p

Alain Badiou*

Święty Paweł rewolucjonista

Dlaczego święty Paweł? Po co zwracać się akurat do tego "apostoła", którego imię wiąże się z najmniej otwartymi aspektami chrześcijaństwa: Kościołem, dyscypliną moralną, społecznym konserwatyzmem, nieufnością wobec Żydów? Jak wpisać to imię w nasz plan ustanowienia na nowo teorii podmiotu, która podporządkuje jego istnienie "przypadkowemu" wymiarowi wydarzenia i czystej przygodności wielorakiego bytu, nie poświęcając przy tym motywu wolności?

Reklama

Ktoś mógłby też zapytać: jaki użytek spodziewamy się mieć z aparatu chrześcijańskiej wiary, aparatu, którego nie sposób oddzielić od postaci i tekstów Pawła? Po co przywoływać i analizować tę bajeczkę? Skoro już mamy mówić o wierze (a cały problem Pawła dotyczy kwestii wiary albo tego, co kryje się w słowie "pistis"), to powiedzmy, że wydaje się nam rzeczą absolutnie niemożliwą wiara w zmartwychwstanie ukrzyżowanego.

Paweł jest postacią odległą od nas w trojakim sensie: historycznego tła, na którym działa, swej roli jako fundatora Kościoła i prowokacyjnego skupienia myśli na momencie baśniowym. Jesteśmy zobowiązani wyjaśnić, dlaczego baśniowe zmagania z realnością służą nam jako środek, gdy w grę wchodzi odnowienie tego, co uniwersalne, w jego czystej świeckości, tu i teraz.

Bez wątpienia pomocny w wyjaśnieniu tego jest fakt, że na przykład Hegel, Auguste Comte, Nietzsche, Freud, Heidegger, a w naszych czasach Jean-Fran?ois Lyotard, również odczuli konieczność przyjrzenia się postaci Pawła, a przy tym badali ją zawsze w kategoriach skrajnych, aby uporządkować własne dyskursy spekulatywne. My w dziele Pawła skupimy się na pojedynczym połączeniu, które można formalnie oddzielić od baśni. Pozwala ono na przejście między tezą [proposition] dotyczącą podmiotu a pytaniem o prawo. Dociekania Pawła dotyczą tego, jakie prawo pozwala ustrukturować podmiot pozbawiony wszelkiej tożsamości i podlegający wydarzeniu. A jedynym "dowodem" tego wydarzenia jest deklaracja samego podmiotu. Kluczowe dla nas jest to, że owo paradoksalne połączenie podmiotu bez tożsamości i prawa bez podstawy umożliwia umieszczenie uniwersalnego nauczania w historii. Bezprecedensowy gest Pawła polega na wyrwaniu prawdy z uścisku wspólnoty: czy to ludu, miasta, imperium, terytorium, czy też klasy społecznej. To, co prawdziwe (lub słuszne - w tym przypadku na jedno wychodzi), nie może zostać zredukowane do jakiejś obiektywnej zbiorowości traktowanej jako przyczyna albo przeznaczenie.

Reklama

Pojawią się głosy sprzeciwu, że "prawda" to dla nas zwykła bajka. Właśnie tak, ale liczy się tu subiektywny gest uchwycony w jego mocy fundującej warunki właściwe uniwersalności. Przemyśleć na nowo ten gest, rozwikłać jego zawiłości, ożywić jego pojedynczość i fundującą siłę. Oto co jest dziś konieczne.

