Uderzenie w twarz i krzyk "Nazi, tritt zurück!" (Ustąp, nazisto!). Potem cisza, w końcu zgiełk i aresztowanie. Spoliczkowany Kurt Georg Kiesinger oraz wszyscy dookoła niego długo nie mogli się otrząsnąć. Nikt się nie spodziewał, że stojąca w grupie dziennikarzy Beate Klarsfeld podniesie rękę na kanclerza Niemiec – i to w Bundestagu.
Nie była to z jej strony spontaniczna decyzja, tylko zaplanowana akcja, której celem było nagłośnienie związku Kiesingera z nazistami, jego przeszłości w NSDAP oraz kariery jako szefa działu propagandy w niemieckim MSZ w latach 1940–1945. Zdjęcia aresztowanej i skazanej na rok więzienia Beate obiegły świat. Dzięki czemu ten świat dowiedział się o przeszłości Kiesingera.
To była pierwsza z brawurowych akcji małżeństwa Klarsfeldów, o których opowiadają mi w swoim paryskim mieszkaniu. Dzięki kolejnym zyskali we Francji oraz w Niemczech miano łowców nazistów. Serge – francuski adwokat i Beate – niemiecka dziennikarka. Choć może bardziej francuska. Bo po niemiecku mówi z silnym francuskim akcentem. Ich historia rozpoczęła się w listopadzie 1968 r. w niemieckim parlamencie. Stali się sławni i narazili się na niechęć części niemieckich oraz austriackich polityków. Potem zaczęli budzić strach wśród ukrywających się nazistowskich zbrodniarzy, którym udało się uniknąć procesów.
Reklama

Dorwać Rzeźnika

W 1986 r. Beate i Serge zorganizowali "kampanię informacyjną" wymierzoną w austriackiego polityka Kurta Waldheima, oskarżanego o nazistowską przeszłość i uczestnictwo w zbrodni Wehrmachtu na Bałkanach. Pomimo ich akcji został w 1986 r. wybrany na prezydenta, po czym stał się persona non grata – Austria za jego prezydentury (1986–1992) była izolowana na świecie (np. USA zabroniły mu wjazdu na swoje terytorium). Waldheim zaś, który wcześniej przez 10 lat był sekretarzem generalnym ONZ, odwiedził tylko kilka państw arabskich oraz dwukrotnie Watykan.
Klarsfeldowie jeździli za hitlerowcami po całym świecie – w 1972 r. dotarli do boliwijskiego La Paz, gdzie Beate z Ittą Halaunbrenner godzinami siedziały przed biurem Klausa Barbiego (po wojnie przyjął nazwisko Altmann). Kobiety trzymały transparenty w języku hiszpańskim z żądaniem jego wydania: „En nombre de los millones de victimas del nazismo: Que se permita la extradiction de Barbie Altmann!” („W imieniu milionów ofiar nazizmu żądamy zgody na ekstradycję Barbiego Altmanna”). Itta straciła w czasie II wojny światowej troje dzieci oraz męża, którzy zginęli z rozkazu SS-Hauptsturmführera Klausa Barbiego.
Jako szef gestapo w Lyonie Barbie zasłynął z okrucieństwa i bezwzględności – zyskał przydomek "Rzeźnika z Lyon"”. To on zdecydował o deportowaniu do obozu zagłady 44 żydowskich dzieci i siedmiu dorosłych ukrywających się w wiosce Izieu oraz wydał polecenie torturowania i zabicia Jeana Moulina, najwyższego rangą członka francuskiego ruchu oporu schwytanego przez Niemców. W sumie jest odpowiedzialny za deportację do obozów 7,5 tys. Żydów, zamordowanie w Lyonie 4342 osób oraz aresztowanie i torturowanie ponad 14 tys. członków ruchu oporu. Przez dekadę po wojnie Barbie pracował dla brytyjskiego i amerykańskiego wywiadu (w komórce do walki z komunizmem). W 1955 r., gdy mocarstwa nie potrzebowały już jego usług, skorzystał z pomocy Watykanu i uciekł z rodziną do Argentyny. Ostatecznie trafił do Boliwii – w La Paz otworzył biuro, robił interesy z narkotykowymi bossami, pomagał CIA w schwytaniu Ernesta Che Guevary.
Dzięki staraniom Klarsfeldów Barbie stanął przed sądem – choć dopiero w 1987 r. Podczas rozprawy Serge odczytał zachowany list Liliane Gerenstein, 11-letniej dziewczynki aresztowanej w Izieu, i na rozkaz Barbiego deportowanej do obozu zagłady. Liliane, w liście skierowanym do Boga, prosi tylko o to, aby móc jeszcze zobaczyć rodziców i aby Bóg chronił ich bardziej niż ją. Ona i cała jej rodzina zginęli.
W 1979 r. Klarsfeldom podłożono bombę w samochodzie. Na szczęście nie było ich w aucie, gdy wybuchła. Pojawiły się informacje, że za zamachem stoją ludzie z organizacji ODESSA, którą miał przed upadkiem III Rzeszy założyć Reichsführer-SS Heinrich Himmler – jej celem miało być zagwarantowanie bezpiecznego życia członkom SS. Historycy nie potwierdzają istnienia organizacji ODESSA, wskazują za to, że esesmani podczas ucieczek często korzystali z pomocy Watykanu – dzięki austriackiemu biskupowi Aloisowi Hudalowi do Ameryki Południowej zbiegli SS-Obersturmbannführer Adolf Eichmann – koordynator Endlösung der Judenfrage, ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, SS-Hauptsturmführer Josef Mengele – lekarz z obozu Auschwitz, zwany "Aniołem Śmierci", SS-Hauptsturmführer Franz Stangl – komendant obozów zagłady w Treblince i Sobiborze, oraz właśnie Klaus Barbie.

