p

Globalizacja, nacjonalizm, religia

Jeffrey Sachs

Podział na lewicę i prawicę jako sztuczna próba uproszczenia konfliktów na scenie politycznej i ekonomicznej jest dziś zupełnie przestarzały. Choć dość trafne jest określanie XX wieku jako stulecia walki lewicy z prawicą ze względu na trwający przez większą jego część konflikt między komunizmem a kapitalizmem, to po 1989 roku ów ideologiczny spór zdecydowanie przygasł - jeśli nie zniknął w ogóle.

To oczywiste, że istnieją osoby bardziej przywiązane do myślenia wolnorynkowego zwykle określanego jako "prawicowe", inne zaś preferują wyraźną przewagę państwa w zarządzaniu gospodarką, co zwykle definiuje się jako myślenie "lewicowe". Upadek ZSRR sprawił jednak, że nastąpiły dwie istotne zmiany. Przede wszystkim zniknęła przepaść między myśleniem w kategoriach wolnego rynku a przekonaniem o konieczności kontrolowania gospodarki przez państwo. Świetnie rozwija się ekonomia łącząca te dwa przekonania: w pewnych dziedzinach, takich jak zdrowie, edukacja, szeroko rozumiane problemy infrastruktury czy działania na rzecz ochrony środowiska naturalnego, świetnie współdziałają elementy pochodzące z sektora prywatnego i publicznego. Szczególnie dobrym przykładem jest model europejski, w którym udało się połączyć te dwie sfery, w efekcie czego powstał system gwarantujący połączenie dość wysokiego poziomu życia z wysokim poziomem opieki społecznej i hamujący rozwój światopoglądów ekstremalnych.

Co za tym idzie, dzisiejsze konflikty ideologiczne nie przebiegają już na obszarze, który można zdefiniować w kategoriach tradycyjnej polityki. Tradycyjne myślenie prawicowe pod względem ekonomicznym oznaczało wiarę w wolny rynek i nieskrępowaną wymianę handlową. Istnieje jednak taki rodzaj prawicy, która jest nacjonalistyczna i protekcjonistyczna. Amerykańscy Republikanie są np. bardzo podzieleni w kwestii imigracji i globalizacji. Poza tym różnice występują w obrębie grup światopoglądowych. Wśród ludzi bardzo religijnych można znaleźć takich, którzy twierdzą, że ochrona środowiska naturalnego jest najważniejsza, i takich, którzy ten temat absolutnie ignorują. Ograniczanie się w tym kontekście do pojęć lewica - prawica może prowadzić na manowce, ponieważ istnieje znacznie więcej wymiarów, w których ludzie różnią się między sobą. Jeśli ktoś twierdzi, że jest lewicowcem lub prawicowcem, zarzuciłbym mu zbytnie lekceważenie ważnych wymiarów życia społecznego i prosiłbym raczej o dokładniejsze zdefiniowanie swojego stanowiska.

Trzy najważniejsze dziś konflikty ideologiczne leżą zupełnie poza obszarem wyznaczonym przez te proste podziały. Pierwszym z nich jest starcie zwolenników globalizacji i internacjonalizmu ze zwolennikami państwa możliwie jak najbardziej autarkicznego i zamkniętego we własnych granicach. Drugim - spór o to, czy powinniśmy być raczej wierni tradycyjnym wartościom religijnym (cokolwiek by to oznaczało), czy też lepsze jest hołdowanie wartościom świeckim. Trzeci konflikt, bardzo blisko związany z poprzednimi dwoma, ogniskuje się wokół problemu imigracji. Jak bardzo otwarty powinien być nasz rynek pracy? Jak łatwe do uzyskania powinno być obywatelstwo danego kraju? - to przykładowe pytania związane z tym sporem.