Co tak naprawdę składa się na naszą współczesną sytuację? Postępująca redukcja kwestii prawdy (a zatem myślenia) do formy językowej. W tym miejscu spotykają się anglosaska ideologia analityczna i tradycja hermeneutyczna (ta para zamyka usta współczesnej filozofii akademickiej), dochodząc do relatywizmu kulturowego i historycznego, który dziś jednocześnie jest tematem dla opinii publicznej i "polityczną" motywacją oraz wyznacza ramy badawcze nauk humanistycznych. Działające już krańcowe formy tego relatywizmu starają się nawet matematykę wsadzić do szuflady z napisem "zachodnia" i tym samym zrównać aparat matematyczny z dowolnym innym, obskuranckim czy niedorzecznym. Wystarczy tylko nazwać podzbiór ludzi używających tego aparatu, a łatwiej to zrobić, jeśli mamy powody wierzyć, że podzbiór ten składa się z ofiar. Oto dowód na wzajemne powiązanie ideologii kulturalistycznej z koncepcją człowieka jako ofiary. Powiązanie to blokuje dostęp do uniwersalności, która ani nie toleruje partykularności, ani nie ma bezpośredniego związku ze statusem pana lub ofiary.

Co jest wspólnym mianownikiem tej promocji kulturowej cnoty uciskanych, tego językowego zalewu wspólnotowych partykularyzmów (w ostateczności zawsze odsyłają one do języka, rasy, narodu, religii czy też płci)?

Wszystko wskazuje na to, że jest nim abstrakcja pieniężna, której fałszywa uniwersalność doskonale przystosowuje się do wspólnotowej pstrokacizny. Długotrwałe doświadczenie komunistycznych dyktatur miało wartość o tyle, że pokazało, iż finansowa globalizacja, niepodzielne rządy pustej uniwersalności kapitału miały za prawdziwego wroga tylko inny uniwersalny projekt, podobnie obłąkany i krwawy. Jedynie Lenin i Mao naprawdę przerażali tych, którzy bez ograniczeń chcieli chełpić się liberalnymi zaletami ogólnej ekwiwalencji lub demokratycznymi cnotami komunikacji handlowej. Starczy upadek ZSRR, będącego paradygmatem dla państw socjalistycznych, na pewien czas zawiesił strach, uwolnił pustą abstrakcję, uprościł myślenie.

Na pewno nie spowolni tego procesu zrzeczenie się konkretnej uniwersalności prawdy w celu uznania praw "mniejszości" rasowych, religijnych, narodowych czy seksualnych. Nie pozwolimy, by prawo do myślenia-prawdy [verité-pensée] miał tylko monetaryzm wolnej wymiany i jego mierny polityczny odpowiednik - kapitalistyczny parlamentaryzm, który za pięknym słowem "demokracja" coraz gorzej skrywa swą nędzę.

Oto dlaczego Paweł, sam będący świadkiem procesu monumentalnego zniszczenia wszelkiej polityki (czyli początków wojskowego despotyzmu, który znamy pod nazwą Imperium Rzymskiego), interesuje nas w najwyższym stopniu. To właśnie on, przypisując uniwersalności specyficzne połączenie prawa i podmiotu, zadaje sobie pytanie, jaką cenę za to połączenie ma zapłacić zarówno podmiot, jak i prawo. Jest to również nasze pytanie.

Trzymając się naszego kraju: co można uznać za znaczącą tendencję ostatnich 15 lat? Oprócz rzecz jasna ciągłego rozwoju automatyzmów kapitału, jakimi są liberalizm i Europa - rozwój ten jest prawem świata jako rynku, zatem nie czyni nas niczym wyjątkowym. Nie widzimy niestety innej odpowiedzi na to pytanie, niż pojawienie się na trwałe partii Le Pena, prawdziwej narodowej osobliwości, której odpowiednika trzeba szukać aż w Austrii. Jak brzmi jedyne hasło tej partii, któremu nie jest w stanie przeciwstawić się otwarcie żadne z parlamentarnych ugrupowań? Brzmi ono: "Francja dla Francuzów". W ten właśnie sposób w samym sercu przestrzeni publicznej usadowiło się niebezpieczne pytanie: kto jest Francuzem?

