Aleksander Parvus był człowiekiem olbrzymich rozmiarów – i to zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Prawie dwa metry wzrostu, niemal tyle samo w pasie. „Krótkie nogi dźwigały korpus niby worek mąki – bez przerwy wiosłował rękami, jakby nie mógł utrzymać równowagi” – tak opisał go Artur Siefeldt, estoński socjalista. Mimo postury sugerującej ociężałość Parvus był jednym z najinteligentniejszych ludzi swojego pokolenia, choć jego geniusz objawiał się jak na socjalistę osobliwie, bo w talencie do czysto kapitalistycznego robienia pieniędzy. Choć słowo "czysto" nie najlepiej oddaje charakter jego interesów.
W młodości był krewkim rewolucjonistą. Za udział w rewolucji 1905 r. został zesłany na Sybir, z którego szybko uciekł. Niemcy, w których się schronił, nie były dla niego znacznie bezpieczniejszym miejscem. Jeszcze przed rewolucją zdążył zrobić tu pierwszy w życiu przekręt finansowy, który dotknął środowisko socjalistów. Środowisko, z którego się wywodził i w którym jako błyskotliwy doktor filozofii był już znaczącym autorytetem, m.in. dla Lwa Trockiego. Parvus zauważył, że rosyjscy pisarze nie otrzymują honorariów za książki wydawane na Zachodzie, więc wspólnie z Julianem Marchlewskim założył wydawnictwo reprezentujące ich interesy. Pomysł był dobry i wkrótce zaczął przynosić zyski, których jednak autorzy – m.in. Maksim Gorki – o mały włos nigdy by nie zobaczyli. Parvus bowiem nagle rozpłynął się wraz gotówką, zaś rachunki musieli uregulować jego partyjni towarzysze.
Nic też dziwnego, że kiedy w 1915 r. w Bernie Parvus odwiedził Włodzimierza Lenina i złożył propozycję sfinansowania rosyjskiej rewolucji, ten w pierwszej chwili przyjął go z pogardą i pomoc odrzucił. Ale Parvus miał jeden mocny argument – niemal nieograniczone środki finansowe. Był już wówczas milionerem, który dorobił się na handlu bronią z Turcją. Lenin domyślał się, że za takim sposobem zdobycia fortuny muszą iść koneksje polityczne oznaczające dostępność fortuny jeszcze większej. Parvus zresztą wcale tego przed nim nie ukrywał. Wspomniał Leninowi o swojej styczniowej rozmowie z niemieckim ambasadorem w Konstantynopolu Konradem von Wangenheimem i złożonej mu propozycji „rozsadzenia Rosji od środka”. Nadmienił o słowach sekretarza stanu Gottlieba von Jagowa: „Dla poparcia rewolucyjnej propagandy w Rosji potrzebne będą dwa miliony marek”.
Reklama
To nie były informacje, które Lenin mógłby zlekceważyć. Wiedział, że Niemcy już od dawna, choć nie w tak oczywisty sposób, wspierały rosyjskie nastroje rewolucyjne, choćby co roku przeznaczając olbrzymie sumy na manifestacje upamiętniające krwawą niedzielę, która rozpoczęła rewolucję 1905 r. I choć obaj byli skrajnie innymi osobowościami – Lenin ascetą, Parvus sybarytą – to obaj byli też cynikami. Lenin zdawał sobie sprawę, że pod powierzchownością tłustego milionera wciąż tkwi człowiek z obsesją rewolucji. Wiedząc to, mógł zaufać Parvusowi. Przyjął propozycję i niemieckie pieniądze popłynęły do jego kieszeni szerokim strumieniem.