Jacek Saryusz-Wolski przyznał, że wybuch pełnowymiarowej wojny na Ukrainie jeszcze w kwietniu, gdy obeschną pola i drogi, jest bardzo prawdopodobny. - Jest to scenariusz potwierdzony przez szereg wywiadów zachodnich i jako wiarygodny podawany przez kwaterę główną NATO - przyznał, dodając, że już dziś na terenie Ukrainy jest w sumie 41 tys. rosyjskich żołnierzy: 29 tys. na Krymie, 12 tys. we wschodniej Ukrainie, plus "przebierańcy", a także ok. 12 tys. komandosów utrzymywanych przy granicy i gotowych do szybkiego przerzucenia. - 41 tys. to jest całkiem potężna armia, połowa armii polskiej - dodał eurodeputowany. - To jest około 5-6 proc. całego wojskowego potencjału, jakim dzisiaj dysponuje Rosja - szacował zaś Janusz Zemke. Saryusz-Wolski przyznał też, że "tzw. zawieszenie broni" nie powstrzymało przerzutu rosyjskiego ciężkiego sprzętu na terytorium Ukrainy.

Reklama

Zdzisław Krasnodębski zwrócił jednak uwagę, że najważniejszą bronią Rosji w konflikcie z Ukrainą były wszelkie przejawy wojny hybrydowej (CO TO TAKIEGO? CZYTAJ WIĘCEJ >>>), w tym dezinformacji. A to z kolei oznaczać może, że otwarta konfrontacja militarna dla Rosji nie byłaby korzystna. Choć dodał również: Dopóki Rosja nie poczuje, że natrafiła na opór militarny i że ryzyko rozszerzenia wojny jest zbyt duże albo koszty byłyby zbyt wysokie, być może się nie zatrzyma.

Janusz Zemke uważa jednak, że Rosji wcale nie chodzi o przejęcie Ukrainy, a komplikacja sytuacji w tym kraju, sparaliżowanie go. - Zakładam, że Rosja będzie się chciała umocnić w Donbasie. Nie wydaje mi się, by chciała iść na Charków czy na Odessę - oceniał eurodeputowany SLD. Innego zdania jest Saryusz-Wolski, który mówił o sygnałach wskazujących, że kolejnym celem Rosjan może być Mariupol albo właśnie Charków. Polityk PO cele Rosji wymieniał jasno: zajęcie i podporządkowanie możliwie dużych prowincji, paraliżując państwo ukraińskie; podtrzymywanie konstytucji federalnej, która formalnie pozostawi wschód kraju w obrębie Ukrainy, ale w praktyce uczyni z niego kondominium Rosji, które zablokuje jakiekolwiek zachodnie dążenia Kijowa; to zaś ma doprowadzić do upadku promajdanowych władz i wasalizacji Ukrainy.

Zemke podkreśla, że cele te mogą być realizowane nie tylko wojskowo. Tym bardziej, że - jak powiedział - doświadczenie z ostatnich lat pokazuje, że metoda czysto wojskowa prawie nigdzie się nie sprawdziła. Dlatego, jak podkreślił Zdzisław Krasnodębski, i odpowiedź na niemilitarną akcję musi być inna. - Na próbę destabilizacji trzeba odpowiedzieć próbą stabilizacji, wzmacniania Ukrainy - mówił. Ale zaraz dodał, że rosyjska efektywność wynika z siły militarnej tego kraju. Dlatego zbroić się musi również Europa. - Ostatnio nieustannie w mediach niemieckich mówi się o zbrojeniach. Przestano rozwiązywać jednostki pancerne. Myślę, że w ciągu najbliższych lat Niemcy będą się gwałtownie dozbrajać - zaznaczył Krasnodębski.

Reklama

"Europa zrozumiała, że z Rosją nie można rozmawiać"

Komentując zamordowanie w Moskwie lidera rosyjskiej opozycji Borysa Niemcowa, Jacek Saryusz-Wolski stwierdził, że wydarzenie to pierwszy raz od dawna coś zmieniło w sposobie patrzenia na Rosję. - Po raz pierwszy słyszę zgodnym chórem i to na wyższych piętrach politycznych Brukseli: z Rosją nie można rozmawiać. Tego nigdy dotąd nie było, więc w tym sensie morderstwo Niemcowa jest punktem zwrotnym - mówił. Jego zdaniem, zabójstwo rosyjskiego opozycjonisty jest odbierane jako rzucenie wyzwania światu zachodniemu, ale również rosyjskiemu społeczeństwu obywatelskiemu i demokratom. Jego zdaniem, wnioski dla Europy są dwa: po pierwsze sięgnięcie po sankcje większego kalibru, jak wykluczenie Rosji ze współpracy finansowej w systemie SWIFT oraz usunięcie Rosji z wszelkich form współpracy nuklearnej. Drugi krok to maksymalne dozbrojenie Ukrainy.

Krasnodębski przyznał jednak, że mało kto mógł się spodziewać, że Europa będzie tak zgodna i stanowcza wobec Rosji. Ale obawia się coraz częściej pojawiających się argumentów, że podrażniliśmy Rosję np. Partnerstwem Wschodnim, i przez to wdaliśmy się w konflikt, którego nie chcieliśmy. - Demokracje się szybko męczą wojnami. Jeśli ten pogląd zyska na sile, to dążenie do tego, żeby jakoś się ułożyć z Rosją może zyskać na sile kosztem oddania Ukrainy, które nie będzie oddaniem wprost - ostrzegał.

Reklama

A powodów do obaw jest więcej. - Niepokojące jest działanie w Europie piątej kolumny rosyjskiej, tzw. Russia understanders. To są zarówno kręgi polityczne, skrajna lewica i skrajna prawica: Marine Le Pen, Nigel Farage, ale takie partie można znaleźć w prawie każdym kraju. Plus kraje koalicji cyrylicznej, czyli Cypr i Grecja - wyliczał Saryusz-Wolski, a do tego zestawu dorzucił: zależnie od tego, kto rządzi, również Bułgarię, Węgry Viktora Orbana, kraje południowego zachodu Unii Europejskiej, dalekie od Ukrainy i niechcące drażnić Rosji.

Janusz Zemke z kolei podkreślał, że nasza pomoc powinna polegać na jak największym wzmacnianiu Ukrainy. Z czysto wojskowego punktu widzenia, Kijowowi nie jest potrzebna - jego zdaniem - broń w postaci samolotów czy ciężkiego sprzętu, ale np. kodowanych środków łączności. Na razie bowiem ukraińscy wojskowi korzystają z komórek, dlatego z ich rozmów Rosja może czytać niczym z otwartej księgi. Ukraińcom brakuje również radarów, a także samoloty bezzałogowe. - Wojskowa pomoc nie musi oznaczać dostaw czołgów, ale nie ma ani rozpoznania, ani łączności, ani precyzji ognia - wyliczał. I podkreślił, że to jest obszar, w którym Europa mogłaby się wykazać.

Posłuchaj całej rozmowy:

Trwa ładowanie wpisu