Jeszcze półtora roku temu biblioteka w Rumi mieściła się w starym, popeerelowskim centrum handlowym. Blaszak, a w nim ciasno ustawione książki może nie odpychał, ale – jak twierdzą bibliotekarze – nie sprawiał też, że mieszkańcy czterdziestosiedmiotysięcznej miejscowości chętniej sięgali po nowe pozycje. Biblioteka działała więc według utartego schematu. – Niewiele się dało zmienić. Nie było ani możliwości, ani pomysłu, gdzie nas przenieść – wspomina Krystyna Laskowicz, dyrektor biblioteki.
Odmianę przyniósł zbieg okoliczności. – PKP akurat remontowało stary budynek dworca. Był on jednak zbyt duży, żeby w całości go wykorzystać. W tym samym czasie okazało się, że gmina może skorzystać też z dofinansowania w ramach Programu Wieloletniego „Kultura+” prowadzonego przez Instytut Książki. Najważniejszym elementem był projekt „Biblioteka+. Infrastruktura bibliotek”, którego główny cel to „unowocześnienie bibliotek, przekształcenie ich w nowoczesne centra dostępu do wiedzy i kultury”. Instytut zapewniał pieniądze na budynki, szkolenia, sprzęt komputerowy. Na aranżację pomieszczeń gmina pozyskała 735 tys. zł.
– Połączenie dwóch programów pozwoliło na stworzenie Stacji Kultura, czyli naszej nowoczesnej biblioteki – mówi dyrektor. Z dumą. Bo biblioteka w Rumi to pierwsza tego typu placówka w Polsce, która została otwarta na czynnym dworcu.
Ważna jest przynęta
Dziś mieszkańcy przychodzą wypożyczać książki w nowoczesnych wnętrzach. Ale samo wypożyczanie to tylko ułamek szerokiej działalności instytucji. W nowej siedzibie jest czas i na spektakle teatralne, i na koncerty, i na wystawy. Są także warsztaty, konferencje, szkolenia, spotkania organizacji pozarządowych i hobbystycznych. Nic dziwnego – dworcowy lokal jest cztery razy większy niż poprzedni, estetyczny, wielofunkcyjny. Biblioteka – jak mówi jej dyrektor – przestała zaś być obciachem, a zaczęła miejscem po prostu modnym, z którym mieszkańcy chcą się identyfikować. W Rumi jest miejsce i na stół konferencyjny, i na komputery, z których korzystają uczniowie. Zresztą przyciągnięcie ich do biblioteki, dyrektor uznaje za swój największy sukces. – Dzieci czytają do piątej, szóstej klasy, a potem przychodzą już coraz rzadziej. W dodatku straciliśmy mnóstwo czytelników kiedy zmieniły się matury. Młodzież przestała przychodzić do biblioteki przed egzaminami na studia, przed maturą. Dziś uczniowie ściągają z internetu gotowe prezentacje, materiały – ocenia.
Problem pokazują analizy Instytutu Badań Edukacyjnych. Eksperci oświatowej instytucji przyglądali się w ubiegłym roku jak wygląda czytelnictwo wśród młodych odbiorców. W ostatniej klasie szkoły podstawowej już 5 proc. uczniów nie czyta żadnych książek. Sytuacja dramatycznie pogarsza się w gimnazjum. Na finiszu nie czyta 14 proc. Najgorzej jest wśród chłopców. W trzeciej klasie po żadną publikację nie sięga co piąty 15-latek. Wśród dziewczynek – mniej niż co dziesiąta. Czytanie książek to dopiero trzecia z wybieranych
przez młodzież aktywności. Literatura przegrywa z komputerem i telewizją. To problem o tyle, że w co czwartym polskim domu księgozbiór rodziców liczy nie więcej niż dziesięć książek. Największe zbiory mają mieszkańcy wielkich miast. Najmniejsze – wsi i małych miasteczek. Jak pokazują liczby, to tam nastolatki czytają najmniej. I to dla nich biblioteka może być największą szansą. Bibliotekarze dwoją się więc i troją, żeby zawalczyć o ich serca.
