p

Maciej Nowicki: W "Im Weltinnenraum des Kapitals" definiuje pan dzisiejszą Europę jako gigantyczny Kryształowy Pałac. Twierdzi pan jednocześnie, że temperatury letnie są jedynymi temperaturami dozwolonymi dla jego mieszkańców. Czy to oznacza, że powinniśmy raz na zawsze wyrzec się pragnienia wszelkich zmian?

Reklama

Peter Sloterdijk*: Nie powinniśmy zapominać, czym jest Kryształowy Pałac. Jest wyrazem nieodpartego pragnienia, by unicestwić przeznaczenie i ogłosić zwycięstwo tego, co sztuczne, nad naturą. Już wizjonerzy XIX wieku zrozumieli, że po etapie podbojów musi nadejść etap, w którym życie społeczne będzie się rozgrywać w wielkim wnętrzu, podobnym do mieszkania, w którym panuje sztuczny klimat...

Innymi słowy Kryształowy Pałac sam w sobie stanowi gigantyczną rewolucję w dziejach ludzkości...

Tak, należy on do niezwykle rzadkiej kategorii rewolucji udanych. Ma sabotować naturę i przeznaczenie, doprowadzając do końca program rewolucji rosyjskiej wyrażony w jej paradygmatycznej operze "Zwyciężyć słońce". To zwycięstwo nad słońcem rozpoczęło się w XIX wieku w Anglii wraz z budowaniem greenhouses i hothouses. Brytyjczycy eksperymentowali z formami wygiętego szkła, by stworzyć pułapkę na temperaturę, którą stanowi właśnie cieplarnia. Chcieli doprowadzić do "greenhouse effect", aby uczynić z niego fundament konstrukcji rzeczywistości. W tym także polityki. Tak więc to wyrażenie - Kryształowy Pałac - nie jest wyłącznie metaforą. Odsyła do technologii czystej - i bardzo subtelnej, użytej, by na zawsze zmienić klimat, w którym żyją mieszkańcy pewnej części planety. Musimy zrozumieć, że technologia klimatyczna staje się fundamentem naszego społeczeństwa. Podczas gdy meteorologia stała się nauką subwersji. Przyjrzyjmy się choćby przemianie roli państwa, jaką dziś obserwujemy. Istnienie państwa nie wynika już z funkcji Hobbesowskich, kluczowa jest dziś jego rola redystrybutora życiowych szans i dostępu do wygodnych temperatur. Państwo jest gwarantem rozkoszy, nie tylko materialnych, także tych pozostających w sferze wyobraźni. Jest terapeutą swych obywateli.

Reklama

Tak więc Kryształowy Pałac jest nie tylko rezultatem niezwykle rzadkiego zjawiska, jakie stanowi udana rewolucja. Jest także próbą ujęcia życia w inne formy i tym samym zawiera ryzykowny pakt z nieprawdopodobieństwem...

Richard Dawkins napisał książkę pod tytułem "Climbing mountain improbable". Ta formuła doskonale oddaje istotę ewolucji biologicznej. Ewolucja społeczna Europejczyków stanowi kolejny - drugi - etap wspinaczki na góry niemożliwego. Nieprawdopodobieństwo biologiczne zostaje tu przyćmione przez nieprawdopodobieństwo kulturowe. Musimy zdawać sobie sprawę z prawdziwej natury naszej sytuacji - otóż najbardziej nieprawdopodobne stało się dla nas oczywiste. To, co do niedawna było całkowicie niemożliwe do osiągnięcia, uważamy za zagwarantowane na zawsze. Taki jest mechanizm surrealizmu kulturowego, który stał się fundamentem konstrukcji rzeczywistości w stylu europejskim. Odrzucamy możliwość rozwijania szóstego zmysłu, by zachować prawo traktowania niemożliwego jako absolutnego minimum.

Reklama

Utraciliśmy więc całkowicie zdolność oceny prawdopodobieństwa.