Każdy wie, że jedyną odpowiedzią jest prześladowanie ludzi nazwanych w sposób arbitralny nie-Francuzami. Jedyna polityczna realność słowa "francuski", które zostało wybrane jako fundamentalna kategoria państwa, polega na nieustannym wprowadzaniu w życie coraz bardziej dyskryminujących mechanizmów skierowanych przeciw ludziom, którzy tu żyją albo chcą żyć. Uderzające jest zwłaszcza to, że ta prześladowcza rzeczywistość właściwa logice tożsamości (prawo jest dobre tylko dla Francuzów) jednoczy pod tym samym sztandarem - jak pokazała to smutna sprawa muzułmańskich chust - zarówno zrezygnowanych obrońców kapitalistycznego spustoszenia (prześladowania są nieuchronne, gdyż bezrobocie wyklucza wszelką gościnność), jak i adwokatów "francuskiej republiki" (obcokrajowcy będą tolerowani tylko wówczas, gdy będą "integrować się" ze wspaniałym modelem, jaki proponują im nasze "czyste" instytucje). Dowodzi to, że z punktu widzenia realnego życia ludzi i tego, co ich spotyka, między zglobalizowaną logiką kapitału i francuskim fanatyzmem tożsamości istnieje obrzydliwe wspólnictwo.

Na naszych oczach następuje oddanie przestrzeni publicznej wspólnotom, odrzucenie transcendentnej neutralności prawa. Państwo ma przede wszystkim zapewnić stałą, sprawdzalną genealogicznie, religijnie i rasowo tożsamość tych, za których jest odpowiedzialne. Musi zdefiniować dwie, może trzy odrębne przestrzenie prawa, zależnie od tego, czy chodzi o prawdziwych Francuzów, zintegrowanych lub gotowych do integracji cudzoziemców, czy też o cudzoziemców, których uznaje się za niezintegrowanych, czyli niezdolnych do integracji. Prawo przechodzi w ten sposób pod kontrolę modelu "narodowego", którego jedyną prawdziwą zasadą jest rozpętane przez niego prześladowanie.

Porzucając wszelkie uniwersalne reguły, weryfikacja tożsamościowa - która jest niczym innym niż policyjną obławą - tworzy precedensy, tak w określaniu, jak i stosowaniu prawa. Oznacza to, że podobnie jak pod rządami Pétaina, gdzie prawnicy nie widzieli niczego złego w subtelnym definiowaniu Żyda jako prototypu nie-Francuza, całej legislacji muszą towarzyszyć tożsamościowe protokoły, a podzbiory w populacji są za każdym razem definiowane przez ich specjalny status. Biegnie to swoim torem, kolejne rządy dorzucają swoje trzy grosze. Mamy do czynienia z powolnym procesem "pétainizacji" państwa.

Jakże czysto w tych okolicznościach brzmi wypowiedź Pawła, wypowiedź tym bardziej zdumiewająca, jeśli znamy zasady rządzące światem antycznym: "Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety" (Ga. 3,28)! Dla nas, którzy bez problemu zastąpimy Boga tą czy inną prawdą, a dobro służbą, której prawda ta wymaga, jakże stosowne jest hasło: "Chwała zaś, cześć i pokój spotkają każdego, kto czyni dobrze - najpierw Żyda, a potem Greka. Albowiem u Boga nie ma względu na osobę" (Rz. 2,10).

Nasz świat nie jest tak "skomplikowany", jak twierdzą ci, którzy chcą zapewnić jego trwanie. Można nawet powiedzieć, że w ogólnym zarysie jest on idealnie prosty. Z jednej strony ciągle rozszerzają się automatyzmy kapitału - co jest spełnieniem genialnej prognozy Marksa: świat wreszcie się ukształtuje, ale jako rynek światowy. Ten kształt świata narzuca abstrakcyjną homogenizację. Wszystko, co krąży, staje się jednostką obrachunkową i odwrotnie - krąży tylko to, co da się porachować. Co więcej, zasada ta objaśnia paradoks, który dostrzegło niewielu: w dobie uogólnionego krążenia i fantazmatu błyskawicznej komunikacji kulturowej wszędzie mnoży się prawa i regulacje zabraniające przepływu osób. Również we Francji napływ cudzoziemców jeszcze nigdy nie był tak niski jak w ostatnim okresie! Wolne krążenie tego, co da się policzyć, przede wszystkim kapitału - tak! Wolne krążenie tego, co nieskończenie niepoliczalne, czyli poszczególnego życia ludzkiego - nigdy! Kapitalistyczna abstrakcja pieniężna z pewnością jest czymś osobliwym, ale jest to ten rodzaj osobliwości, który nie zważa na żadną inną osobliwość. Jest to osobliwość obojętna wobec uporczywej nieskończoności egzystencji, a także wobec wydarzeniowego stawania się prawd.

