Odnajdował w nich niechęć do "Gazety", emocjonalny antykomunizm, politycznie używaną religijność, a zatem prawicowe maskarady, a nie poważną ofertę. Chciał prawicy politycznej, która zrozumie swój czas i ustali racjonalne cele, znalazł jedynie egzaltowane pozy.

Reklama

Diagnozę Matyi potwierdził Ludwik Dorn, dodając ważną uwagę. Dziwaczała nie prawicowa polityka, ale prawicowa ideologia. Kilkuletnie odsunięcie od władzy sprawiło, że prawica ideowa odkleiła się od rzeczywistości, uciekając w "dziwactwa", jak je określił Dorn. Kolejnym rozmówcą w naszym cyklu był Wiesław Walendziak, polityk, który właśnie z tych dziwactw zbudował swoją armię i w 1997 roku wszedł z nią do polityki. Po latach Walendziak opisuje dziwactwa - a zatem gorący antykomunizm, krucjatową religijność i konserwatywną kontrrewolucję - jako dziecinne formy ucieczki od polityki, z których on sam korzystał nie dlatego, że sam tak myślał, ale dlatego, że traktował je jako użyteczne zaplecze.

Dzisiaj głos zabiera Rafał Smoczyński. Ikona jednego z trzech dziwactw - katolickiej rekonkwisty. Szef założonego w 1994 roku kwartalnika "Fronda" był postacią ważną dla młodego pokolenia prawicowej inteligencji i kleru. "Fronda" nie była jednak ideowo jednorodna, za czasów Smoczyńskiego pisywali tam z jednej strony Lisicki i Zdort, z drugiej Saramonowicz czy Dunin-Wąsowicz. Nikomu to nie przeszkadzało, bo "Fronda" funkcjonowała w dwóch obiegach. Dla jednych była po prostu prowokacją, numery o Legionie Michała Archanioła, o szatanie, indeksie, inkwizycji, dewiacjach seksualnych, odbierano jako atak na obowiązującą wówczas liberalną poprawność. Dla drugich "Fronda" stała się formacją ideową, wyznaniem własnej wiary i definicją katolicyzmu.

Sam Smoczyński był chyba bardziej kontestatorem niż inkwizytorem. Szukał mocnych wrażeń, a kiedy zbudował silną instytucję, poczuł, że uwiera go rola guru sekty, i kontestator nie chciał wypełniać obowiązków kapłana. Smoczyński odszedł z "Frondy", wywołując tym wielki środowiskowy skandal. Jego wyznawcy nie mogli mu darować, że porzuca nie tylko ich samych, ale także ich wiarę. Po jego odejściu środowisko szybko okrzepło w wyrazistą religijną ortodoksję.

Reklama

Dzisiejszy tekst Smoczyńskiego dawnym wyznawcom na pewno się nie spodoba. Jest to bowiem demaskacyjny opis dawnych zaangażowań jako lęków i obsesji zrodzonych przez wkraczającą do Polski nowoczesność. To nie było religijne przebudzenie Polski, ale kulturowe zagubienie, na które religijna prawica odpowiedziała kopiowaniem haseł amerykańskiego ruchu Moralnej Większości. Intelektualnie siermiężne praktyki szukania cywilizacyjnych wrogów - sekt, dewiacji, niszczycieli rodziny, cywilizacji śmierci - opisuje Smoczyński jako rozpaczliwe próby odbudowania spójnej wizji świata, który nowoczesność rozbiła na wielość poglądów. To nie była odnowa polskiego katolicyzmu, ale naiwna próba ucieczki od nowoczesności w pokracznie wymodelowaną religijność. To nie była też polska droga do wolności, ale kopiowanie cudzych zachowań kulturowych. Jak sugeruje Smoczyński, surowy wobec nowoczesności Jahwe trafił do Polski tą samą drogą co Michael Jackson.

Drugim bohaterem naszego cyklu jest dziś Aleksander Hall, dwie dekady temu postać na polskiej prawicy najważniejsza. Nawet liderzy PC mówili wtedy, że gdyby Hall nie związał się z Mazowieckim i nie stworzył własnej formacji, byłby naturalnym kandydatem na szefa całej polskiej prawicy, także bracia Kaczyńscy poszliby pod jego komendę. Hall w mediach wypadał bezbarwnie, natomiast miał w sobie intelektualną charyzmę. Był niespotykanie spójną osobowością polityczną, jego prawicowość była przemyślana w każdym detalu. Dlatego wiele postaci polskiej prawicy w latach 90. wyrosło pod jego wpływem. Pytany dziś przez Cezarego Michalskiego, którego ze swoich uczniów najbardziej ceni, wymienia Walendziaka. Ma do niego pretensje, ale nie za to, za co Walendziak jest zazwyczaj krytykowany: nie za Krauzego, ale za Ligę Republikańską. Nie za kompromisy z realiami polityki i gospodarki, ale za wchodzenie w koalicję z fanatykami.

Czytając kolejne głosy tej dyskusji, warto pamiętać, że jej uczestnicy nie walczą z prawicowością. Odwrotnie, próbują zdiagnozować popełnione błędy. I uchronić prawicę od błędów romantycznej egzaltacji ideowej. Od dziecięcej choroby prawicowości.

Robert Krasowski