest spełnianych tylko na papierze. Młodzi dostają odpowiedni podpis i to wszystko. Dotyczy to przede wszystkim dyżurów" - mówi robiący specjalizację z neurologii Paweł Jezierski, założyciel fundacji "Nie biorę, chcę normalnie zarabiać".

Kolejnym problemem jest dostanie się na wymarzoną specjalizację. Młodzi lekarze narzekają, że ośrodki, które mogłyby przyjmować uczących się medyków, nawet nie myślą o tym, żeby starać się o konieczną akredytację. "Nie ma żadnego systemu motywacyjnego dla takich szpitali. Poza tym zdarza się, że specjaliści w danej dziedzinie po prostu nie chcą szkolić konkurencji, która potem otworzy kolejną w mieście prywatną praktykę" - podkreśla z goryczą Józefowicz.

"A poza tym, na najbardziej intratne specjalizacje nie można się dostać, bo... nie ma na nie miejsc. Np. na liście miejsc dla lekarzy, którzy mieli rozpocząć specjalizację w lipcu tego roku w woj. mazowieckim, nie było ani jednego miejsca na położnictwie i ginekologii, protetyce stomatologicznej czy ginekologii onkologicznej" - dodaje .

Tymczasem każdy młody lekarz w Polsce kończący sześcioletnie studia musi odbyć jeszcze obowiązkowy roczny staż, po którym zdaje Lekarski Egzamin Państwowy, tzw. LEP, czyli sprawdzian podsumowujący wiedzę z siedmiu lat nauki. Właśnie wtedy musi również zdecydować, czym chciałby się zajmować w przyszłości. Gdy już wybierze specjalizację, musi się przygotować na co najmniej pięć lat nauki i pracy w szpitalu. W tym czasie będzie zarabiać jedynie 1700 zł na rękę. "Ten system musi się zmienić" - mówi Dorota Mazurek, która reprezentuje młodych medyków w Okręgowym Związku Zawodowym Lekarzy. I wylicza: trzeba zwiększyć liczbę miejsc dla specjalizantów na takich kierunkach jak ginekologia, dermatologia czy okulistyka i podnieść zarobki lekarzy rezydentów.

Szansa na zmiany jest - rządowy zespół ma do końca pierwszego kwartału przyszłego roku opracować założenia reformy kształcenia przeddyplomowego i podyplomowego lekarzy.

p

Reklama

Lekarze o stażach za granicą

Katarzyna Studnicka, 28 lat, pracuje w szpitalu w Glasgow
Trzy lata temu złożyłam podanie o staż w jednym ze szpitali w Anglii i dostałam dwuletni kontrakt. A zaraz po skończeniu stażu dostałam się na specjalizację do Glasgow. Później marzy mi się jeszcze prestiżowa specjalizacja laryngologiczna. Wiem już jedno: młodzi medycy w Wielkiej Brytanii dostają szansę sprawdzenia się od samego początku. Od pierwszego dnia stażu jest się lekarzem, ma się swoich pacjentów i obowiązki. Jest się odpowiedzialnym za podejmowane decyzje. Nie ma miesięcy przekładania papierów i wypełniania druczków, co - jak słyszę ze skarg kolegów - nagminnie praktykowane jest w polskich szpitalach. Kolejna różnica: w angielskich szpitalach zawsze pracuje się jako zespół, a nie jednostka. Pielęgniarki, bardziej doświadczeni lekarze i nowicjusze - każdy ma swoją rolę, każda opinia się liczy.

Praca w Wielkiej Brytanii zmusza do ciągłego dokształcania się i rozwoju. Trzeba czytać, jeździć na kursy i szkolenia. Tutaj w Anglii młody lekarz może zarobić blisko 3 tys. funtów. To wystarcza na godziwe i wygodne życie, nawet przy tutejszych cenach mieszkań. Choć wiem również, że nie byłoby mnie stać na ukończenie studiów medycznych na Wyspach Brytyjskich - tutaj to jeden z najdroższych kierunków. W Polsce studiowałam za darmo.

Marcin Z., 30 lat, pracuje w szpitalu w Watford koło Londynu.
Wyjechałem z Polski dwa tygodnie po otrzymaniu dyplomu, w 2006 roku. Już w czasie studiów wiedziałem, że będę chciał zrobić specjalizację za granicą, w Anglii lub Stanach Zjednoczonych i dlatego pilnie uczyłem się języka, wiedziałem, że to będzie moja przepustka do kariery. Nie ukrywam, że przyjazd do Anglii to był duży szok kulturowy - wszystko było inne: system pracy, wartości i hierarchia pracowników. Byłem zaskoczony tym, jak szybko zacząłem prawdziwą pracę kliniczną. Pracowałem w systemie 4-miesięcznych rotacji, zdobywając doświadczenie na wszystkich oddziałach - chirurgii, kardiologii i innych. Odpowiedzialność była ogromna, czasem przytłaczająca. Każdy ze stażystów miał tzw. opiekuna, ale też często zostawał sam z pacjentami. To było ogromne wyzwanie - językowe, medyczne, ludzkie. Studia i rzeczywistość lekarska to dwie różne historie. Człowiek dużo się uczy o sobie i o innych ludziach, kiedy od tego czy ich dobrze zrozumie, zależy czyjeś życie. Fantastyczne było to, że w szpitalu kładzie się nacisk na pracę zespołową. Tutaj pielęgniarka może nie zgodzić się z decyzją lekarza i zasugerować inny plan działania. Szybko uczymy się wymyślania strategii leczenia i szybkiej jej realizacji.

Szymon, 32 lat, kardiologz Warszawy
Kilka lat temu byłem na praktykach w Niemczech. Wróciłem do Polski, bo mimo doskonałego systemu pracy w niemieckim szpitalu, nie czułem się tam jak w domu. W kraju zrobiłem specjalizację, ale znowu chcę wyjechać, tym razem do Anglii.

Największy mój problem to wbrew pozorom nie są wcale zarobki, tylko brak możliwości wszechstronnego rozwoju. W Polsce kiedy jesteś chirurgiem zajmującym się wyrostkami, już na zawsze zostaniesz chirurgiem od wyrostków. Teoretycznie trzeba przejść staże na różnych oddziałach, ale to czysta fikcja potrzebna tylko do podpisania papierów. Jako kardiolog nie miałem szansy, będąc na stażu na innym oddziale, dowiedzieć się czegoś więcej o chorobach wewnętrznych - nikt nie chciał mnie dopuścić do zabiegów. Przecież i tak zostanę na kardiologii - mówiono. Mój kolega świetnie robił echo serca, ale marzył, by nauczyć się wykonywać również inne zabiegi - nikt mu na to nie pozwolił, bo chcieli zatrzymać dobrego echologa. Więc wyjechał do Francji. To absurdalne, aby zatrzymywać lekarza w jednym miejscu, bo przecież im więcej wie o innych dziedzinach medycyny, tym lepsze może stawiać diagnozy. W Polsce jednak system jest skostniały i lekarze nie mają takich możliwości. Uważam, że lekarze powinni wyjeżdżać na Zachód, zdobywać tam doświadczenie, a potem wracać do Polski.