"Bardzo bym się cieszyła, gdyby ta pani i jej synek zamieszkali u nas" - mówi "Faktowi" 7-letnia Ania Klaus. Jej rodzice w leśniczówce Emaus w Stefanowicach prowadzą działalność psychoterapeutyczną. Bardzo poruszyła ich historia Kamisy D. i jej dzieci. Chcą pomóc.
"Poraziło mnie to, że ta biedna kobieta może trafić do ośrodka dla uchodźców albo nie daj Boże wrócić do czeczeńskiego piekła. Skoro była tak zdesperowana, że z czwórką dzieci przekraczała zieloną granicę, to musiała przeżyć coś naprawdę traumatycznego. Mamy warunki, żeby ją przyjąć do siebie. Tu ma szansę dojść do siebie po stracie trójki dzieci" - mówi "Faktowi" Mirosława Majerowicz-Klaus.
Na Kamisę D. i jej synka Magometa czeka przytulny pokój z łazienką. "Bardzo bym się cieszyła, gdyby ta pani i jej synek zamieszkali u nas" - mówi mała Ania. "Magomet jest jeszcze mały, ale na pewno się zaprzyjaźnimy. Mam dużo zabawek, którymi chętnie się z nim podzielę. Będzie moim młodszym braciszkiem i będę się nim opiekowała".
O gehennie czeczeńskiej rodziny mówi się też dużo w Lublinie, w budynku przy ul. Wrońskiej. Mieszka tu kilkadziesiąt takich rodzin. Wszyscy modlą się za Kamisę gorąco. I mimo że każdy z nich ma swoje, często tragiczne, doświadczenia z podróży do Polski, deklarują bez wahania: "Kiedy tylko zjawi się w naszym ośrodku, natychmiast się nią troskliwie zajmiemy" - mówi "Faktowi" Rizan Mahamaer.
Mężczyzna uciekł z targanej wojną Czeczenii. Nie dało się tam normalnie żyć. Przed wojną razem żoną Laylą pracowali w szkole w Groznym. Ale przyszli Rosjanie i wszystko się zmieniło. Ich dom został zburzony, miejsce pracy także. Razem z czwórką dzieci Mahamaerowie zaczęli tułać się po krewnych i znajomych. Ale długo nie wytrzymali. Rizana prześladowały władze - pisze "Fakt".
"Mężczyźni od 12 do 60 roku życia nie mają łatwo. Muszą wybrać: albo współpracują z prorosyjskim rządem, albo zostają bandytami" - mówi smutno mężczyzna.
Rizan jak setki jego rodaków postanowił wyjechać z Czeczenii. Najpierw ruszyła Layla z dziećmi. Władze nie robią kobietom problemów. Zupełnie inaczej jest z mężczyznami. Ci muszą kombinować. Za 500 dolarów (trzeba sprzedać cały dobytek, żeby uzbierać taką sumę) można kupić paszport.
Potem przez Rosję i Ukrainę do Polski. Część próbuje legalnie, część przez zieloną granicę. Są zdeterminowani. Wiedzą, że musi im się udać. W razie niepowodzenia czeka ich powrót do Czeczenii. A to oznacza prawie pewną śmierć.
"Przez góry kobiety z dziećmi raczej nie chodzą. To zbyt niebezpieczne. Ci przewodnicy, którzy postanowili przeprowadzić Kamisę, nie mieli serca. Wiedzieli, że skazują całą piątkę na pewną śmierć" - dodaje Rizan.