Tak. I właśnie dlatego nie możemy ocenić nieprawdopodobieństwa formy, jaką zyskało nasze życie. Potrafią to jedynie ci, którzy przychodzą z zewnątrz, którzy nadal doświadczają na co dzień biedy. Dzisiejsze społeczeństwo mnoży możliwości porównań. Każdy porównuje się z każdym. I każdy znajduje kogoś - a nawet wielu - kogo sytuację uważa za lepszą. Dlatego ilość powodów do zadowolenia okazuje się zawsze mniejsza od ilości powodów do niezadowolenia. Tej asymetrii nie jesteśmy w stanie wyeliminować.

Z wszystkiego, co pan powiedział, wynika jedno: jesteśmy skazani na długoterminowe zwycięstwo pesymizmu. Utraciliśmy poczucie własnego sukcesu - to właśnie dlatego, żyjąc w niemożliwym, pragniemy jeszcze bardziej niemożliwego.

Weźmy np. Francję. Jak to się dzieje, że Francuzi stanowiący jedno z najlepiej chronionych plemion na tej ziemi nieustannie przedstawiają swój własny kraj jako katastrofę polityczną i społeczną? Wydaje mi się, że ta sytuacja zasługuje na odpowiedź w stylu Schopenhauera: pesymizm jest luksusem, na jaki mogą sobie pozwolić wyłącznie bogaci. Ludzie, którzy w obiektywny sposób są zwycięzcami modernizacji, subiektywnie należą do grona wyrazicieli gniewu. Z tym że w przeciwieństwie do gniewów z przeszłości jest to gniew całkowicie daremny.

Przed tym fenomenem ostrzegał już Tocqueville: zadeklarowana równość wszystkich ludzi i związana z tym potencjalna odwracalność wszystkich sytuacji społecznych - sługa może się stać jutro panem - może doprowadzić do triumfu demokracji resentymentu, w której podstawowym spoiwem społecznym staje się niechęć do innego. Czy ta tendencja będzie nieustannie narastać?

Narastanie przygnębienia stanowi swego rodzaju prawo naturalne dotyczące nastroju społeczeństw zamieszkujących Kryształowy Pałac. Należy jednocześnie pamiętać, że regulowanie temperatury w jego wnętrzu rozgrywa się zawsze między dwoma biegunami - przygnębieniem, ale także frywolnością, beztroską. Inaczej mówiąc, między duchem ciężkości i lekkości. Przygnębienie jest konieczne dla właściwego ustawienia temperatury w porównaniu z tą, jaka panuje na zewnątrz. Jednak bez lekkości i frywolności nic nie jest już możliwe - cały mechanizm zawodzi. Masowa konsumpcja wymaga bowiem atmosfery wystarczająco rozluźnionej, aby zapomnieć o pytaniu: "Kto tak naprawdę zapłaci rachunek?". I czy w ogóle jesteśmy w stanie go zapłacić...

Jesteśmy tu oczywiście na antypodach kapitalizmu weberowskiego. Także wizja spadkobierców Marksa utraciła wszelką rację bytu - w sercu systemu znajduje się nie ten, kto wyzyskuje, ale ten kto wydaje...

Nieproduktywność była niegdyś podstawowym elementem definicji arystokracji. Dziś obserwujemy niespotykany przedtem fenomen pasożytniczego biedaka, noszącego tytuł bezrobotnego. Bezrobotni żyją poza sferą wytwarzania dóbr - jak niegdyś arystokraci - niemniej jednak ich rzecznicy nieustannie podkreślają, że chodzi o wyzyskiwanych mających prawo do rekompensaty. Myślę, że Polacy doskonale ten fenomen rozumieją. Polska jest w oczach zagranicy rajem biednej arystokracji. Conrad, Dostojewski czy Heine podkreślali, że jeśli chcemy spotkać arystokratów bez środków do życia, należy udać się do Polski. Zbiorowa skłonność do konsumowania urosła do wymiaru podstawowej przesłanki systemu - beztroska mas jest pasem transmisyjnym konsumeryzmu. Zakaz wstrzemięźliwości zastąpił zakaz rozrzutności - widać to choćby w nieustannych apelach polityków, aby zwiększać popyt wewnętrzny. Żyjemy w świecie zbudowanym przez wszechpotęgę władzy nabywczej. Zdradza to choćby nasz język: nieustannie krytykujemy władzę polityczną, władzy nabywczej nie krytykujemy nigdy.