Te trzy konflikty - a warto zaznaczyć, że wszystkie one są żywe zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce - odzwierciedlają prawdopodobnie nastawienie wobec znacznie większego wyzwania, jakim jest globalizacja. Różne części świata połączone są dziś więziami znacznie silniejszymi niż kiedykolwiek wcześniej. Biznes, podróże, wzajemny wpływ kulturowy, migracja ludzi, pieniędzy i technologii - wszystko to sprawia, że ludzie stali się wspólnotą w znacznie większym stopniu niż w poprzednich stuleciach. Wymaga to od nas - ale przede wszystkim od polityków - decyzji, czy lepiej zrezygnować z wartości tradycyjnych na rzecz nowych. Inną fundamentalną kwestią jest to, czy terroryzm jest dziś rzeczywiście najważniejszym zagrożeniem dla świata, czy spór między islamem a chrześcijaństwem jest dziś istotnie najważniejszym sporem kształtującym naszą cywilizację, czy też problem jest w znacznej mierze wydumany i jesteśmy w stanie dojść do pokojowego współistnienia. Nasza przyszłość będzie zależeć od takich właśnie bardzo subtelnych decyzji, a nie od używania archaicznych już pojęć.







not. Karolina Wigura

Reklama

p

Prawdziwe podziały przebiegają wewnątrz nas samych

Alain Finkielkraut

Moim zdaniem rzeczywisty konflikt ideologiczny przebiega przez środek nas samych, podstawowy konflikt ideologiczny minionej epoki zaś - spór między prawicą a lewicą - stopniowo zanika. Dla wielu to złagodzenie różnic na poziomie lewica - prawica jest oczywiście trudne do zaakceptowania. We Francji np. istnieje tendencja do odtwarzania sztucznych podziałów za wszelką cenę. Im bardziej rzeczywista polityka staje się homogeniczna, tym rozpaczliwiej niektórzy pragną żyć w manichejskim klimacie antyfaszyzmu. Tak wyglądała choćby kampania przeciwko Sarkozy'emu, którego pomimo to wybrano na prezydenta. Po wyborach wydawało się, że negatywna mobilizacja zniknie, zwłaszcza z uwagi na obecność w nowym rządzie wielu osób reprezentujących różnorodność etniczną Francji. Tymczasem wystarczyło nowe prawo dotyczące imigracji i idea przymusowych testów DNA dla niektórych emigrantów, byśmy znów zanurzyli się w tej megalomańskiej maskaradzie. Co więcej, lewica nie ma już nawet poważnych ideologów. Zamiast dostarczać sensownych propozycji, zaklina otaczający świat. Podam przykład: w swojej najnowszej książce filozof Alain Badiou utożsamia nowy reżim francuski z petainizmem. Oto poziom obłędu, do jakiego dotarła lewica kulturowa - coraz mniej rzeczywistych różnic i komedia manichejskiej opozycji.

Nowych proletariuszy intelektualna lewica we Francji chce widzieć w osobach, które nielegalnie przebywają we Francji. W istocie ten obłąkany wprost antyrasizm i cała kwestia imigracji jest być może ostatnią próbą odtworzenia wyraźnej opozycji politycznej. Tymczasem ci, którzy podnoszą temat trudności w integracji imigrantów i niepokoją się nazbyt pospieszną transformacją społeczeństwa francuskiego, utratą punktów odniesienia, natychmiast uznawani są za rasistów. Obłuda antyrasistowska zastąpiła obłudę komunizmu, który się zawalił. Prawdopodobnie skłoni to wkrótce umiarkowaną lewicę popierającą system rynkowy do przeniesienia się na pozycje skrajne i być może doprowadzi do zwrócenia się francuskiego społeczeństwa ku prawicy. Prawica może się z tego tylko cieszyć. Sprzyja to bowiem możliwości umocnienia się i zaakcentowania przez nią własnej obecności w polityce pomimo zanikania rzeczywistych podstaw konfliktu ideologicznego minionej epoki. Nasz świat, mimo że nadaje się do zamieszkania, zawsze będzie gwałtowny i niebezpieczny. W polityce toczy się bezustanna walka, jednak nie rozwiążemy rzeczywistych problemów, mówiąc, że z jednej strony znajdują się wyzyskujący, a z drugiej strony wyzyskiwacze, albo że z jednej strony jest prawica, a z drugiej lewica. Dawniej ten podział był niewątpliwie bardziej uprawniony: prawica reprezentowała dążenie do stabilizacji, a lewica - potrzebę ruchu i zmian.