Z drugiej strony mamy proces rozpadu na zamknięte tożsamości i kulturalistyczno-relatywistyczną ideologię, która temu rozpadowi towarzyszy. Te dwa procesy są ze sobą doskonale powiązane. Każde utożsamienie (stworzenie tożsamości lub bricolage) tworzy postać, która materializuje się po to, by wejść na rynek. Nie ma nic bardziej opanowanego przez inwestycje komercyjne, nic bardziej podatnego na wynajdywanie nowych postaci pieniężnej homogeniczności niż wspólnota i jej terytorium bądź terytoria. Jakiż niewyczerpany potencjał komercyjnych inwestycji tkwi w zrywie - w upominających się o swoje prawa wspólnotach i rzekomej kulturowej osobliwości kobiet, homoseksualistów, niepełnosprawnych czy Arabów! I te nieskończone kombinacje określeń - cóż za dar niebios! Czarni homoseksualiści, niepełnosprawni Serbowie, katoliccy pedofile, umiarkowani muzułmanie, żonaci księża, ekologiczni yuppies, ulegli bezrobotni, podstarzała młodzież! Za każdym razem społeczny image uprawomocnia nowe produkty, specjalne czasopisma, odpowiednie centra handlowe, "wolne" rozgłośnie radiowe, stargetowane kanały reklamowe, i wreszcie rozpalające emocje "debaty publiczne" w porze najwyższej oglądalności. Kapitalistyczna logika ogólnej ekwiwalencji oraz tożsamościowo-kulturowa logika wspólnot i mniejszości tworzą świetnie połączoną całość.

To połączenie ogranicza każdą procedurę prawdy. Jest organicznie pozbawione prawdy. Prawda jest zawsze, zgodnie z dominującym prawem rachunkowym, wyłączona z rachunku. Żadna prawda nie może w związku z tym opierać się na homogenicznej ekspansji kapitału.

Ale z drugiej strony procedura prawdy nie może też zakotwiczyć się w tym, co tożsamościowe. Jeśli prawdą jest, że każda prawda wyłania się jako niepowtarzalna, jej pojedynczość daje się natychmiast zuniwersalizować.

Taka pojedynczość zrywa w sposób konieczny z osobliwością tożsamości. Pytanie brzmi: co kategorie tożsamościowe i wspólnotowe mają wspólnego z procedurą prawdy, na przykład z procedurą polityczną? Odpowiadamy: kategorie te muszą zostać wyłączone z procedury, inaczej żadna prawda nie będzie miała nawet cienia szansy, by się ustanowić i osiągnąć właściwą sobie nieskończoność. Wiemy poza tym, że konsekwentne polityki tożsamościowe, jak nazizm, są wojujące i zbrodnicze. Pomysł, że można używać tych kategorii w sposób niewinny, na przykład pod postacią francuskiej tożsamości "republikańskiej", nie trzyma się kupy. Będzie oscylował między abstrakcyjną uniwersalnością kapitału i lokalnymi prześladowaniami.

Współczesny świat jest zatem podwójnie niechętny procedurze prawdy. Symptomem tej niechęci są liczne zmiany nazw: tam, gdzie należałoby używać nazwy procedury prawdy, przychodzi inna nazwa i ją wypiera. Kultura zastępuje sztukę. Technika zastępuje naukę. Zarządzanie zastępuje politykę. Seksualność zastępuje miłość. Cały system kultury-techniki-zarządzania-seksualności, którego zaletą jest doskonałe dopasowanie do rynku, zajmuje miejsce związanego z nowoczesnością systemu sztuka-nauka-polityka-miłość, który odpowiada procedurom prawdy.