Jaką rolę odgrywa tu lewica, z której się pan wywodzi? I której podstawowa rola sprowadzała się dotąd właśnie do tych dwóch zadań - krytykowania władzy politycznej i władzy pieniądza?

Lewica jest dziś niezadowolona. Jest niezadowolona pomiędzy innymi niezadowolonymi.

Nie istnieje więc nic, co odróżniałoby ją od reszty pesymistów?

Wróćmy jeszcze raz do definicji lewicy. Nie powinniśmy zapominać, że lewica XIX i XX wieku wcale nie była lewicą ekonomistyczną. Była lewicą dumną, "tymotyczną" - jak nazywam ją w "Zorn und Zeit". Lewica jest dumna albo jest niczym. Ponieważ w przeciwnym razie staje się konsumerystyczna. W krajach komunistycznych, Związku Radzieckim czy Chinach, bieda była rekompensowana przez dumę rewolucyjną. To jest wymiana, której ludzie współcześni nie przyjmują już do wiadomości. Oni po prostu wyeliminowali pojęcie dumy, aby nie dawać się nabrać na swe własne reakcje psychologiczne.

To współczesność jest wszystkiemu winna?

Odpowiem inaczej. Lewica posługiwała się konceptem arystokracji dla wszystkich. Komunizm unicestwił ten mit za pomocą swych rezultatów - poniżył równość, poniżając wszystkich. Zamiast arystokracji dla wszystkich osiągnął arywizm dla wszystkich. I tym samym zniszczył główne moralne źródło ruchu robotniczego, który zakorzeniał się w dumie związanej z prawami człowieka. Prawa człowieka to sprawa wszystkich tych, którzy nie są wielkimi posiadaczami. To o nich w XVII wieku mówiło motto piechoty, odwołujące się do porównania z kawalerią. Głosiło ono: mamy swe prawa, mimo że jesteśmy pozbawieni konia i wielkich posiadłości. Można być człowiekiem bez tego wszystkiego. Tymczasem lewica zniszczyła tę dumę. I dziś nie potrafi grozić, lecz sama jest zagrożona. Kiedy komunizm wyglądał jeszcze na realną alternatywę, partie lewicowe na Zachodzie nie musiały się aż tak bardzo wysilać, aby uświadomić pracodawcom, że pokój społeczny ma również u nas wysoką cenę. Dziś nikt już o tym nawet nie pamięta.

Temperatury letnie są przez pana zalecane jako idealny sztuczny klimat dla Kryształowego Pałacu. Na poziomie politycznym odpowiadają one upartemu zmierzaniu wszystkich partii ku centrum. Czy to zjawisko powszechnej "centralizacji", zrównania lewicy i prawicy, coraz większej identyczności ich deklaracji, ma jedynie dobre strony? Coraz częściej podkreśla się, iż brak jakiejkolwiek politycznej alternatywy w stosunku do polityki centrum powoduje, że coraz większa część wyborców pozbawiona jest reprezentacji politycznej w głównym nurcie - i tym samym zwiększa się ryzyko dynamicznego rozwoju partii ekstremistycznych, lewicowych czy prawicowych populizmów. Tak więc w pewnym sensie temperatury letnie okazują się równie niebezpieczne jak temperatury gorące...

