SA oddalił apelację wydawcy "SE" od wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie z 2011 r. SO uwzględnił wtedy pozew Marczuk i nakazał opublikowanie na pierwszej stronie "SE" przeprosin oraz wpłatę żądanego zadośćuczynienia. SA dokonał tylko drobnej korekty treści przeprosin. Gazeta może jeszcze złożyć kasację do Sądu Najwyższego, ale wyrok jest już do wykonania.
SO uznał, że gazeta w sposób oczywisty naruszyła dobra osobiste Marczuk (która jest radcą prawnym), jeśli chodzi o treść i formę informacji o jej zatrzymaniu przez CBA pod korupcyjnymi zarzutami. Polegało to na publikacji obraźliwych i przesądzających winę powódki informacji (np. "Pazura wzięła 100 tys. łapówki" i "prawniczka zadarła z prawem") oraz podawaniu informacji z jej życia prywatnego.
Inną przyczyną wyroku było "zniekształcenie jej wizerunku". Chodziło o fotomontaż, w którym - jak uznał SO - "wykreowano coś, czego nie było: kajdanki na rękach i zamknięcie w celi za kratami". Sędzia SO Rafał Wagner mówił, że przekaz ten kierowano do prostego odbiorcy. Sędzia podkreślił, że informacja o umorzeniu śledztwa wobec Marczuk nie znalazła się już na pierwszej stronie i nie dotarła do odbiorcy, który wcześniej czytał, że powódka wzięła łapówkę.
Według "SE" redakcja działała w interesie publicznym, informując o działaniach CBA wraz z własną opinią o sprawie, a powódka nie doznała żadnej krzywdy.
Wszystkie media informowały o sprawie; pozwano tylko nas - mówił w SA adwokat pozwanego mec. Artur Wdowczyk, który w apelacji wnosił o oddalenie pozwu. - Ten proces toczy się o to, co o powódce napisał "SE", a pisał o niej inaczej niż inne media - replikował mec. Maciej Lach, adwokat Marczuk, który wnosił o utrzymanie wyroku SO.
SA uznał, że apelacja nie jest zasadna, bo tytuły przesądzały winę powódki, a prasa nie ma nieograniczonego prawa do wyrażania swych opinii. Z treści przeprosin usunięto słowa o naruszeniu prywatności powódki oraz doprecyzowano, jakie dobra pozwany naruszył.
Weronika Marczuk (dawniej - Pazura) podejrzana była od 2009 r. o powoływanie się na wpływy oraz żądanie i wzięcie łapówki za pośredniczenie w korzystnym rozstrzygnięciu prywatyzacji Wydawnictw Naukowo-Technicznych. Miało chodzić w sumie o 450 tys. zł, z których - według CBA - miała przyjąć pierwszą transzę 100 tys. zł. Groziło jej do 8 lat więzienia.
W styczniu 2011 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie uznała, że Marczuk nie dopuściła się płatnej protekcji i miała prawo do wynagrodzenia za doradztwo przy prywatyzacji WN-T. Śledztwo przeciw niej umorzono z braku cech przestępstwa. Prokuratura wszczęła zaś wtedy śledztwo wobec działań CBA, bo miała "istotne wątpliwości" co do legalności działań Biura wobec Marczuk.
CBA zatrzymało Marczuk we wrześniu 2009 r. Sąd odmówił wtedy aresztu i zwolnił ją za kaucją. Działania wobec niej prowadził m.in. agent Tomasz Kaczmarek, dziś poseł PiS i emeryt CBA, znany jako "agent Tomek".
Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga prowadzi śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy państwowej i służbowej, jej bezprawnego wykorzystania oraz rozpowszechniania wiadomości ze śledztwa przeciw Marczuk w książce Kaczmarka. On sam zapewniał, że nie ujawnił żadnych tajemnic. Mówił, że bronił się przed "frontalnym atakiem" niektórych dziennikarzy oraz pomówieniami Marczuk oraz Beaty Sawickiej. W sądzie jest już pozew Marczuk wobec autora książki o agencie "Tomku", wydawcy i samego Kaczmarka.