To wszystko nie oznacza jeszcze, że wobec rozpłynięcia się wyraźnego podziału na lewicę i prawicę czeka nas obecnie jakaś Giddensowska "trzecia droga". Przyznam zresztą, że nie jestem pewien, czy w ogóle rozumiem, co ona oznacza. We Francji najprawdopodobniej ucieleśnia ją Jacques Attali, który proponuje dereglamentację wszystkiego i który wybiera konsumenta - tkwiącego przecież w każdym z nas - na króla. W imię praw konsumenckich chce pozwolić na stworzenie nowych supermarketów na obrzeżach miast, a w efekcie zniszczyć drobny handel. Co więcej, pragnie tworzyć nowe miasta we Francji, która już teraz jest zbyt gęsto zaludniona. Chce więc nie tylko towarzyszyć tym procesom, które i tak na co dzień obserwujemy, ale w pewnym sensie pragnie je przyśpieszyć - i razem z nimi przyśpieszać te same czy podobne procesy na poziomie światowym. Sądzę, że - mówiąc w pewnym uproszczeniu - to jedyna "trzecia droga", ku której zmierzamy i dla mnie osobiście jest to wysoce niepokojące.

Tym bardziej podkreślam, że rzeczywisty konflikt ideologiczny przebiega przez środek nas samych. Jesteśmy jednocześnie obywatelami i konsumentami. To, czego chcemy jako obywatele, dezawuujemy w naszych zachowaniach jako konsumenci czy ewentualnie jako akcjonariusze. Możemy potępiać globalizację, gdy np. dochodzi do przenoszenia za granicę zakładów pracy, ale jednocześnie musimy być świadomi, że sami ją wspieramy przez nasze zachowania konsumenckie. Należy przestać wierzyć, że walka polityczna jest walką jednych ludzi z innymi. Trzeba myśleć o prawdziwym pęknięciu, o tej linii podziału, która przebiega w naszym własnym wnętrzu. Dlatego najpierw to my sami musimy wiedzieć, czego naprawdę chcemy.






not. Jarosław Kuisz

p

Wykastrowani konsumenci bezpieczeństwa

Peter Sloterdijk

Podział na tradycyjną lewicę i prawicę nie ma dziś większego sensu, ponieważ żyjemy w czasach absolutnej dominacji polityki centrowej. Jego znaczenie utrzymuje się wciąż na poziomie retorycznej identyfikacji, niemniej jednak - na poziomie praktyki politycznej - rzadko pojawiają się prawdziwe różnice. Jeśli dobrze przyjrzymy się na przykład niemieckiemu Bundestagowi, znajdziemy tam pięć partii o różnych nazwach, które jednak reprezentują pięć rodzajów tej samej polityki socjaldemokratycznej. Nawet partie określające się jako radykalnie lewicowe (np. nowe ugrupowanie pod przewodnictwem Lothara Bisky'ego i Oskara Lafontaine'a), nie wychodzą poza to zawężone spektrum. Nie sposób określić ich ani jako lewicowo-faszystowskich, ani jako komunistycznych - to zwykła lewica parlamentarna o profilu socjaldemokratycznym. Być może sytuacja w Polsce jest inna: wasze społeczeństwo wydaje się znacznie bardziej rozentuzjazmowane zagadnieniami związanymi z przeszłością i stąd obecność bardziej radykalnych postaw w polskiej polityce. Jest to jednak wyjątek na gruncie polityki europejskiej.