Musimy sobie po pierwsze zdać sprawę z jednego. Mamy dziś do czynienia nie tylko z "centralizacją" polityki, ale także z jej abolicją. Jesteśmy świadkami przemiany, najprawdopodobniej nieodwracalnej, politycznych kolektywów bezpieczeństwa w grupy oparte na indywidualnych systemach immunologicznych. Ta tendencja jest najbardziej widoczna w narodzie pilotującym ludzkość, narodzie amerykańskim. W żadnym kraju na ziemi, w żadnej kulturze, ludzie nie są tak skupieni na sobie pod względem biologicznym, psychoterapeutycznym czy religioidalnym. Towarzyszy temu rosnący brak zaangażowania politycznego. W 1996 roku Stany Zjednoczone po raz pierwszy w ich historii miały wybory prezydenckie, w których uczestniczyło mniej niż 50 proc. wyborców; w wyborach do Kongresu i Senatu w 1998 prawie 2/3 wyborców w ogóle nie oddało głosu. Jedynie niezwykle zażarta kampania prezydencka w 2004 roku chwilowo zakłóciła tę tendencję. Niegdyś przynależność stanowiła cenę, którą trzeba było zapłacić za dostęp do świata. Zaś od tych, którzy dziś chcą odnieść sukces, oczekuje się przede wszystkim, by odesłali swą tożsamość wspólnotową do diabła. Ten wzorzec rozprzestrzenia się jak plama oleju we wszystkich społeczeństwach nowoczesnych. Staje się czymś na wzór nowej prawdy życiowej. Powszechne przyzwolenie na pozbawione wierności relacje między ludźmi doprowadziło do tzw. końca - fazy finalnej każdej kultury, o której mówił w swych przepowiedniach Spengler, czyli do sytuacji, w której nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy jednostka jest zręczna, czy dekadencka...

Jak należy w takim razie rozumieć powrót pewnego radykalizmu politycznego do Europy?

Radykalne reakcje, o których pan mówi, nie są w gruncie rzeczy niczym innym niż surrealizmem biednych. Ten surrealizm domaga się zwiększenia dawki nieprawdopodobnego lub niemożliwego. A jednocześnie ogłasza rewoltę przeciwko temu, co jest najbardziej kruche. Populizm zawsze sprowadza się do jednego - aby przedstawić to, co jest kruche i delikatne, prawie niemożliwe, jako coś danego raz na zawsze. Przecież Kryształowy Pałac zniszczyć byłoby bardzo łatwo. Nie widzę w tym najmniejszego problemu. Odnajdujemy tu podstawowy odruch anarchizmu europejskiego. Według anarchistów porządek jest czymś stabilnym, opresyjnym, co należałoby zastąpić czymś bardziej swobodnym, jakimś wyższym piętrem rozwoju. Podczas gdy prawda jest zupełnie odwrotna...

Jedną z prób wymknięcia się prawom panującym w Kryształowym Pałacu są głosy zapowiadające odnowienie religijne. Pan ironizuje: "Propozycja Ratzingera i Habermasa jest całkowicie nierealistyczna. Nie zdoła pokonać nastroju ogólnego przygnębienia". Czy to znaczy, że jest z nim nierozerwalnie związana?

Tak. Dziś wszystko sprowadza się do próby wyprodukowania nowego rodzaju dowodu istnienia Boga. To znaczy dowodu utylitarystycznego. Po klęsce dowodów mitologicznych, fizycznych czy ontologicznych mamy do czynienia z dowodem, który mówi: "Potrzebujemy Boga. Co dowodzi, że Bóg istnieje". Ta atmosfera neoreligijna wywodzi się stąd, że wszelkie przekonania o tym, że zasadne jest zachowanie pewności i zaufania do końca życia, ogromnie się osłabiły. Rozumiemy coraz lepiej, że ufność nie wystarczy, że mutualizm i solidaryzm są konstrukcjami zbyt kruchymi, aby opierać na nich całe życie. Jesteśmy więc w całkowicie logiczny sposób postawieni przed pytaniem: "W jaki sposób znaleźć dodatkowe ubezpieczenie?". Zresztą każdy z nas słyszy zewsząd to zalecenie: wybierzcie jeszcze jedno ubezpieczenie, ubiezpieczcie się jeszcze bardziej. Najlepiej w systemie prywatnym - w końcu państwo nie może zrobić dla nas wszystkiego. A czy istnieje ubezpieczenie bardziej prywatne niż Bóg?