W zmodernizowanych bibliotekach coraz częściej powstają salki zabaw, gdzie najmłodsze dzieci mogą potarzać się w basenie z kulkami, a starsi pograć na konsoli. W ramach programu Xboxa do biblioteki kupiła na przykład gmina Zduny. – Kiedy przygotowywaliśmy się do złożenia projektu w ramach Infrastruktury+, zastanawialiśmy się jak nastolatków przyciągnąć. Młodzi sami zasugerowali konsolę – to coś, czego oni nie mają w domach. Zaryzykowaliśmy, kupiliśmy. Na początku było prawdziwe zachłyśnięcie, ale dziś korzystają z niej na spokojnie. Czasem jeden z kolegów organizuje z jej użyciem na przykład turniej piłkarski. Dla mnie najważniejsze, że wszystko dzieje się w otoczeniu książek. Jeśli ktoś akurat nie gra, może po którąś sięgnąć. Nagrodami też są książki – opowiada Mirosława Szymczak, dyrektor biblioteki. A to nie koniec przynęt. Są maskotki, jest kącik książek dla rodziców.
Są też stanowiska komputerowe. I gry planszowe. W czyste wnętrza chętnie przychodzą matki i babcie z dziećmi. A, że na bawiące się dziecko nie można patrzeć w nieskończoność, chętnie sięgają też po książki.
To zresztą opłaca się nie tylko bibliotece. Duńska firma konsultingowa Copenhagen Economics przeprowadziła analizę sprawdzającą społeczną wartość bibliotek w tym kraju. Analitycy przeliczyli, jak na PKB wpływa to, że dzieci spędzają czas w bibliotece. Wartość tego czasu wyceniono na 2 mld koron. Dlaczego? Otóż inwestycja w rozwój umiejętności językowych, zwraca się później w lepszym wykształceniu ogólnym i – w dorosłym życiu – w lepiej płatnej pracy. To z kolei wpływa na zwiększony poziom konsumpcji. Czyli wpływ do państwowej kasy.
Publiczne życie bibliotek
Wielkopolskie Zduny to też ewenement na polską skalę. Mieszka w nich 6,6 tys. osób, a dzięki modernizacji przeprowadzonej z programu Infrastruktura+, metr kwadratowy biblioteki przypada na dziesięciu mieszkańców. Instytucja mieści się w starym, ponad 200-letnim budynku. Kiedyś była w nim ewangelicka szkoła. Później otwarto w niej zawodówkę, a pod koniec lat 90. XX wieku stworzono bibliotekę. Ma zresztą ciekawe sąsiedztwo – krótko przed założeniem instytucji, lokal na parterze otrzymała policja. W Zdunach dzięki programowi nie tylko wyremontowano dotychczas używane przez bibliotekę pomieszczenia, ale też zaadaptowano zdewastowane poddasze budynku. Zostały zachowane oryginalne drewniane belki konstrukcyjne, oryginalne cegły. Dzięki pomocy architekta wykorzystano to, co w budynku było najlepsze, do czego wszyscy byli przyzwyczajeni. To tylko pomogło zaangażować mieszkańców – odnowiona biblioteka nie była czymś obcym. W dodatku przystosowano ją do potrzeb wszystkich mieszkańców. W niewielkiej miejscowości jest dom pomocy społecznej, więc pomieszczenia biblioteki zyskały udogodnienia dla niepełnosprawnych. Podobnie jak w jej dwóch filiach.
Dzięki nowej aranżacji każdy znajdzie coś dla siebie. Bibliotekarze zdecydowali się nawet na wydzielenie „kawalerki” – to przestrzeń zaprojektowana specjalnie dla młodzieży. – Widzieliśmy, że gimnazjaliści niechętnie przychodzą do biblioteki podzielonej na część dla dzieci i dorosłych. Zdecydowaliśmy, że trzeba zrobić coś specjalnie dla nich – opowiada dyrektor. – Jedna z naszych starszych czytelniczek po remoncie przyszła do biblioteki z wnukiem. Malec rozejrzał się i na cały głos powiedział: babciu, ale tu zagranica! – dodaje.
Dla nowoczesnych bibliotekarzy łączenie funkcji to klucz do sukcesu. Biblioteka nie może już tylko skupiać się na wypożyczaniu książek. Dziś uzupełnia, jeśli nie zupełnie zastępuje, ofertę domu kultury. W Rumi, w Stacji Kultura, bibliotekarze udostępniają pomieszczenia graczom gier strategicznych. Ci w zamian robią pokazy dla dzieci. W bibliotece odbywają się też warsztaty teatralne, spotkania z autorami książek, zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku. – Robimy też spotkania, na których czytelnicy rozwiązują detektywistyczną zagadkę „morderstwo w bibliotece” – relacjonuje dyrektor. – Jesteśmy miejscem trochę klubowym, ale każde organizowane przez nas wydarzenie jest powiązane z literaturą. Jeśli przugotowujemy koncert, to na przykład poezji śpiewanej w rockowym wydaniu. Mieliśmy grupę, która śpiewała teksty wielkich romantyków – podkreśla.
