Polski tropiciel U-bootów z Dywizjonu 304
1 Po raz pierwszy siadł za sterami samolotu w 1942 roku. Po rocznym szkoleniu dołączył do 304 Dywizjonu Bombowego i został dowódcą sześcioosobowej załogi oraz pilotem Wellingtona
Narodowe Archiwum Cyfrowe
2 W tamtym okresie jednostka prowadziła poszukiwania niemieckich okrętów podwodnych w Zatoce Biskajskiej oraz na północnym Atlantyku. "Zatokę nazywaliśmy "dzikimi Biskajmi", bo tam każdy na kogoś polował - my na okręty podwodne, na nas niemieckie Messerschmitty ME-110 i Junkersy JU-88, a na nie alianckie myśliwce" - mówi podpułkownik Jeziorski dla portalu polska-zbrojna
Narodowe Archiwum Cyfrowe
3 Mimo że bombowce były wyposażone w nowoczesne radary, tropienie niemieckich okrętów przypominało szukanie igły w stogu siana. "Załogi okrętów, kiedy tylko zorientowały się, że je namierzyliśmy, zanurzały się i były poza naszym zasięgiem" - wspomina lotnik w wywiadzie dla portalu polska-zbrojna.pl
Narodowe Archiwum Cyfrowe
4 "Na spokojnym morzu widać było nad powierzchnią wody dymek unoszący się z rury wydechowej silników spalinowych okrętu. Wtedy przychodził czas na atak. Bombowiec musiał zejść 15 metrów nad wodę, a w nocy dodatkowo oświetlić U-boota reflektorem i zrzucić na niego bombę głębinową. Wymagało to precyzyjnego lotu na instrumenty i wiele szczęścia" - tłumaczy Jeziorski
Narodowe Archiwum Cyfrowe
5 Wielogodzinne misje wymagały zabierania na pokład dodatkowych zbiorników paliwa. "Najbardziej baliśmy się tego, co się stanie, gdy stracimy silnik. Samoloty były za ciężkie, aby wrócić na ląd na jednym. Trzeba by szybko zrzucić bomby i część paliwa, aby utrzymać wysokość. Drugą obawą lotników była konieczność wodowania" - wspomina pilot
Narodowe Archiwum Cyfrowe