Dążenie do szczęścia w oparciu o indywidualistyczne scenariusze i oderwanie od wspólnoty sprawia, że poczucie bezpieczeństwa osiągamy, ograniczając do ścisłego minimum kontakt ze światem. Nietzsche definiował wielkiego człowieka jako kogoś zdolnego do połknięcia całego świata, do połączenia w sobie samym epoki i zbiorowości. Dziś wielkich ludzi już nie ma. Jesteśmy skazani na pospolitość, wulgarność?

Niestety tak. I nie tylko jesteśmy skazani na wulgarność - na dodatek jesteśmy zawsze sąsiadem kogoś bardziej wulgarnego niż my sami. Na tym polega reguła współżycia w cieplarniach - jesteśmy otoczeni przez wulgarność, która ciągle narasta. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że religią XXI wieku będzie mizantropia. Pierwsze użycie słowa "mizantropia" wiąże się z wielkim rozczarowaniem Tymona w mieście Ateny. Najpierw opisał owo rozczarowanie w swym zaginionym dziele Lukian z Samosat, potem Szekspir w "Tymonie Ateńczyku". Tymon, mimo że żył w społeczeństwie miejskim i burżuazyjnym, chciał zachować swój surrealizm arystokratyczny i nawet tutaj prowadził życie wielkiego pana. A życie wielkiego pana wymaga rozrzutności i wspaniałomyślności. I tak postępował do końca - nawet kiedy wyczerpał wszystkie swoje zasoby. Nie wyrzekł się swej arystokratycznej wizji życia, ponieważ był przekonany, że nie może być ostatnią wspaniałomyślną istotą w mieście. Potem zrozumiał, że się mylił - był ostatni. Straszna lekcja, której udzieliło mu miasto Ateny, nie sprowadza się zresztą tylko do tego, że wulgarność już jest u władzy. Polega także na tym, że Tymon odkrył to jako ostatni. W tym sensie myślę, że mizantropia, która nadejdzie, będzie nieco łagodniejsza. Ponieważ nie wynika z przykrej niespodzianki...

Ponieważ każdy z nas - niestety - aż za dobrze wie to, czego Tymon tak długo nie wiedział. Stąd środki, po które sięgniemy, będą mniej drastyczne - nie będziemy żądali tak jak on, by wszyscy nasi fałszywi przyjaciele popełnili samobójstwo. Inna też będzie nasza motywacja - nie będzie się wiązała z odkryciem prawdy o innych, lecz raczej z próbą ponownego odkrycia samych siebie. W "Im Weltinnenraum des Kapitals" znalazłem okrutne zdanie, o którym często myślę. Mówi ono o człowieku współczesnym jako o istocie, która wraca do domu tylko po to, aby odkryć, że wcale jej tam nie ma. I jeśli wziąć to zdanie naprawdę na poważnie, nie sposób nie wybrać pewnego osamotnienia.

Bieg rzeczy wygnał ludzi z centrum. Doszło do tego, że czujemy się nie tylko jakimś reliktem, jak zauważają niektórzy teoretycy alienacji, ale staliśmy się swoim własnym zewnętrzem. Co w takim razie należy robić? W Karlsruhe, gdzie mieszkam, kiedy wychodzę z domu, zawsze zostawiam włączone światło. Aby mieć wrażenie - kiedy wracam - że już tam jestem.

