Do zamieszek doszło w co najmniej sześciu miastach w południowo-wschodniej Turcji, w pobliżu granicy syryjskiej, a także w Ankarze i Stambule. Policja użyła gazów łzawiących i armatek wodnych. W pięciu prowincjach wprowadzono godzinę policyjną i zamknięto szkoły.

Reklama

Kurdowie protestują, bo nie podoba im się bezczynność Turcji wobec Państwa Islamskiego. Turecki wicepremier Yalcin Akdogan nazwał jednak kłamstwem twierdzenia, że jego kraj nic nie robi. Ankara zapowiedziała, że przystąpi do międzynarodowej koalicji przeciwko islamistom i ustawiła czołgi wzdłuż granicy z Syrią.

Wbrew nawoływaniom Kurdów oraz części Turków i mimo zielonego światła ze strony parlamentu, wojsko nie wkroczyło jednak na teren Syrii z odsieczą dla syryjskich Kurdów. Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan zaapelował natomiast do społeczności międzynarodowej o zwiększenie liczby nalotów z powietrza.

Tymczasem trwające przez cały wczorajszy dzień bombardowania pozycji fanatyków, prowadzone pod wodzą Amerykanów, zastopowały ofensywę Państwa Islamskiego w Kobani. Ocenia się, że od połowy września, kiedy to radykałowie rozpoczęli szturm miasta, zginęło co najmniej 400 osób, a 160 tysięcy uciekło do Turcji.

Pozycje islamistów w Iraku i Syrii od początku lipca bombardują amerykańskie myśliwce. W kolejnych tygodniach do nalotów przyłączyły się też Wielka Brytania i Francja, a wczoraj zrobiła to Holandia. Ocenia się, że do tej pory dokonano ponad 370 nalotów na pozycje Państwa Islamskiego.

Kurdowie zorganizowali wczoraj protesty także w kilku europejskich stolicach, w tym w Berlinie i Brukseli. Demonstranci wdarli się między innymi do siedziby Parlamentu Europejskiego.