Odpowiedzialność po 40 latach

Co dla Serge’a Klarsfelda było najważniejsze w jego długiej walce o pamięć tysięcy ofiar nazizmu oraz przeciw bezkarności sprawców zbrodni?
Pochylony nad stertą dokumentów w swoim paryskim mieszkaniu-biurze Serge długo zastanawia się nad moim pytaniem. Po czym pada zaskakujące: – Nie wiem... Po chwili dodaje: – Chyba to, że światowa opinia publiczna zna prawdę, a my mamy w tym udział. Naszym obowiązkiem jest przypominać światu o hitlerowskich zbrodniach, o deportacjach francuskich i europejskich Żydów z terenów Francji, o Shoah – tłumaczy.
Na jego biurku leżą dziesiątki publikacji dokumentujących współpracę rządu Vichy z nazistami. Listy i zdjęcia zamordowanych. Pod ścianą znajduje się gigantyczny „Memoriał”, ogromnych rozmiarów książka zawierająca nazwiska wszystkich zidentyfikowanych osób, które zostały wysłane z Francji do Auschwitz i innych obozów zagłady. Na pytanie o motywy swojego działania 87-letni Klarsfeld odpowiada półsłowami. Niechętnie. Na wspomnienie zamordowanego w Auschwitz ojca wywiezionego z Marsylii w 1942 r. podnosi rękę do oczu.
Niezręcznie mi pytać dalej, tym bardziej zaglądać w oczy Serge’a. W tym samym momencie odwracamy wzrok i patrzymy na tę samą ścianę. Wisi na niej zdjęcie obozowych baraków. – Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau w Polsce – Klarsfeld wymawia dobitnie każde słowo, kładąc nacisk na dwa z nich: niemiecki i nazistowski. Patrzy na moją reakcję. Klarsfeld jest członkiem rady Fundacji Auschwitz-Birkenau, a od 2012 r. też Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Przynajmniej dwa razy w roku przyjeżdża do Polski.
Łatwiej mi pytać o motywy Beate. Ona chętniej opowiada o swojej miłości do Serge’a. Dla niej walka o pamięć zaczęła się właśnie od uczucia do młodego i przystojnego żydowskiego adwokata pochodzenia rumuńskiego. Poznali się na stacji paryskiego metra Porte de Saint Cloud.Pod wpływem jego spojrzenia i głosu chciałam zostać bohaterką – opowiada Beate, z domu Künzel, która nie znała ciemnej strony historii swojego kraju, zanim nie przyjechała do Paryża w 1960 r. W ówczesnych Niemczech w szkołach uczono bardziej o zbrodniczych czynach Sowietów niż Niemców. – Nie działałam z poczucia winy, uważałam, że trzeba zareagować. I chciałam dopiąć swego. Wygrać z nimi. Nazistami. To wszystko – odpowiada. Zdaniem Beate w latach 60. w Niemczech naziści byli wszędzie, a społeczeństwo musiało dojrzeć do tego, aby zmierzyć się z prawdą o nich.