Twierdzi pan, że wspólnota rozpieszczonych dzieci, jaką stanowi europejski Kryształowy Pałac, wymaga nie tylko utrzymywania letnich temperatur - istnieje także inny warunek: nie powinna ona zbyt blisko wchodzić w kontakty ze społecznościami, w których spory odsetek stanowią ludzie naprawdę biedni. Dlatego też opowiada się pan przeciwko wejściu Turcji do Unii, ostrzegając, że stanowiłoby to "nieobliczalną przygodę". Stał się pan głosicielem izolacjonizmu w wersji europejskiej?

To nie jest żaden izolacjonizm. To jest po prostu odrobina ostrożności. Nie można przyjąć kraju, w którym połowa populacji żyje w biedzie absolutnej, przypominającej biedę, z którą w Europie mieliśmy do czynienia w średniowieczu. Europejska definicja socjologiczna biednego zakłada, że ta osoba otrzymuje tylko 50-60 proc. średnich dochodów populacji, w której żyje. Tak więc dla nas bieda to życie zamożne, minus 40 lub 50 proc. Podczas rewolucji francuskiej Benjamin Franklin opisywał Francję jako społeczeństwo, gdzie około miliona szczęśliwych ludzi żyje w splendorze, bogactwie i beztrosce. Okazując absolutną obojętność i cynizm reszcie społeczeństwa, liczącej około 19 milionów osób skazanych na nędzę i beznadzieję.

Jest to opis niewątpliwie przesadzony - ale jednocześnie niezwykle prawdziwy, właśnie dzięki podkreśleniu tej polaryzacji. Dziś, po ponad 200 latach, sytuacja radykalnie się zmieniła. Zwłaszcza z powodu zniknięcia rolnictwa. W epoce rewolucji francuskiej 80-90 proc. populacji europejskiej żyło dzięki niemu, dziś jest to - pomijając niektóre obszary takie jak Polska, południowe Włochy czy południowa Hiszpania - około 3 proc. To prawdziwa rewolucja kulturalna.

Mamy tu do czynienia z jedynym akceptowalnym zastosowaniem tego strasznego konceptu wymyślonego przez Mao, który zakładał zniknięcie rolników. Lecz o ile w Chinach i Rosji wysiłek, by usunąć rolników, prowadził do wielkiego ludobójstwa, Europa dokonała tego bez masowych mordów.

Możemy odrzucić Turcję - jednak nie wszyscy oczekują na nasze zaproszenie. Nikt z nas nie myślał o wysłaniu zaproszenia do terrorystów. A oni na stałe zagościli w Kryształowym Pałacu. I dziś w znacznym stopniu wyznaczają granice naszego świata...

Zamachowcy zrozumieli, że nie możemy wszystkich wydarzeń produkować w studio i pozostajemy zależni od napływu wydarzeń z zewnątrz. Oferują przy tym wydarzenia, na które oczekujemy najbardziej - ponieważ posiadają niemal monopol w sektorze "prawdziwej przemocy". Przemoc sprzedaje się zawsze - i im bardziej jest naga, tym nagroda wyznaczona przez przestrzeń informacyjną wyższa. Terroryści zauważyli to już dawno z okrutnym rozbawieniem: systemy nerwowe mieszkańców Kryształowego Pałacu mogą być okupowane bez trudu przez każdego agresora, ponieważ mieszkańcy, znudzeni Pałacem, nieustannie oczekują wiadomości z zewnątrz. Właściwa im paranoja rusza na spotkanie każdego sygnału dowodzącego istnienia zewnętrznego wroga.

Tymczasem słyszymy, że islam stanie się nowym komunizmem. Ponieważ ma podobną zdolność do emitowania chwytliwego przesłania - wszelkie odruchy niezadowolenia potrafi przemienić w gwałtowną religijno-polityczną pasję...

