JĘDRZEJ BIELECKI: Szpitale są zniszczone, tysiące rannych leżą na ulicach. Pojawiają się doniesienia, że ludzie umierają z pragnienia, bo nie ma czystej wody.
FEDNER MILFORT*: To prawda, ale najgorszą rzeczą byłyby teraz deszcze. Wtedy natychmiast wybuchnie epidemia cholery, malarii i innych chorób. Przecież na ulicach leżą ciała zabitych, wszędzie są ślady krwi. I tak już teraz zagrożenie chorobami jest ogromne, bo ludzie piją z publicznych źródeł wodę, która nie nadaje się do picia. Oficjalnie mówi się o 100 tysiącach zabitych, ale ja spodziewam się 200, może nawet 300 tysięcy. W mieście nie widać żadnych policjantów. Ludzie ze strachu przed bandytami w nocy gromadzą się wokół palących się opon, aby mieć choć trochę światła. Strach jest tym większy, że w niektórych dzielnicach miasta słychać strzały z karabinów maszynowych, a część sklepów i porzuconych mieszkań została ograbiona. Nikt nie ma sprzętu, który pomógłby odkopać ofiary. Ludzie szukają bliskich tam, gdzie nad gruzowiskiem widzą muchy lub inne insekty. Zagraniczni dziennikarze są zaczepiani przez ludzi. Ci wciskają im karteczki z nazwiskami z prośbą o odczytanie w radiu czy telewizji, tak aby rodziny w USA czy we Francji wiedziały, że przeżyli. Poza telefonami satelitarnymi cała łączność w Haiti została zerwana.

Dlaczego jest tak wiele ofiar? Czy ta katastrofa była do przewidzenia?

Amerykańscy sejsmolodzy ostrzegali, że zbliża się wielkie trzęsienie ziemi. Ale władze nie zrobiły nic, aby się do niego przygotować. Na Haiti zawsze tak było. Od wielu lat mamy huragany, które potrafią zniszczyć milion i więcej domów. Są one spowodowane rabunkowym wycinaniem niemal wszystkich lasów tropikalnych. Na dodatek to kraj górzysty. W dolinach, blisko wybrzeża ziemi jest niewiele i należy ona do bogatych latyfundystów i przedsiębiorców. Miliony biednych budują więc swoje domy na zboczach gór. Używają pustaków własnej produkcji, nikt nie przestrzega norm budowlanych. Część z domów zawala się w normalnych czasach, a co dopiero podczas trzęsienia ziemi!

Reklama



Czy rząd jest w stanie przeprowadzić akcję ratunkową i wykorzystać środki, jakie przysyłają Stany Zjednoczone, Chiny, Unia Europejska?

Reklama

Na pomoc mogą co najwyżej liczyć mieszkańcy bogatych dzielnic Port-au-Prince, ale już nie slamsów na zboczach gór. Urzędnicy na Haiti są do cna skorumpowani i działają tylko za łapówki. Jeśli jesteś synem czynownika i wystąpisz o paszport, dostaniesz go tego samego dnia. Jeśli nie masz znajomości, ale przynajmniej trochę gotówki, poczekasz kilka dni. Ale jeśli nie masz nawet pieniędzy, to będziesz czekać bez końca. Tak samo jest z ratowaniem życia. Choć nie jestem pewien, czy władze mają techniczne możliwości przyjścia nawet swoim krewnym z pomocą. W całym państwie działała jedna jednostka straży pożarnej wyspecjalizowana w ratowaniu osób w czasie katastrof. No, ale została całkowicie zniszczona podczas trzęsienia ziemi.

Na zdjęciach widać tysiące rannych czekających na pomoc. Czy szpitale na Haiti radzą sobie z sytuacją?

