DZIENNIK ujawnił, że prezes telewizji publicznej Andrzej Urbański naszymi pieniędzmi próbuje sfinansować swoje przetrwanie. Aby upozorować pluralizm telewizji i w ten sposób ocalić swoją głowę, Urbański zaproponował Tomaszowi Lisowi warunki nieznane w historii polskiej telewizji, zarówno prywatnej, jak i publicznej. Lis dostanie 70 tysięcy miesięcznie jako autor (to się nazywa w języku branży kontraktem gwiazdorskim) i 76 tysięcy tygodniowo dla swojej firmy producenckiej, co jego kwotą olbrzymią, bo całość kosztów technicznych bierze na siebie TVP.
Na tekst zareagował Tomasz Lis. Bardzo emocjonalnie. Zarzucił DZIENNIKOWI w Radiu TOK FM pisanie nieprawdy. Stwierdził, że nasze informacje na temat kontraktu, który podpisał, to są "kompromitujące bzdury" i "ewidentne kłamstwa". Zapewniał, że nie ma on ani kontraktu gwiazdorskiego, ani podwójnej umowy - na siebie i na swoją firmę. Oraz że nie dostał gwarancji emisji programu na 80 tygodni.
Jednak DZIENNIK podtrzymuje swoje informacje. Albo mówiąc językiem Lisa - twierdzimy, że ten dziennikarz kłamie. Informację o podwójnym płaceniu Lisowi potwierdza dziś DZIENNIKOWI członek zarządu telewizji Sławomir Siwek. A wysokość stawek ujawniło nam kilku informatorów.
Mamy propozycję dla Lisa: jeśli podane przez nas liczby są nieprawdziwe, niech ujawni umowę, o co go zresztą w czasie przygotowywania naszego artykułu prosiliśmy. Albo niech skieruje sprawę do sądu.
Lis jest wściekły, że jego zarobki stały się sprawą publiczną. Ale wbrew temu, co sądzi, „Dziennik” nie interesuje się jego portfelem, lecz wydawaniem pieniędzy przez telewizję publiczną. Nasz tekst nie mówił o bogactwie Lisa, ale o rozrzutności Urbańskiego (przypomnę tytuł: "Hojność Urbańskiego"). Dotyczył prezesa publicznej TV, który ratuje swoją głowę, płacąc Lisowi z publicznych pieniędzy trzy razy tyle, ile ten za taki sam program dostałby w Polsacie czy TVN.
Tyle o meritum. Muszę jednak poruszyć też wątek dotyczący mojej osoby. W TOK FM Tomasz Lis zaatakował mnie z rzadko spotykaną zajadłością. Zarzutów było mnóstwo, ale centralny jeden, że "Robert Krasowski rozgrywa swoją prywatną wojenkę". Insynuował, że kieruje mną chęć osobistego odwetu, a ma to związek z rozmowami, które na jesieni Lis prowadził z właścicielem DZIENNIKA.
Nie po raz pierwszy Tomasz Lis wypowiada publicznie tę insynuację. Do tej pory nie prostowałem jego wersji, ale myślę, że przyszedł czas na publiczne wyjaśnienie sprawy. Otóż prawda wygląda dokładnie odwrotnie. Wbrew temu, co z próżności lubi mówić o sobie Tomasz Lis, nigdy nie zaproponowano mu stanowiska redaktora naczelnego naszej gazety.
Oferta była znacznie skromniejsza, dotyczyła zostania wydawcą DZIENNIKA. Po drugie to nie Lis tę propozycję odrzucił, ale ja się na nią nie zgodziłem, bo choć cenię jego talent jako dziennikarza telewizyjnego, negatywnie oceniam jego przygotowanie do pracy w gazecie. Tomasz Lis bardzo przeżył tę decyzję, uznał ją za swoją prestiżową porażkę i - używając jego słów - toczy teraz ze mną prywatną wojenkę.
Jednak powtarzam, DZIENNIK nie tropi dochodów Lisa z próżnej ciekawości. Problemem jest Andrzej Urbański. Gdyby Piotr Walter zatrudnił Kamila Durczoka za milion dolarów miesięcznie, DZIENNIK by się sprawą nie zajmował. Bo ITI jest firmą prywatną. Z telewizją publiczną jest zupełnie inaczej.