Prawdziwe pęknięcie w polityce świata zachodniego widać przede wszystkim w kwestii podejścia do problemu bezpieczeństwa - przebiega ono w poprzek tradycyjnych podziałów. Klasyczna lewica była ruchem ku wolności. Jeśli uważnie prześledzić przemówienia polityków lewicowych wygłaszane w ciągu ostatnich 10 - 20 lat, łatwo zauważyć, że wątek ten został stopniowo zastąpiony przez inny: potrzebę bezpieczeństwa. Obecnie tylko niewielu starszych lewicowo-liberalnych polityków zajmuje się nadal kwestiami wolności i praw obywatelskich. Zaś nacisk kładziony dotąd na ochronę jednostki przed państwem (w tym miejscu przebiegała kiedyś klasyczna linia podziału między lewicą a prawicą) ustąpił miejsca specyficznej aurze etatystycznej, w której mile widziane jest silne państwo jako gwarancja ochrony społeczeństwa.

Podobne zmiany zaszły w całym zachodnim spektrum politycznym. W efekcie mamy do czynienia z wszechogarniającym modelem życia społecznego nakierowanym wyłącznie na bezpieczeństwo. Wszystko musi być chronione, wszystkiemu należy zapobiegać, wciąż trzeba myśleć o ubezpieczeniach i gwarancjach. Zjawisko to jest blisko związane z faktem, że żyjemy w atmosferze histerii kreowanej przez media, w sztucznie podsycanej atmosferze braku bezpieczeństwa, która w istocie nie ma nic wspólnego z realnym poziomem zagrożenia. Zagrożenie atakiem terrorystycznym, o którym rozpisują się dziennikarze polityczni (grupa społeczna bezpośrednio odpowiedzialna za kreowanie nastroju napięcia i histerii w obrębie społeczeństwa zachodniego), jest oczywistym nonsensem. Prawdopodobieństwo utraty życia w ataku terrorystycznym jest bowiem 1000 razy mniejsze niż śmierci w katastrofie drogowej lub lotniczej. Konflikt wokół kwestii bezpieczeństwa nie jest ideologiczny. Potrzeba bezpieczeństwa nie wymaga jakichkolwiek uzasadnień, dlatego brak ideologów tego nowego podziału.

Ostatecznie społeczeństwa przekształcane są w populacje politycznie wykastrowanych konsumentów. Z tą tylko różnicą, że tym razem mamy być konsumentami nie luksusowych produktów, lecz sił porządkowych i pomocy społecznej.

W ten sposób dochodzimy do sedna głębokiej transformacji, jaka zaszła w psychologii zachodnich społeczeństw w ciągu ostatniego półwiecza. Starałem się ją opisać w niedawno opublikowanej książce "Gniew i czas" ("Zorn und Zeit"). Nastroje społeczne można zwykle usytuować na osi między dwoma biegunami: chciwości i dumy. Dziś ta polaryzacja w społeczeństwach zachodnich zanika. Chciwość i pragnienie wzmacniania państwowych sił bezpieczeństwa stają się jedynym czynnikiem kształtującym społeczny klimat.







not. Karolina Wigura

p

Trzy zasadnicze spory XXI wieku

Jadwiga Staniszkis

Można wymienić przynajmniej trzy zasadnicze ideologiczne, metaintelektualne spory, które będą dominować w XXI wieku. Pierwszy spór odbywa się między różnymi wersjami miękkich autorytaryzmów (nieliberalnych demokracji) a tym rodzajem struktur, które nazywam "lekkimi". Przez te ostatnie rozumiem rozwiązania bez hierarchii tworzone nie po to, by "rządzić", ale by produkować nową wiedzę, by lepiej negocjować - na tym właśnie polega "międzyproceduralny liberalizm" będący przyszłością Unii Europejskiej. Do tej samej grupy "lekkich" struktur regulacji zaliczam organizacje ad hoc (czyli znikające po rozwiązaniu problemu) oraz - także nastawione na produkowanie wiedzy z energii wytworzonej za sprawą intensywnego komunikowania się inteligentnych osób - sieci "netcentric". To struktury samosterujące, same stawiające sobie zadania (w ramach - określonych przez etykę - warunków brzegowych), pozbawione ośrodka kierującego, bo o wszystkim decyduje jakość całego pola relacji. Wspomniany przeze mnie spór będzie dotyczył kwestii następującej: jak opanować różnorodność i osiągnąć cele. Paradoksalnie, miękkie autorytaryzmy będą się bronić, podkreślając "postpolityczność" alternatywnej wizji (a więc i zagrożenia dla tradycyjnie rozumianej demokracji). Odpowiedzią zwolenników "lekkich" rozwiązań będą edukacja i etyka tworzące inny typ osoby z nadmiarem wiedzy pozwalającym zachować oparcie w sobie i poczucie bezpieczeństwa pomimo migocących struktur "lekkiej" władzy.