Za kluczowe osiągnięcie Beate Klarsfeld uważa zmianę myślenia o Vel d’Hiv – w połowie lipca 1942 r. przeprowadzono największą obławę na francuskich Żydów. Wzięło w niej udział, oprócz jednostek niemieckich, również 9 tys. francuskich policjantów, którzy w Paryżu i jego okolicach schwytali ponad 13 tys. Żydów. Klarsfeldowie byli pierwszymi, którzy zaczęli publicznie domagać się przyjęcia odpowiedzialności za tę zbrodnię przez Francję.
Przez lata Francuzi myśleli, że za łapanki i deportacje dziesiątek tysięcy Żydów i transporty do obozów koncentracyjnych odpowiedzialni byli wyłącznie Niemcy. W rzeczywistości w 90 proc. byli to Francuzi współpracujący z nazistami. – Masowe deportacje Żydów z francuskich miast, miasteczek i wsi nie byłyby możliwe bez udziału francuskiej policji i żandarmów przy pełnej akceptacji marszałka Pétaina – podkreśla Serge Klarsfeld. Wskazuje on równocześnie na ogromną pozytywną rolę Kościoła katolickiego, który nazwał transporty Żydów barbarzyństwem i zbrodnią. – Swoimi protestami Kościół w znaczący sposób przyczynił się do zaprzestania deportacji – podkreśla. A ludzie dobrej woli sprawili, że z 320 tys. Żydów mieszkających we Francji podczas okupacji trzy czwarte przeżyło wojnę.
Deportowano 55 tys. żydowskich cudzoziemców i 25 tys. francuskich Żydów. W tej liczbie znajduje się 11,4 tys. dzieci w wieku od 18 miesięcy do 16 lat, które odebrano rodzicom. W bydlęcych wagonach, w urągających warunkach, bez jedzenia i ubrań wysłano ich do komór gazowych niemieckich obozów na terenach okupowanej Polski. To nadal niezabliźniona rana we francuskiej świadomości narodowej. Jej symbolem są tablice pamięci zawieszone przy wejściu wielu paryskich szkół, z których wywlekano małych żydowskich wrogów III Rzeszy i kolaboracyjnego rządu Vichy.
Pierwszy raz odpowiedzialność za zbrodnię publicznie wziął na siebie w imieniu rodaków prezydent Jacques Chirac w 1995 r. Dlaczego tak późno? François Mitterrand, jego poprzednik na tym stanowisku w latach 1981–1995, a wcześniej minister sprawiedliwości, arystokrata i czołowy polityk V Republiki, był podsekretarzem stanu rządu Vichy. W 1943 r. razem z innymi urzędnikami związał się wprawdzie z ruchem oporu, jednak dalej pozostawał na ministerialnym stanowisku. Miał nawet otrzymać Francisque, honorowe odznaczenie Vichy, czemu później zaprzeczał. Co roku, niemal do swojej śmierci, składał wieniec na grobie marszałka Philippe’a Pétaina jako bohatera I wojny światowej.
– Mitterrand sam był w Vichy, tak jak wielu ludzi z jego otoczenia. Nie mógł i nie chciał publicznie mówić o rozwiązywaniu kwestii żydowskiej przez swoich kolegów – tłumaczy Klarsfeld, który wielokrotnie ścierał się z prezydentem w tej kwestii.