Logika tożsamościowa lub mniejszościowa, daleka od uznania tej typologii, proponuje tylko wariant kapitalistycznej podmiany nazw. Sprzeciwia się jakiejkolwiek odrębnej koncepcji sztuki, zastępując ją pojęciem kultury pojmowanym jako kultura grupy, jako podmiotowe lub przedstawicielskie spoiwo grupowej egzystencji. Jest to kultura zwrócona wyłącznie do siebie i nawet potencjalnie niepoddająca się uniwersalizacji. Co więcej, przyznaje się bez wahania, że kluczowe elementy tej kultury są zrozumiałe tylko dla członka danej podgrupy. Stąd katastrofalne zdania w rodzaju: tylko homoseksualista może "zrozumieć", co to znaczy być homoseksualistą, tylko Arab może zrozumieć, co to znaczy być Arabem itd. Jeśli (jak wierzymy) tylko prawdy pozwalają odróżnić człowieka od drzemiącego w nim ludzkiego zwierzęcia, możemy bez przesady powiedzieć, że tego rodzaju mniejszościowe sentencje są czysto barbarzyńskie. W przypadku nauki, kulturalizm promuje techniczne umiejętności jako równoważne myśli naukowej - zrównane ze sobą zostają antybiotyki, szamanizm, przykładanie rąk czy ziołowe herbatki. W przypadku polityki cechy tożsamościowe stają u podstaw działania, czy to państwowego, czy opozycyjnego, i w ostatecznym rozrachunku chodzi o to, by zarządzać - za pomocą prawa lub nagiej siły - tymi cechami, traktując je jako dominujące pojęcia polityczne. Wreszcie w przypadku miłości żąda się zarówno niezbywalnego prawa bycia uznanym za mniejszość ze względu na takie czy inne specyficzne zachowania seksualne, jak i czystego i prostego powrotu do koncepcji archaicznych, okrzepłych kulturowo, jak ścisła monogamiczność, zamknięcie kobiet itd. Jedno i drugie świetnie się ze sobą łączy, jak to widzimy w przypadku homoseksualistów, kiedy żądają prawa dołączenia do wielkiej tradycji związanej z małżeństwem i rodziną lub z błogosławieństwem papieża domagają się usunięcia z Kościoła jakiegoś księdza. Oba te elementy (abstrakcyjna homogeniczność kapitału oraz postulaty tożsamościowe) tworzą spójną całość i są swoimi lustrzanymi odbiciami.

W tym miejscu zwracamy się do świętego Pawła. Czego chce Paweł? Bez wątpienia chce wyrwać Dobrą Nowinę (Ewangelię) ze szczelnego zamknięcia, do którego wpędziłoby ją ograniczenie jej obowiązywania do wspólnoty żydowskiej. Jednocześnie jednak nie chce, by określały ją dostępne ogólności, czy to państwowe, czy ideologiczne. Ogólność związana z państwem to rzymski legalizm, a przede wszystkim rzymska idea obywatela, związane z nią obowiązki i prawa. Będąc rzymskim obywatelem, Paweł nigdy nie pozwoliłby zdefiniować chrześcijańskiego podmiotu za pomocą kategorii prawnych. Dopuszcza zatem bez wyjątku: niewolników, kobiety, ludzi wszelkiej profesji i narodowości. Co do ogólności ideologicznej, chodzi oczywiście o grecki dyskurs filozoficzny i moralny. Paweł ustanawia zdecydowany dystans wobec tego dyskursu, który dla niego jest symetryczny z konserwatywną wizją żydowskiego prawa. Ostatecznie chodzi o to, by nadać wartość uniwersalnej pojedynczości, zarazem przeciw ustalonym abstrakcjom (wtedy prawnym, teraz ekonomicznym) i przeciw postulatom wspólnotowym czy partykularnym.

Ogólna linia rozumowania Pawła jest następująca: jeśli miało miejsce wydarzenie i jeśli prawda polega na wyznaniu tego wydarzenia, a następnie na pozostaniu wiernym temu wyznaniu, to wynikają z tego dwie konsekwencje.