Islam wysunął się na czołowe miejsce w świecie po komunizmie tylko z jednego powodu - dlatego że jego aktywiści potrafili przedstawić go jako główny potencjał zagrożenia. Jest jednak pewne, że nie uda mu się zorganizować trzeciej wspólnoty światowego gniewu, po katolicyzmie i komunizmie. Komunizmowi udawało się przez jakiś czas promować własną obietnicę lepszej nowoczesności. Islam tego nie potrafi, ponieważ nie pochodzi z centrum nowoczesności. Jest niezdolny do zaproponowania kompletnego stylu życia, a przede wszystkim określonego stosunku do kwestii ekonomicznych. Jest to słabość niewybaczalna. W naszych czasach religia jest czymś dodatkowym. Bóg nie potrzebuje już całego człowieka. Zresztą widać jasno, że rozwój islamu wynika z jego monopolu na przemoc, a nie z aktywności duchowej. Islam stał się dziś religią stygmatyzowaną, co zawsze prowadzi do pewnego odruchu solidarności. Tymczasem w roku 2006, kiedy europejska islamofobia sięgnęła szczytu, doszło na naszym kontynencie do tysiąca konwersji. To niezbyt wiele...

Z jednej strony podkreśla pan, że islam nie stanowi konkurencji dla zachodniej nowoczesności. Z drugiej strony powiedział pan niedawno, że w XXI wieku światu grozi zagłada w wyniku starcia Zachodu z islamem zawłaszczonym przez resentyment. Jak to należy rozumieć?

Pieniądz odniósł sukces jako alternatywa wobec religii - i w większym stopniu niż stworzyciele nieba i ziemi przyczynia się do spójności wszechrzeczy. Jednak kapitalizm zakłada, że na ziemi zapanuje wieczny pokój, jeśli każdy z nas zostanie przemieniony w konsumenta. To kłamstwo. Projekt cywilizacyjny nie może ukazywać człowieka jako świni przy korycie. Dziś na scenie świata stoją naprzeciw siebie dwie wielkie wspólnoty. Islam - zbyt uduchowiony, wyniszczony przez resentymenty, przez odruch dumy. I zdominowany przez erotyzm Zachód. Używam tutaj terminu "eros" w sensie platońskim - nie ma to nic wspólnego z przyciąganiem się płci czy atmosferą magazynów dla kobiet. Dla Platona eros to zakorzeniona w każdej psychice potrzeba otrzymywania, bycia uznanym za kogoś, kto czegoś potrzebuje. Za istotę, której zawsze brakuje rzeczy podstawowych. Jednak Platon rozumiał to, o czym my już zapomnieliśmy: że w każdym z nas jest także potrzeba dawania, zaspokojenia dumy, naszego popędu tymotycznego. Przypominamy także Tymona przed jego wielkim rozczarowaniem. Rozwiązania naszych problemów nie znajdziemy w braku równowagi. XXI wiek będzie wielką szkołą politycznej ekwilibrystyki. Gdzie obaj aktorzy, kompletnie pijani, kompletnie niezrównoważeni, zostaną zaproszeni do wspólnej przechadzki po niezwykle wąskiej kładce. Bez cudu nie uda się jej przejść.

p

*Peter Sloterdijk, ur. 1947, najważniejszy filozof niemiecki swego pokolenia, profesor filozofii na Akademii Sztuk Pięknych w Karlsruhe. Jeden z najbardziej wpływowych myślicieli europejskich. Uczeń Theodora Adorna i Maxa Horkheimera, kontynuator i zarazem krytyk zapoczątkowanego przez nich sposobu myślenia o społeczeństwie. Jego najważniejszym dziełem jest wydana w 1983 roku "Krytyka cynicznego rozumu" (jej fragment publikowaliśmy w "Europie" nr 50 z 14 grudnia 2005 r.). Oprócz tego wydał m.in. cykl "Sphären" (2004) oraz skandalizujące "Regeln für den Menschenpark" (1999). W Polsce ukazała się jego "Pogarda mas" (2003). W "Europie" nr 33 z 16 grudnia ub.r. zamieściliśmy jego głos w ankiecie "Początek końca komunizmu?".