Wiadomo, że w kokpicie prezydenckiego samolotu były osoby spoza załogi, a jedną z nich był dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik. O tym, że zidentyfikowano głos jednej z postronnych osób poinformowali dziś w Moskwie eksperci z Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). Nie chcieli jednak zdradzić, kim była ta osoba. Polska Agencja Prasowa dowiedziała się, że to gen. Błasik.

PAP dowiedziała się także, że drugą z tych osób nie jest Mariusz Kazana, dyrektor protokołu dyplomatycznego MSZ. Początkowo sądzono, że to jego głos nagrał rejestrator w kabinie pilotów. Córka dyrektora Kazany, która przyleciała do Moskwy, jednak tego nie potwierdziła.

Nie ujawniają "z przyczyn moralnych"

Zapis czarnych skrzynek jest już po analizie. Rozszyfrowano parametry lotu i zidentyfikowano większość głosów na nagraniu. Okazuje się, że w kabinie pilota była nie tylko załoga. Byli też pasażerowie. Głos jednego z nich nawet zidentyfikowano, lecz - jak podała Tatiana Anodina, przewodnicząca Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) - "z przyczyn moralnych nie można powiedzieć do kogo nalezal głos".

Uczestniczący w moskiewskiej konferencji szef polskiej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich powiedział, że "nie wywierano presji na załodze". "Głosy osób spoza załogi pochodzą z rozmów przeprowadzonych 16-20 minut przed katastrofą" - powiedział Klich.

Klich dodał też, że telefoniczna rozmowa prezydenta nie dotyczyła przebiegu lotu. Tatiana Anodina z kolei zdradziła, że ustalono, iż drzwi do kabiny pilotów prezydenckiego samolotu były otwarte w trakcie podejścia do lądowania.













Reklama



"Chciałabym podkreślić wielkie męstwo i powściągliwość emocjonalną polskich specjalistów, którzy słuchali głosów osób, których już wśród nas nie ma" - dodała. Poinformowała zarazem, że polscy ministrowie obrony i spraw wewnętrznych Bogdan Klich i Jerzy Miller odsłuchali nagrania rozmów załogi.

Członek MAK Aleksy Morozow podał, że po nawiązaniu łączności z wieżą w Smoleńsku uprzedzono załogę Tu-154M o mgle i złej widoczności na lotnisku w Smoleńsku i że nie ma możliwości lądowania; widoczność wynosiła 400 m, widoczność pionowa rzędu 50 m.

Morozow podał wyniki ustaleń co do czasu i miejsca katastrofy. "Przed lotniskiem Smoleńsk Siewiernyj jest parów i tam nastąpiło pierwsze zderzenie. Czas od pierwszego zderzenia do całkowitej katastrofy samolotu to 6 sekund" - obliczyła MAK.

Według tych danych wylot z Warszawy nastąpił o 7.27 (czasu polskiego), czyli z opóźnieniem. W trakcie lotu załoga otrzymywała informacje, że pogoda na lotnisku w Smoleńsku się pogarsza.

Morozow dodał, że załoga polskiego samolotu Jak-40, który wylądował w Smoleńsku wcześniej, poinformowała załogę Tu-154, że widoczność ocenia na 200 m, ale załoga Tu-154 podjęła próbę lądowania. "Po wykonaniu 3 zwrotów wieża powiedziała, że należy podjąć kolejną próbę" - dodał. Było to na 18 sekund przed zderzeniem z pierwsza przeszkodą, która uszkodziła skrzydło.

Od pierwszego uderzenia w przeszkody na ziemi - 1100 metrów do pasa startowego - do zniszczenia maszyny minęło 6 sekund, wszystkie systemy i silniki działały, samolot nie rozpadł się w powietrzu - stwierdził MAK.