Po pierwsze, skoro prawda ma charakter wydarzenia, czyli należy do porządku tego, co nadchodzi [advient], jest pojedyncza. Żadna dostępna ogólność nie jest w stanie zdać z niej sprawy ani określić podmiotu, który chciałby za prawdą podążyć. Po drugie, skoro prawda została opisana, wychodząc od wyznania o charakterze ściśle subiektywnym, żadna uprzednio stworzona podgrupa nie może być dla niej oparciem. Nic o charakterze wspólnotowym lub historycznym nie może użyczyć swojej substancji procedurze prawdy. Prawda leży na antypodach każdej wspólnotowej podgrupy, nie czerpie swojej prawomocności z żadnej tożsamości ani żadnej tożsamości nie tworzy. Problematyka Pawła, tak zawiła ze względu na to, że wszystkie przekazane nam teksty są konkretnymi interwencjami i tym samym rządzą nimi konkretne względy taktyczne, mimo wszystko bez zarzutu spełnia wymagania prawdy jako uniwersalnej pojedynczości:

1. Podmiot chrześcijański nie jest uprzedni względem wydarzenia, które wyznaje (zmartwychwstania Chrystusa). Sprzeciwia się zatem warunkom zewnętrznym wobec własnego istnienia i tożsamości. Nie musi być ani Żydem (być obrzezany), ani Grekiem (być mędrcem). Nie musi też należeć do określonej klasy społecznej czy płci.

2. Prawda jest absolutnie subiektywna (pochodzi z porządku deklaracji, która świadczy o przekonaniu co do wydarzenia). Sprzeciwia się jakiemukolwiek podporządkowaniu prawu.

3. Wierność deklaracji jest kluczowa, ponieważ prawda jest procedurą, a nie objawieniem. Potrzeba zatem trzech pojęć, aby ją pomyśleć: określenia podmiotu w momencie deklaracji (pistis, co zwykle tłumaczy się jako "wiara", ale lepiej tłumaczyć jako "przekonanie"); określenia podmiotu w momencie, kiedy jego przekonanie staje się bojowym wezwaniem (agape, co zwykle tłumaczy się jako "miłosierdzie", ale lepiej tłumaczyć jako "miłość"); określenia podmiotu wobec siły przemieszczenia, którą narzuca mu o s i ą g a n y charakter procedury prawdy (elpis, co zwykle tłumaczy się jako "nadzieja", ale lepiej tłumaczyć jako "pewność").

4. Prawda jest ze swej natury obojętna wobec stanu sytuacji - na przykład wobec panowania rzymskiego. Oznacza to, że nie należy ona do porządku podgrup ustanowionego przez panującą sytuację. Podmiotowość, która odpowiada temu wyłączeniu, jest niezbędnym dystansem wobec Państwa i tego, co jest jego odbiciem w umysłach: aparatu opinii.

Każda z tych maksym może być przydatna w naszej sytuacji i dla naszego filozoficznego zadania. Pozostaje tylko rozwinąć ich podskórną pojęciową organizację, oddając sprawiedliwość temu, który sam jeden wywołał kulturową rewolucję, od której wciąż zależymy.

Alain Badiou

przeł. Julian Kutyła, Paweł Mościcki

p

*Alain Badiou, ur. 1937, filozof, wykładowca paryskiej École Normale Supérieure, jeden z najważniejszych współczesnych myślicieli francuskich, związany z radykalną maoistowską lewicą. Kluczową kategorią jego filozofii jest pojęcie "wydarzenia" traktowanego jako niespodziewane otwarcie nowego uniwersalnego horyzontu w dziejach ludzkości. Swoją koncepcję wydarzenia szczegółowo rozwinął w książkach "L'e^tre et l'événement" (1988) oraz "Logiques des mondes" (2006). Oprócz tego publikował prace z dziedziny etyki i filozofii politycznej - m.in. "Peut-on penser la politique?" (1985), "Saint Paul" (1997) oraz "Le sie`cle" (2005). Jest także autorem sztuk teatralnych i powieści.