W Port-au-Prince, gdzie mieszkają cztery miliony ludzi, działał tylko jeden szpital publiczny, do którego dostanie się było cudem. Teraz i on leży w gruzach. Brakuje miejsca w kostnicy, lekarze układają ciała zmarłych przed budynkiem, na chodniku, wprost na ulicy. Nie ma nawet komu ich pochować. Lekarzy zawsze na Haiti było niewielu. Co prawda Stany Zjednoczone i Francja uruchomiły programy stypendiów, ale większość haitańskich studentów po skończeniu nauki nie chciała wracać na wyspę. Nawet przed trzęsieniem całe regiony kraju były pozbawione podstawowej opieki medycznej. Jeśli ktoś złamał nogę, musiał jechać do lekarza na ośle dziesiątki kilometrów. Po większości kraju nie można podróżować samochodem, po prostu nie ma dróg.



Z czego żyją ludzie na Haiti?

65 proc. dorosłych Haitańczyków jest bezrobotnych. Usiłują żyć z handlu. W Port-au-Prince każdy handluje z każdym. Ludzie chodzą całymi dniami po ulicach, usiłując sprzedać paczkę papierosów, bochenek chleba, jakąś zabawkę. Kiedy byłem tam ostatni raz, w listopadzie, panował straszny upał i ciągle chciało się pić. W ciągu dnia kupowałem po 10 szklaneczek wody, zwykle niewiadomego pochodzenia. Dzięki temu kolejny dzień przeżyło pewnie z 10 haitańskich rodzin.

Ależ 80 proc. Haitańczyków żyje na skraju nędzy za dwa dolary dziennie, a wielu w nędzy absolutnej, za jednego dolara. Kto więc tak naprawdę wykłada pieniądze, aby coś kupić w tym ulicznym handlu?

Haiti utrzymują emigranci. Na wyspie mieszka 10 milionów osób, a w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i we Francji cztery miliony. Prawie każdy ma jakiegoś krewnego za granicą, który mu od czasu do czasu pomaga.

Jestem wzruszony zaangażowaniem Baracka Obamy w pomoc dla Haiti, ale do tej pory Waszyngton w ogóle nie interesował się naszym krajem. W znacznej części wynika to z naszych francuskich korzeni. W morzu państw anglo- i hiszpańskojęzycznych jesteśmy przecież krajem frankofońskim. To nas bardzo izoluje.

Kubańczykom, ze względów politycznych, daje się prawo do osiedlenia się w USA natychmiast, jak ich stopa dotknie amerykańskiej ziemi. Haitańczyk może w ciągu 40 minut dolecieć do USA, ale prawie nigdy nie spełni warunków otrzymania wizy. Wszystko dlatego, że na Kubie jest dyktatura komunistyczna, a na Haiti - prawicowa.



Dlaczego?

Wytworzyło się błędne koło. W narodzie analfabetów i potomków niewolników bardzo łatwo było dyktatorom przekonać szczytnymi hasłami ludzi do pójścia za nimi. A potem bezwzględnymi metodami umacniali swoją władzę. Najgorszy był klan Duvalierów (rządzili Haiti w latach 1957 - 1986 - red.). Rodzice opowiadali mi, jak w nocy do ich znajomych przychodziły szwadrony śmierci i albo zabijali ich na miejscu, albo porywali bez wieści. W ten sposób Francois Duvalier zdołał utrzymać dożywotnio urząd, a jego współpracownicy nie tylko nie zostali rozliczeni, ale nawet do dziś wielu z nich pozostało u władzy.

Przez 204 lata niepodległości zasadniczo nie zmieniła się struktura władzy. Nadal więc mamy małą elitę latyfundystów, przemysłowców powiązanych z prezydentem, a reszta to biedota.

Jaka przyszłość czeka teraz Haiti?

Byliśmy jednym z najbiedniejszych krajów świata, ale teraz cofnęliśmy się o dobre 100 lat. Wszystkie budynki publiczne leżą w gruzach. Ludzie nie mają co jeść, z czego żyć. Pozostaje tylko jedna nadzieja: pomoc międzynarodowa.

p

*Fedner Milfort
przewodniczący organizacji haitańskiej diaspory we Francji Coeur d’Haiti