Na konto polityka wpływa 50 tys. zł. Wysokość przelewu znacznie przekracza jego miesięczny zarobek. Ale bankowcy nie zwracają na to uwagi. Tytuł przelewu nie budzi podejrzeń. Nikt z banku nie sprawdza, że pieniądze przyszły z nieznanej spółki z raju podatkowego.
Sytuacja zmieniłaby się o 180 stopni, gdyby w ostatnich dniach Sejm przyjął unijne przepisy o "osobach zajmujących eksponowane stanowiska polityczne". Chodzi o prezydentów, premierów, ministrów, parlamentarzystów, szefów służb specjalnych, ambasadorów i członków ich rodzin. Wówczas konta takich osób zostałyby objęte supernadzorem. Bank sprawdzałby każdy ruch na rachunkach polityków. I każdym podejrzeniem natychmiast dzieliłby się z wywiadem finansowym, czyli generalnym inspektorem informacji finansowej.
Tak jednak nie będzie. Zamiast specjalnie monitorować konta polskich polityków w kraju, będzie można monitorować tylko tych, którzy mieszkają poza granicami Polski. Taki przepis znalazł się w nowelizowanej ustawie o przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy. Projekt przygotowało Ministerstwo Finansów.
"Przez przyjęcie takich rozwiązań polskiego premiera, prezydenta, ministrów, posłów nie dotknie dodatkowy monitoring ich rachunków" - ocenia mecenas Robert Nogacki, właściciel kancelarii Skarbiec.biz, która analizuje, w jaki sposób unijne przepisy gospodarcze są dostosowywane do polskiego prawa.
>>>CBA zostaje. Musi być tylko poprawione
Magdalena Kobos, rzeczniczka resortu finansów, twierdzi jednak, że w dyrektywach unijnych chodzi o to, by monitorować polityków z innych państw. Te tłumaczenia zbijają eksperci. "Trudno sobie przecież wyobrazić premiera lub ministra obcego rządu, który zakłada konto w polskim banku" - mówi dr Wojciech Filipkowski z Uniwersytetu w Białymstoku, który specjalizuje się w walce z korupcją. "Są atrakcyjniejsze kraje, w których zagraniczni politycy mogą lokować swoje pieniądze: Szwajcaria, Liechtenstein, Luksemburg, Cypr, no i takie raje jak Wielki Kajman czy Nauru" - wylicza dr Filipkowski.
W efekcie prac posłów kontrola finansowa obejmie tylko tych naszych polityków, którzy mieszkają poza krajem. "A takich jest może kilku" - twierdzi mecenas Nogacki. W tym gronie mógłby się znaleźć Jerzy Buzek, o ile zostanie szefem Parlamentu Europejskiego i przeprowadzi się do Brukseli, a także minister finansów Jacek Rostowski, który szczyci się polskim i brytyjskim obywatelstwem.
Jak posłowie tłumaczą odrzucenie unijnych dyrektyw? – Ich zdaniem w starej ustawie znajdują się już przepisy, które mówią o monitorowaniu podejrzanych transakcji. – Dostosowaliśmy przepisy tak, że teraz kontrolowane będą także podejrzane przepływy na kontach polityków zagranicznych – mówi poseł Witold Namyślak z PO, który przed sejmową komisją finansów publicznych opiniował projekt zmian przepisów.
Jednak dr Filipkowski tłumaczy, że przepisy nowelizowanej ustawy, o której wspominał poseł Namyślak, mówią, że podejrzane są tylko transakcje przekraczające 15 tys. euro, czyli według obecnego ponad 67 tys. złotych.
Tymczasem ostre prawo antykorupcyjne jest już od lat standardem w cywilizowanym świecie. W Szwecji w 1995 roku do dymisji podała się minister kultury Mona Sahlin tylko dlatego, że służbową kartą zapłaciła za pieluszki, paczkę papierosów i dwie czekolady Toblerone. Trzy lata temu Stanami Zjednoczonymi wstrząsnęła afera Jacka Abramoffa. Ten potężny lobbysta korumpował najważniejszych kongresmenów, kupując ustawy korzystne dla wielkich korporacji. Między innymi szefa frakcji republikańskiej Toma De Laya, na którego koncie amerykańskie służby podatkowe wykryły ponad milion dolarów.