Drugi spór - powiązany z pierwszym - będzie dotyczył kolizji między "dyskursywnym" (odwołującym się do kategorii "różnicy" i zasady niesprzeczności) sposobem dochodzenia do "prawdy" a procesualnym, synkretycznym podejściem, w którym niczemu ani nikomu owej "prawdy" się nie odmawia, bo wie się, że jest to prawda danego aspektu czy stadium. I dopiero poznając je wszystkie (i nie odrzucając żadnego), mamy szansę na zrozumienie złożonego (a równocześnie jednorodnego mimo wewnętrznych konfliktów i napięć) strumienia zdarzeń.

Powyższe doprowadza nas do sporu trzeciego - o ontologiczny status konfliktu. W obrębie nowych regulacji trzeba bowiem umieć żyć w konflikcie, traktując go wręcz jako warunek powstania nowej wiedzy (międzyproceduralny liberalizm) czy też jako podstawę konstrukcji instytucjonalnej, takiej jak wielka koalicja Angeli Merkel. W tle tego sporu pojawi się również napięcie związane z pastiszowym tradycjonalizmem (który reprezentuje PiS, a także np. turecka Partia Sprawiedliwości i Rozwoju) próbującym selektywnie i świadomie używać tradycyjnej retoryki, aby wchłonąć i kooptować środowiska autentycznie - w sposób fundamentalistyczny - tradycyjne. Ten manewr, sprzyjający modernizacji, jest niesłychanie kosztowny dla samych partii pastiszowej neotradycjonalizacji. Niszczy bowiem ich wizerunek w Europie i tworzy język, w którym trudno mówić o realnych problemach rządzenia - jak choćby te, które wymieniłam wyżej.

W przypadku Polski nie zanosi się na większe zmiany - zmieni się co najwyżej styl. W wypadku Turcji natomiast obawiam się, że - zgodnie z radami, jakie dawał Mao w Chinach - nową "ramifikacją" umożliwiającą trwanie takiej pokrętnej konstrukcji może okazać się wojna z Kurdami irackimi.





p



Afektywny wymiar polityki

Chantal Mouffe



Nikt nie zaprzeczy, że nastąpiło zatarcie podziału na lewicę i prawicę. Dziś nie zawsze jest jasne, na czym polega różnica między nimi. Niektórzy uważają, że ten stan rzeczy jest pozytywny, świadczy bowiem o dojrzałości społeczeństwa, pozwala budować silne centrum i przezwyciężyć społeczne antagonizmy. Autorzy tacy jak Ulrich Beck czy Anthony Giddens twierdzą, że powinniśmy spojrzeć "poza lewicę i prawicę", gdyż model polityki opartej na mocnych opozycjach należy do przeszłości, do fazy nazywanej przez nich "pierwszą nowoczesnością", podczas gdy my znaleźliśmy się już w drugiej. Dyskusje powinny się zatem skupić na tym, co Ulrich Beck nazywa "subpolityką", zaś Anthony Giddens określa mianem "kwestii życia i śmierci".