W Zdunach odbywają się warsztaty taneczne. W bibliotece w Barcinie – również zmodernizowanej w ramach programu – zapraszani są fizjoterapeuci, wizażyści, podróżnicy, architekci ogrodów. We Wschowie – gdzie placówkę przeniesiono do odremontowanego budynku dawnego kolegium jezuickiego – funkcjonuje punkt informacji turystycznej. A bibliotekarze dodatkowo wymyślili, że będą podawać mieszkańcom za darmo kawę z ekspresu. Przyznane przez gminę pieniądze na napoje skończyły się już po miesiącu. Mieszkańców biblioteka po prostu wciągnęła.
Biblioteki stały się gdzieniegdzie na tyle atrakcyjne, że na ich tle wychodzi słabość innych instytucji – ośrodków pomocy społecznej, czy domów kultury. Jak przyznają niektórzy bibliotekarze, na placówki coraz częściej gminy starają się przerzucić odpowiedzialność nie tylko za kreowanie życia kulturalnego, ale też opiekę. Biblioteka zamiast przedszkola, świetlicy, domu pomocy. – Jeśli zaczniemy zajmować się wszystkim, stracimy z oczu nasz podstawowy cel – promocję czytelnictwa – mówi z troską jeden z bibliotekarzy. To jednak zależy od samorządowców.
Warto walczyć
Efekty programu cieszą Grzegorza Gaudena, dyrektora Instytutu Książki. – W wielkich miastach nie zdajemy sobie sprawy jak na prowincji brakowało takich miejsc. W wielu z nich nie było dokąd pójść poza sklepem i kościołem. W zmodernizowanych bibliotekach mieszkańcy czują się u siebie. Mają przestrzeń, za korzystanie z której nie muszą płacić, a jednocześnie jest prestiżowa. Biblioteki są powodem do dumy dla tych miejscowości, w których powstały – relacjonuje. – Przestrzeń biblioteki to w małej miejscowości centrum życia społecznego. Ludzie wreszcie mają się gdzie spotykać. Tam gdzie są biblioteki, odżywają organizacje pozarządowe, takie jak koła gospodyń wiejskich. Przychodzą seniorzy, którzy zwykle zostają w domach, bibliotekarki uczą ich posługiwania się komputerem. To jest zwalczanie wykluczenia społecznego – przekonuje.
Dziś, w ramach programu Instytutu Książki zmodernizowano już 208 bibliotek. Ku końcowi zbliża się jeszcze 37 projektów. A już zabezpieczone zostały środki na kolejne edycje programu – do 2020 roku na przebudowę bibliotek w niewielkich miejscowościach zostało przeznaczonych kolejne 150 mln zł.
Na początku jednak tak łatwo nie było. W 2008 roku, przed rozpoczęciem programu „Kultura+”, Biblioteka Narodowa policzyła, że co trzeci budynek biblioteki jest tylko prowizorycznie przystosowany do pełnienia swojej funkcji. Co szósty oceniono jako całkowicie nieprzystosowany. Jedynie ułamek bibliotek publicznych był dostosowany do obsługi osób poruszających się na wózkach inwalidzkich. O tym, jak źle jest w gminach, świadczyły wydatki, które biblioteki rozliczały w ramach pierwszego programu z dotacjami na infrastrukturę – małych grantów. Jak wspominają pracownicy Instytutu Książki, biblioteki musiały zaczynać od remontów toalet. W wielu placówkach były w opłakanym stanie. Niektóre nie miały ich w ogóle. Zdarzały się sytuacje, że filia biblioteki mieściła się... w garażu u bibliotekarza. Gmina płaciła mu kilkadziesiąt złotych za wynajem. Mniej, niż ten wydawał później na prąd i ogrzewanie.
