Trzymając się tej stylistyki, mieliśmy przez ostatnie dni atak na uspokojenie sytuacji, który się nie powiódł. Giełdy aż lśniły od czerwonego koloru. W poniedziałek - olbrzymie wzrosty, w środę - równie efektowne spadki, które niemal w całej Europie przekroczyły 5 proc. Dziś wystarczy tylko iskra, by wśród inwestorów zasiać niepokój, a optymizm ostatnich dni skutecznie puścić w niepamięć. Wczoraj tą iskrą były niepomyślne wieści z USA. Zaczęło się od wtorkowych spadków na Wall Street, potem okazało się, że za oceanem poziom sprzedaży detalicznej spadł dwukrotnie bardziej, niż się spodziewano. Bardzo złe wyniki pokazały badania nastrojów wśród przedsiębiorców. Na to jeszcze nałożyły się rekordowo niskie ceny ropy, które w ciągu dnia zeszły poniżej 75 dol. za baryłkę. Na giełdach dołowała zresztą większość spółek surowcowych. Słowem, świat wczoraj na nowo wystraszył się, że kryzys finansowy spowoduje globalne spowolnienie gospodarcze, którego już nie będą potrafiły swoimi planami ratunkowymi zatamować rządy i banki centralne.

Reklama

Taką atmosferę podgrzewa część ekonomistów i polityków, jak choćby Joaquin Almunia, komisarz Unii do spraw finansowych, który obwieścił wczoraj, że kryzys zaczyna dotykać realnej gospodarki. Także część mediów zaczyna na wyścigi szukać objawów kryzysu. Brytyjski "The Guardian" znalazł na przykład niejakiego Davida Salta z Newcastle, który stracił pracę dokładnie w momencie, gdy premier Gordon Brown ogłaszał plan, który miał uratować banki, a co za tym idzie - resztę wyspiarskiej gospodarki.

Czy zatem mówienie o kryzysie realnej gospodarki jest nieuprawnione? Absolutnie nie. Musi być tylko odpowiedzialne, a o tę odpowiedzialność teraz szczególnie trudno, gdyż naprawdę nie wiadomo, jakie rozmiary przeniesie spowolnienie. Wydaje się, że dłuższa recesja w USA jest pewna. A tymczasem najnowsze prognozy MFW mówią, że w przyszłym roku gospodarka w Stanach bardzo wolno, ale będzie się rozwijać. Spójrzmy też na rozstrzał prognoz wzrostu dla Polski w przyszłym roku: od 2,5 do 4,8 proc. Ciężko cokolwiek przewidzieć. Dlatego inwestorzy na giełdach reagują tak panicznie.