Nie zgadzam się z tym stanowiskiem. Zatarcie podziału na lewicę i prawicę stanowi problem, a nie oznakę dojrzałości. Wiele obecnych problemów wynika właśnie z braku jasności w kwestii tego, co reprezentują dziś lewica i prawica. W swoich książkach staram się pokazać, że jedną z negatywnych konsekwencji tego zatarcia różnic jest rosnący wpływ prawicowego populizmu. Jestem przekonana, że polityka z samej swej natury opiera się na różnicach. Istnieje właśnie dlatego, że mamy do czynienia ze społecznymi podziałami, którym staramy się dać wyraz w sferze publicznej. Można to oczywiście czynić na różne sposoby, uważam jednak, że rozróżnienie na lewicę i prawicę jest najlepsze, służy bowiem podtrzymaniu żywotności demokracji. Obywatele pójdą do wyborów tylko wtedy, gdy będą przekonani, że może to coś zmienić. Jeśli różnica między lewicą i prawicą jest niemal niezauważalna, akt wyborczy przestaje mieć znaczenie, gdyż po dojściu do władzy przedstawiciele każdej opcji robią właściwie to samo. Kiedy ludzie tracą możliwość identyfikacji z jasno określonymi stanowiskami lewicowymi i prawicowymi, padają łupem prawicowych populistów przedstawiających się jako alternatywa dla utrwalonego porządku.

Można spotkać się z twierdzeniem, że opozycją wobec populizmu jest dziś "obóz racjonalny", w ramach którego spotykają się tradycyjnie pojęte lewica i prawica. Broniąc demokracji, powinniśmy jednak zdać sobie sprawę z tego, co nazywam "afektywnym wymiarem polityki". Krytykowanie prawicowych populistów za to, że nie są racjonalni, do niczego nie prowadzi. Prawdą jest, że próbują oni zmobilizować pasje i uczucia w kierunku, który szkodzi demokracji. Ich sukces wynika jednak ze zrozumienia tego, że polityka musi zapewniać jakąś formę identyfikacji. Musi przemawiać do ludzkich emocji i pragnień. Tych ostatnich nie można po prostu pominąć, koncentrując się wyłącznie na racjonalnych rozwiązaniach.

Mobilizacja na rzecz demokracji jest jednak możliwa. Można przywrócić polityce jej afektywny wymiar bez odwoływania się do nacjonalizmu, szowinizmu, niechęci wobec Unii Europejskiej i cudzoziemców. Poczucie przynależności mogą dać ludziom dwa alternatywne projekty urządzenia społeczeństwa. Konieczne jest nowe odczytanie podziału na lewicę i prawicę oraz przywrócenie mu czytelnej treści.

Nie chodzi oczywiście o powrót do definicji socjaldemokracji, która przyjęła się po II wojnie światowej. Nie sposób zignorować zmian, które zaszły od tamtej pory. Błędem jest np. definiowanie lewicy przez sprzeciw wobec globalizacji. Występowanie przeciw temu procesowi jest absurdalne. Lewica może jednak - i powinna - zaproponować model globalizacji, który byłby odmienny od neoliberalnego. Od prawicy odróżnić ją może również stosunek do sektora publicznego. Nie chodzi o całkowite zniesienie mechanizmów rynkowych, lecz określenie, w jakich sferach zapewnienie usług jest ważniejsze niż zysk i pozostawienie tych sfer w gestii państwa. Kolejną różnicą jest problem wolności i równości. Prawica ma tendencje do podkreślania znaczenia wolności kosztem równości, przy czym prawicowa definicja wolności jest ekskluzywna - wyłączani są z niej ludzie nieposiadający obywatelstwa danego kraju. Tymczasem lewica podkreśla znaczenie równości i definiuje wolność w sposób inkluzywny.

Debata między tak zdefiniowanymi stanowiskami jest kluczowa dla podtrzymania demokracji. Z punktu widzenia jej trwania niezbędne jest, by istniały dwie alternatywne opcje, z którymi ludzie mogą się silnie identyfikować. Polityka przypomina trochę sport. Na mecz idzie się nie po to, by racjonalnie analizować, która drużyna gra lepiej, lecz by kibicować swoim.









not. Paweł Marczewski

p

Miłość i resentyment

Roger Scruton

Stary konflikt między lewicą i prawicą jest trwałą cechą ludzkiej kondycji. Zawsze żywy będzie spór tych, którzy akceptują istniejący porządek społeczny i czują się w nim spełnieni z tymi, którzy żywią doń urazę. Wszystkie znane nam lewicowe filozofie, w szczególności marksizm, są tak naprawdę filozofiami resentymentu. Skazane są na to, by się wciąż odradzać, choć niekoniecznie w tej samej formie. Wystarczy przyjrzeć się lewicowej myśli, która przyszła po marksizmie - feminizmowi, teoriom Foucaulta czy pismom Antonio Negriego - by zobaczyć, że niezmiennie czerpie ona z resentymentu. To po prostu nowe sposoby kształtowania tego samego podłoża emocjonalnego.