– W pierwszych edycjach ciężko było o chętnych. Pamiętam że początkowo, kiedy jeździliśmy rozmawiać z samorządowcami, ci po prostu wysyłali na spotkania bibliotekarzy. Albo wyśmiewali nas jako przedstawicieli staroświeckiej koncepcji. Teraz, kiedy mamy już te sukcesy, jest dużo łatwiej przekonywać włodarzy, by ci inwestowali w biblioteki – widać, jaką zmianę taka instytucja spowodowała u sąsiadów – mówi Gauden. – Samorządowcy dzwonią, pytają, szykują wnioski. Pytają, kiedy będzie uruchomiona kolejna transza. Warto było walczyć o biblioteki – podkreśla. Bez samorządowców zmiany nie będzie. Ci, którzy rozumieją, jak biblioteka może być ważna dla ich społeczności, inwestują w nią nawet po zakończeniu programu. Na przykład wokół biblioteki w Zdunach gmina zaaranżowała plac sportowy, gdzie każdy możne przyjść, poćwiczyć. – Nasi mieszkańcy najpierw umawiają się na ćwiczenia, a potem wpadają do biblioteki, lub odwrotnie. Te dwa elementy bardzo dobrze na siebie wpływają – zapewnia dyrektor Szymczak. Choć program promuje dobrą zmianę w gminach, do celu wciąż jest jednak daleko. Jak ocenia Grzegorz Gauden, podobnych instytucji jest nam potrzeba kilka tysięcy. W Polsce na przykład mogłoby być bowiem tak jak w Szwecji, gdzie od lat funkcjonuje model biblioteki obecnej w życiu społeczności lokalnej. Kraj doczekał się nawet ustawy zobowiązującej każdą gminę między innymi do posiadania biblioteki, w której musi być też dział literatury dziecięcej.
Biblioteka musi być w centrum miejscowości, zaraz obok sklepu. Ale zakładane są też w innych miejscach, które nam nie kojarzą się z czytelnictwem. Na przykład w szpitalach. – Niektóre są przeznaczone tylko dla pacjentów, inne tylko dla personelu, a w niektórych łączy się te dwie funkcje. W bibliotece, w której ja pracowałam, była literatura piękna dla pacjentów i dział informacji dla nich, gdzie z pomocą bibliotekarzy mogli znaleźć prawidłowe informacje o swojej chorobie, by nie szukali ich po omacku w internecie, co może być bardzo stresujące. Pacjenci mogli też wypożyczać u nas sprzęt, taki jak odtwarzacz CD. Mieliśmy dział z literaturą fachową dla lekarzy. A przed drzwiami biblioteki stały zawsze
półki z książkami, które nie były nawet zarejestrowane, można je było sobie pożyczać, kiedy biblioteka była zamknięta – mówi Eva-Maria Hausner, bibliotekarka zatrudniona w szwedzkiej Bibliotece Królewskiej. Jej opowieść o tym, jak wygląda szwedzkie czytelnictwo zamieszczona została w książce „Szwecja czyta. Polska czyta”. Wydana przez Krytykę Polityczną pozycja porównuje podejście do tematu czytelnictwa w obu krajach.
Niestety porównywanie się nie tylko ze Szwecją, ale nawet z naszymi bliższymi kulturowo i terytorialnie sąsiadami nie wypada dla nas dobrze. W czasie kiedy Polska zbliża się do wskaźnika zakupów bibliotecznych na poziomie ośmiu książek na stu mieszkańców, Estończycy mają trzydzieści cztery woluminy. Przeciętny Czech czyta średnio ponad 17 książek rocznie, a 79 proc. z nich przeczytało w ubiegłym roku przynajmniej jedną książkę. Polacy – wielokrotnie gorzej. Chociaż jedną pozycję przeczytała niecała połowa z nas. Jak wynika z badań Biblioteki Narodowej, jedna piąta Polaków powyżej 15. roku życia znajduje się poza kulturą pisma: nie tylko nie czytają oni regularnie dłuższych tekstów, ale także nie sięgają do książek ani gazet choćby raz do roku. 30 proc. badanych poza kulturą pisma stanowią osoby po 60. roku życia. Trzy piąte osób poza kulturą pisma stanowią mężczyźni. Modernizacja biblioteki może przynieść w tym obszarze dobrą zmianę. Badania pokazują, że biblioteka to trzecie – po zakupach i znajomych – najważniejsze źródło książek. Dla rolników, bezrobotnych oraz osób starszych – pierwsze. Krystyna Laskowicz, dyrektor Stacji Kultura w Rumi sama była zaskoczona, jak dobrze program sprawdził się w jej miejscowości. – Zupełnie niespodziewanym skutkiem naszych działań było to, że wzrosła nam liczba czytelników we wszystkich filiach, nie tylko w tym najładniejszym, centralnym budynku. Świadomość, że w mieście jest biblioteka i warto tam przyjść, sprawiła, że ludzie zaczęli szukać książek też w swojej najbliższej okolicy. Nasza praca przekłada się na twarde
liczby – cieszy się pani dyrektor.