Jak podaje "Press" wyrok dotyczył materiału "Super Expressu" sprzed sześciu lat. Artykuł dotyczył rzekomej stłuczki przed domem Lisów. Gazeta opisała, że dziennikarka staranowała obcy samochód i na dokładkę kilka razy w niego uderzyła. Prezenterka tłumaczyła w jednym z portali, że jedynie zablokowała mu drogę, zaś autem bez świateł - jak relacjonowała - jechał fotoreporter, który robił bezprawnie zdjęcia jej dzieciom.

Reklama

Jastrzębowski wydał wtedy oświadczenie, że fotoreporter nie był związany z jego gazetą. Lis też odpowiedziała mu oświadczeniem, w którym stwierdziła że redaktor naczelny "kłamie, tak jak kłamie kierowana przez niego gazeta" i że całe zdarzenie było prowokacją na zlecenie "SE".

Okazało się, że fotoreporter był freelancerem i nie zwianym z "SE". Jastrzębowski i Murator, wydawca "SE" pozwali Hannę Lis do sądu. Domagali się opublikowania przez Hannę Lis przeprosin w portalach internetowych i "Super Expressie", a także 50 tys. zł na cele charytatywne. Sąd Apelacyjny w Warszawie podtrzymał jednak wyrok oddalający powództwo Muratora i Jastrzębowskiego.

W uzasadnieniu sąd stwierdził, że zarzucenie powodowi kłamstwa było uzasadnione, bo artykuł zawierał nieprawdziwe informacje, a omylne twierdzenie o dokonaniu prowokacji było usprawiedliwione ze względu na całokształt sytuacji i jej następstw.

Reklama

Wyrok jest prawomocny. Jastrzębowski zapowiada jednak wniesienie do Sądu Najwyższego o kasację wyroku. Jego zdaniem ten sam sąd stwierdził co prawda, iż Hanna Lis naruszyła jego dobra osobiste, zarzucając mu kłamstwo, ale jednocześnie zadecydował, że celebrytka nie poniesie odpowiedzialności, ponieważ mówiąc to, miała być wzburzona i sprowokowana. - Jeżeli Sąd Najwyższy nie zmieni tego wyroku, będę się na niego chętnie powoływał, gdy ktoś zarzucać mi będzie naruszenie dóbr osobistych. Będę mówił, że byłem wtedy wzburzony i sprowokowany - mówi "Press" Jastrzębowski.