Obiekty resentymentu mogą się oczywiście zmieniać, ale konflikt między lewicą i prawicą będzie trwał zawsze i w każdym społeczeństwie. Dzieje się tak, ponieważ prawica czerpie z całkowicie odmiennego uczucia - miłości. Na prawicy dominuje miłość żywiona do tego, co istnieje, wdzięczność za to, że jest się członkiem określonej wspólnoty, i pragnienie, by tę wspólnotę zachować.

Jeśli chodzi o nowe formy przejawiania się resentymentu i miłości, to lewica zawsze będzie niechętna sukcesom, władzy i przywilejom. Dlatego też zawiera przymierze z przybyszami, którzy nie znaleźli sobie jeszcze miejsca w nowych wspólnotach. Dziś są to muzułmanie. Na naszych oczach formuje się w Europie porozumienie między muzułmańskim resentymentem a starymi siłami lewicy. Jest to szczególnie widoczne w Wielkiej Brytanii. Natomiast prawicę ogarnia poczucie utraty. Jej reprezentantom coraz trudniej odczuwać przywiązanie do istniejącego porządku społecznego. Pojawia się nostalgia za tym, co było kiedyś, połączona z próbami odbudowania chrześcijańskiej wspólnoty.

Dobrą ilustracją trwałości konfliktu między lewicą i prawicą jest problem ochrony środowiska. Wiele osób twierdzi, że jest to kwestia neutralna, której rosnąca waga unieważni dawne podziały ideowe i polityczne. W końcu każda racjonalna istota zdaje sobie sprawę, że środowisko powinno podlegać ochronie. Odmienne są jednak uzasadnienia, dlaczego tak powinno być. Prawicowy konserwatysta chroni środowisko, ponieważ jest mu ono drogie i czuje się jego częścią. Tymczasem lewica używa środowiska jako kolejnego sposobu ożywienia resentymentu wobec tych, którym się powiodło. Środowisko zawsze niszczą korporacje, posiadacze, ludzie z pieniędzmi. A zatem dla lewicy ochrona środowiska jest bronią przeciwko istniejącemu porządkowi, podczas gdy prawica twierdzi, że istnienie owego porządku zależy od środowiska. To całkowicie różne podejścia do problemu manifestujące się w odmiennej retoryce.

Wszelkie racjonalne projekty mają w polityce bardzo małe szanse powodzenia. Polityka wymaga umiejętnego zarządzania trudnymi emocjami, co dziś stało się szczególnie problematyczne. Stary podział na lewicę i prawicę stał się mniej wyraźny. Częściowo z powodu dobrobytu, częściowo zaś dlatego, że ludzie wydają się nim znudzeni. Konflikt ten jest jednak cały czas obecny i może odrodzić się z całą siłą w czasach kryzysu, w sytuacji zagrożenia. Dziś żyjemy jednak w okresie, gdy spór ów jest utajony. To moment, kiedy ludzie mogą zastanowić się nad tym, co ich łączy, i odłożyć na bok resentymenty. Na plan pierwszy wysuwa się europejska cywilizacja i problem tego, jak obronić ją przed wrogami za pomocą środków, którymi dysponujemy.

Lewica i prawica odmiennie jednak reagują na to wyzwanie. Ludzie lewicy znacznie łatwiej mobilizują negatywne emocje. Problem integracji muzułmanów rozwiązują, zwracając się przeciwko Stanom Zjednoczonym i polityce prezydenta Busha. Tymczasem prawica o wiele bardziej martwi się europejską tożsamością i tym, jak ją ożywić. Ostatecznie zatem podział na lewicę i prawicę okazuje się niemożliwy do przezwyciężenia.









not. Paweł Marczewski