DGP: Z raportu Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur po niezapowiedzianej kontroli w zakładzie karnym w Barczewie wynika, że jest duże prawdopodobieństwo, że w tej jednostce były stosowane tortury, w postaci podduszania, a nawet podtapiania. Czy po upublicznieniu treści raportu był pan zaskoczony?
Paweł Kobes: Częściowo. Na pewno to nie jest obraz całego polskiego więziennictwa, natomiast to, że w tego typu instytucjach zdarzają się patologie, nie powinno nikogo dziwić. Wiemy doskonale, że dochodzi do przemocy pomiędzy więźniami w celach, że wychowawcy nie do końca wiedzą, co się tam dzieje z uwagi na brak czasu potrzebnego do pracy z więźniami spowodowany rozbudowaną biurokracją. Nie są też dla mnie szczególnym zaskoczeniem sytuacje, w których sprawcami przemocy są funkcjonariusze. Zdarzyło się już, że osadzona zaszła w ciążę z funkcjonariuszem, choć z tego co wiadomo - nie pod wpływem przemocy. Niemniej jednak taka sytuacja nigdy nie powinna się wydarzyć.
Jak i to, że dyrektor więzienia zabił więźnia, jak w 2011 r. w Sztumie.
Też. To, co mnie zaskakuje, to skala zjawiska. Ponieważ - o ile zdążyłem się zorientować, opierając się na przekazach medialnych, bo nie znamy jeszcze wyników prokuratorskiego śledztwa - w zdarzeniu w Barczewie miała brać udział większa liczba funkcjonariuszy.
Reklama
Z czego to się bierze?
Reklama
Z wielu przyczyn. Zwróćmy uwagę, że Barczewo jest zakładem karnym typu zamkniętego dla recydywistów i dla więźniów niebezpiecznych. Nie chcę bronić Służby Więziennej, ale trzeba wziąć pod uwagę, że tam przebywają dość specyficzni i wymagający „pensjonariusze”. Jest oczywiste, że w tego typu więzieniach nie wszyscy osadzeni chcą się podporządkować regulaminowi. Osadzeni wymagają od kadry odpowiednich kompetencji.
Funkcjonariusze SW z założenia powinni się zwracać do więźniów w sposób okazujący im szacunek, czyli używać formy per pan, pani, ale to nie zawsze działa. Tak jak np. na budowie: przychodzi ogładzony inżynier po politechnice, ale w rozmowie ze zwykłymi budowlańcami raczej nie będzie się popisywać elokwencją i elegancką polszczyzną, ponieważ najprawdopodobniej zostanie wyśmiany, zignorowany. Podobnie jest w zakładzie karnym. Dlatego funkcjonariusze często pozwalają sobie na ostrzejsze wypowiedzi w stosunku do skazanych, którzy nie reagują na normalne polecenia. A nie reagują z różnych względów - intelektualnych, z powodu demoralizacji itp. Droga od postrzegania skazanego jako kogoś gorszego do użycia wobec niego przemocy wbrew pozorom wcale nie jest daleka. Poza tym przemoc zawsze wynika z bezsilności i frustracji. Oczywiście nie wiem, jak było w tym konkretnym przypadku, ale podejrzewam, że mogło być tak, iż funkcjonariusze chcieli wdrożyć procedury opisane w kodeksie karnym wykonawczym i regulaminie wykonywania kary pozbawienia wolności, a osadzony nie chciał się im podporządkować. Kiedy takie zdarzenie miało miejsce, drugi, trzeci raz, skorzystali z innych metod...
Kolejnym powodem, dla którego możliwe są takie zachowania, jest nie najlepsza kondycja SW. Obawiam się, że będzie jeszcze gorzej, szczególnie w jednostkach, gdzie siedzą recydywiści i więźniowie niebezpieczni - a dany człowiek jest często i jednym, i drugim. Jednocześnie doskonale zdaję sobie sprawę, że system wykonywania kary pozbawienia wolności opiera się na traktowaniu skazanych przede wszystkim przez pryzmat ich praw, a nie obowiązków. Ta sytuacja z kolei frustruje funkcjonariuszy SW. Bardzo często więźniowie okazują im brak szacunku. W ogóle pewnym paradoksem tego systemu jest to, że ludzie, którzy mają często problemy z pisaniem i czytaniem, oczekują wysokiego poziomu od funkcjonariuszy.