50 czerwonych róż i ostra krytyka

Po spoliczkowaniu kanclerza Beate Klarsfeld otrzymała 50 czerwonych róż – przysłał je Heinrlich Böll, niemiecki pisarz i przyszły noblista. Aktorka Marlena Dietrich w telefonicznej rozmowie uznała ten czyn za wspaniały. Byli jednak i tacy, którzy ją potępili – jak inny znany pisarz Günter Grass (i także przyszły noblista). Określali ją jako „miniterrorystkę w krótkiej spódnicy”. Kojarzona z radykalną lewicą przez lata była krytykowana w swojej ojczyźnie. Nazywano ją kobietą seksualnie niespełnioną, poszukującą mocnych wrażeń. „To, co robi, to przesada” – mawiano, a niemiecka klasa średnia i chrześcijańscy demokraci nie mogli jej zapomnieć listopada 1968 r. Kiesinger był przecież członkiem CDU, stał na czele rządu wielkiej koalicji CDU/CSU i SPD, za jego rządów doszło w kraju do stabilizacji gospodarczej i poprawy stosunków ze wschodnimi sąsiadami RFN.
Przykrości spotykały Klarsfeldów nawet we Francji – po opublikowaniu kilku artykułów o przeszłości Kiesingera Beate zwolniono z pracy w Związku Francusko-Niemieckiej Młodzieży. Z powodu braku stałego zatrudnienia przez lata borykali się z problemami finansowymi i brakiem stabilności. Nie mieli ani stałych dochodów, ani zwykłego rodzinnego życia. Dwójką małych dzieci zajmowały się podczas ich wielotygodniowych wojaży babcie. Sytuacja się zmieniła, kiedy stali się sławni, wtedy łatwiej było zdobywać fundusze na ściganie nazistów. Wiele drzwi do tej pory zamkniętych stanęło otworem dzięki wpływom dyplomatycznym oraz współpracy z wywiadem.
Beate i Serge zostali odznaczeni medalami przez francuskich prezydentów – François Mitterranda, Jacques’a Chiraca i Nicolasa Sarkozy’ego. Uhonorowano ich też w Izraelu. Jednak ich działalność przez lata była ignorowana w samych Niemczech. Po 2000 r. dwukrotnie starano się nagrodzić Beate Klarsfeld Krzyżem Zasługi (Verdienstkreuz) i dwukrotnie szefowie dyplomacji Niemiec odrzucili wnioski – najpierw Joschka Fischer, potem Guido Westerwelle. Beate w wywiadzie dla "Frankfurter Rundschau" w 2010 r. z żalem mówiła, że widocznie musi poczekać na zmianę rządów i odejście z polityki ludzi związanych z CDU, bo to środowisko ma z nią problem. Klarsfeld podkreśliła także, że jest dumna z bycia Niemką i że czeka na uhonorowanie swoich akcji.
W 2012 r. Beate została poproszona przez partię Die Linke o kandydowanie w wyborach prezydenckich. Zgodziła się. W wyborach 18 marca 2012 r. zdobyła 126 spośród 1232 głosów elektorskich, a prezydentem RFN został wówczas Joachim Gauck. Podczas kampanii wyborczej w niemieckich mediach pojawiły się oskarżenia o współpracę Klarsfeld w latach 70. ze Stasi. Beate zaprzeczyła, tłumacząc, że nawet jeśli rozmawiała z funkcjonariuszami enerdowskiej bezpieki, to była nieświadoma ich funkcji.
Potem dalej spierała się z Grassem. Zadra w sercu pozostała i spór z noblistą nie stracił na aktualności. Nie przebierając w słowach, Beate Klarsfeld wypomniała Grassowi jego epizod w Waffen SS, do której to formacji wstąpił na ochotnika. Pretekstem był wiersz Grassa „Was gesagt werden muss” ("Co powinno zostać powiedziane"), który ukazał się w "Süddeutsche Zeitung". Grass apelował w nim o zaprzestanie sprzedaży Izraelowi niemieckich okrętów podwodnych zdolnych przenosić broń jądrową. Beate Klarsfeld z furią stwierdziła, że w wierszu autora "Blaszanego bębenka" pobrzmiewa taka sama antysemicka retoryka, jak w przemowach Hitlera. "Porównanie z Hitlerem to najcięższa broń w debacie publicznej” – ogłosiły niemieckie media. Szok. Ponownie. „Czy patrząc w lustro swoimi magicznymi okularami, laureat Nagrody Nobla widzi również starego członka Waffen SS" – pytała Klarsfeld.

Świat to za mało

Nie sposób omówić całej działalności Klarsfeldów. W 1984 r. i 1985 r. Beate wielokrotnie latała do Chile i Paragwaju w poszukiwaniu Josefa Mengelego i SS-Standartenführera Waltera Rauffa, odpowiedzialnego za rozwój ruchomych komór gazowych i środków masowej zagłady. W 1987 r. w Buenos Aires małżeństwo poszukiwało SS-Oberscharführera Josefa Schwammbergera, komendanta obozów w Rozwadowie, Przemyślu i Mielcu. Współpracowało także z izraelskim Mosadem. W latach 80. uczestniczyło w pertraktacjach izraelskiego wywiadu dotyczących wymiany więźniów z libańskim Hezbollahem, aby także z pomocą tej islamskiej organizacji, mającej wpływy w Syrii i Libanie, dostać w swoje ręce niemieckich zbrodniarzy ukrywających się na tych terenach.
W 1971 r. Klarsfeldowie podjęli próbę porwania SS-Obersturmbannführera Kurta Lischki, szefa gestapo w Paryżu, by postawić go przed francuskim sądem. Lischka żył po wojnie w Kolonii, a dyplomatyczne zabiegi dotyczące jego ekstradycji nie dawały rezultatów. Jednak źle przygotowana akcja nie powiodła się – Lischka uciekł z samochodu, którym miał zostać wywieziony z Niemiec. Niemiecka policja ścigała Klarsfeldów, którym udało się zbiec do Francji. Beate postanowiła jednak nagłośnić sprawę w mediach i po dwóch tygodniach sama zgłosiła się do prokuratora w Kolonii z dokumentacją udowadniającą nazistowską przeszłość Lischki, żądając albo jego aresztowania, albo swojego. Prokuratura wydała decyzję o aresztowaniu Klarsfeld. Jednak po międzynarodowych protestach – wstawili się za nią m.in. prezydenci Valéry Giscard d’Estaing i François Mitterrand oraz pisarz i filozof Jean-Paul Sartre – wyrok więzienia zmieniono na karę w zawieszeniu. Lischka został skazany dopiero w 1980 r.
W Damaszku małżeństwo namierzyło SS-Hauptsturmführera Aloisa Brunnera, podwładnego Eichmanna. Brunner odpowiedzialny był za dziesiątki wywózek Żydów w całej Europie, w tym teścia Beate. Przez wiele tygodni Serge z grupą zaangażowanych w akcję obserwowali jego żonę mieszkającą wówczas w Wiedniu. Udało im się odkryć, że Brunner ukrywał się w syryjskiej stolicy pod nazwiskiem Fischer. Nie udało się jednak doprowadzić go przed oblicze sądu (najprawdopodobniej zmarł w 2010 r.).
W 1997 r. udało się im doprowadzić do procesu Maurice’a Papona, sekretarza generalnego prefektury w Bordeaux w rządzie Vichy, jednego z najbardziej znanych francuskich kolaborantów. Ofiary podczas procesu reprezentował syn Beate i Serge’a, adwokat Arno Klarsfeld. Papona skazano na 10 lat więzienia. Arno Klarsfeld zaangażował się również w organizację obchodów 75. rocznicy Vel d’Hiv w Paryżu w tym roku, współpracując z administracją prezydenta Emmanuela Macrona. Po raz pierwszy w obchodach uczestniczył premier Izraela Beniamin Netanjahu.

Ostatnie procesy nazistów

Niemiecki sąd w Neubrandenburg wstrzymał we wrześniu dalsze postępowanie sądowe przeciwko 96-letniemu SS-Unterscharführerowi Hubertowi Zafkemu, który zagazował ok. 3,6 tys. Żydów. Powód – demencja. To miał być w ostatnim czasie czwarty wielki proces znanego nazisty – jak Iwana Demianiuka w 2011 r., Oskara Gröninga w 2015 r. i Reinholda Hanninga w 2016 r. Rzecznik sądu w Neubrandenburg poinformował, że Zafke nie jest w stanie podążać za wywodem sędziów dłużej niż kilka minut, co potwierdzili biegli psychiatrzy.
– Czy nadal należy ścigać nazistów? – pytam Serge’a. – My skończyliśmy nasze poszukiwania 15 lat temu – odpowiada. – Ci, którzy jeszcze żyją, są już bardzo starzy. Nie rozumieją, co się wokół nich dzieje. Inni, młodsi, jeśli rozumieją, to w czasach Shoah mieli może 15–16 lat. Wtedy też nie rozumieli do końca, co się działo – odpowiada.
– Może warto? Żeby poczuli strach. Pustkę, bezradność, winę. Polski Instytut Pamięci Narodowej nadal prowadzi śledztwa – dopytuję. Wyjaśniam, że w IPN toczy się postępowanie przeciwko Michaelowi K., który jest podejrzany o udział w zabójstwach 44 osób cywilnych dokonanych w lipcu 1944 r. na terenie woj. lubelskiego. K. mieszka w USA, w czerwcu instytut skierował do tamtejszych władz wniosek o tymczasowe aresztowanie i wydanie podejrzanego – i czeka na jego rozpatrzenie.
Serge Klarsfeld milczy. – Smutne jest to, że niektórzy, we Francji dobrowolnie, nawet w miejscach, gdzie nie było Niemców, aresztowali i skazywali Żydów na śmierć. Jednak na świecie jest i było dużo bardzo dobrych ludzi, którzy się nie godzili na zło. Są Sprawiedliwi wśród Narodów Świata – mówi w końcu Serge. Nie ma w nim nienawiści. Beate też nie żyje nienawiścią. W otoczeniu małych kudłatych piesków jej drobna postać przemyka się po mieszkaniu-biurze, siedzibie fundacji Córki i Synowie Deportowanych Żydów Francji.