Cel 1: Rosjanie nie mogą być pierwsi!

Tak naprawdę NASA narodziła się dobre kilka miesięcy wcześniej. Wszystko zaczęło się od programu Vanguard I laboratorium badawczego marynarki wojennej. Jego celem było stworzenie i wysłanie w przestrzeń kosmiczną pierwszego w historii sztucznego satelity. Niestety szczytny plan spalił na panewce. 4 października 1957 r. radziecka agencja TASS poinformowała o wystrzeleniu przez ZSRR sztucznego obiektu - Sputnika 1. Rosjanie okazali się szybsi.

Reklama

Jak można było przewidzieć, Amerykanie wpadli we wściekłość. Mimo opóźnień i problemów finansowych jankesi nie mieli wątpliwości, że to właśnie oni będą w kosmosie pierwsi. Że to USA są technologiczną potęgą. A tu taka wpadka. Oliwy do ognia dolało wystrzelenie przez Rosjan w listopadzie tego samego roku drugiego satelity, Sputnika 2, i to z żywym organizmem, słynną Łajką, na pokładzie. Amerykanom zaś nie udało się wynieść w powietrze swojego pierwszego sztucznego satelity Vanguarda TV3. Na szczęście ekspertom udało się przekonać Pentagon, że dalsze inwestowanie w Vanguarda to marnotrawstwo pieniędzy, że lepiej wpompować je w nierozpoczęty program Explorer. Decyzja okazała się słuszna. 31 stycznia 1958 r. Amerykanom udało się umieścić na orbicie satelitę Explorer 1. Kosmiczny wyścig należało uznać za oficjalnie rozpoczęty. Tak narodziła się NASA. Jej motto brzmi: "Dla pożytku nas wszystkich".

Cel 2: Orbita. Wyślemy tam człowieka

Po wysłaniu przez Rosjan w kosmos psów (poza Łajką ZSRR wysłał jeszcze Wiewiórkę i Strzałkę) oraz wystrzeleniu swojego pojazdu w stronę Księżyca i uzyskaniu fotografii niewidocznej strony Srebrnego Globu, Amerykanom nie pozostawało już nic innego niż wyniesienie w kosmos człowieka. Tak do życia powołano projekt Mercury. Przed podjęciem takiego ryzyka uczeni chcieli się upewnić, że na pewno nic nie będzie zagrażać życiu najlepszych w Stanach pilotów. Ale jak się o tym przekonać? Najlepiej wpierw wysyłając na orbitę ich odległych kuzynów - szympansy. W lipcu 1959 r. w laboratorium medycyny lotniczej w bazie sił powietrznych Holloman rozpoczęło się szkolenie dwóch pierwszych amerykańskich szympansów astronautów. Pierwszym Amerykaninem w kosmosie został dwuletni Ham. 31 stycznia 1961 r. małpę wystrzelono z przylądka Canaveral na pokładzie kapsuły MR-2. Mimo drobnej nieszczelności kapsuły Ham dobrze zniósł swój 16-minutowy lot i bezpiecznie wylądował na wodach Atlantyku.

Reklama

Naukowcy wiedzieli więc, że w kosmosie może przeżyć coś człowieczego i że na orbicie można sterować lotem kapsuły. Niestety Amerykanie padli ofiarami swojej przezorności i znów zostali przegonieni przez Rosjan, a dokładnie przez Jurija Gagarina, który 12 kwietnia 1961 r. odbył 108-minutowy lot orbitalny, zasługując sobie tym samym na miano pierwszego człowieka w kosmosie. Dopiero 23 dni potem Amerykanom udało się wynieść w przestrzeń swojego obywatela, pilota Alana Sheparda. Jednak w czasie swojego 15-minutowego lotu Shepard nie dotarł nawet na orbitę - to udało się dopiero drugiemu w historii NASA astronaucie, Johnowi Glennowi. Na pokładzie kapsuły Friendship 7 Glenn okrążył trzykrotnie Ziemię w lutym 1962 r. NASA mogła mówić o sukcesie. Ale znów - nie o palmie pierwszeństwa.

Cel 3: Księżyc. Wojna o Srebrny Glob

Reklama

Jeszcze w trakcie trwania projektu Merkury stało się jasne, co musi zrobić NASA, by nie stracić twarzy w oczach obywateli USA. A przede wszystkim rządu dotującego działalność agencji. Trzeba było posadzić człowieka na Księżycu. Zanim Glennowi udało się okrążyć Ziemię, o planach podboju Księżyca poinformował rodaków nowy prezydent USA Johh F. Kennedy. Jeszcze w czasie swojej kampanii Kennedy mocno akcentował priorytetowy charakter badań kosmosu. Chciał sprawić, by USA były w tej dziedzinie "nie pierwsze ale, pierwsze jeśli, ale pierwsze i kropka". Zapał Kennedy’ego już po elekcji ostudziły nieco dane przedstawiające kosztorys jego wymarzonej prestiżowej misji. Jednak kolejne dokonania Rosjan, a także pesymistyczne, choć realistyczne sprawozdania wiceprezydenta sprawiły, że ostatecznie w stronę NASA popłynęła rzeka budżetowych pieniędzy.

"Wierzę, że ten naród powinien poświęcić się celowi, by przed końcem tej dekady człowiek wylądował na Księżycu i bezpiecznie wrócił na Ziemię" - mówił w swoim przemówieniu z 25 maja 1961 r. Kennedy. "Żaden projekt kosmiczny nie będzie tak ważny (...), tak trudny i tak kosztowny". Jak się okazało, owe koszta sięgnęły 25 mld dol. W szczytowym okresie w program Apollo było zaangażowanych ponad 400 tys. osób oraz 20 tys. firm oraz instytucji naukowych. "Postanowiliśmy udać się na Księżyc jeszcze w tym dziesięcioleciu nie dlatego, że jest to proste, ale ponieważ jest to bardzo trudne, (...) ponieważ to wyzwanie jest jedynym, które chcemy poprzeć, którego nie chcemy odsuwać w czasie i w którym chcemy zwyciężyć".

Dzięki wysiłkowi tysięcy ekspertów i naukowców udało się dotrzymać słowa danego przez prezydenta. 20 lipca 1969 r. zapisał się złotymi zgłoskami nie tylko w historii agencji, ale także ludzkości. O 4.18 po południu lądownik Eagle (Orzeł) z Edwinem "Buzzem" Aldrinem i Neilem Armstrongiem wylądował na księżycowym Morzu Spokoju. Ostatni ze wspomnianych astronautów stał się pierwszym w historii człowiekiem, którego stopa stanęła na pozaziemskim obiekcie. Choć już wcześniej, ze zdjęć nadsyłanych przez sondy, naukowcy wiedzieli, że Księżyc jest martwą, skalną pustynią, teraz przekonali się o tym na żywo wysłannicy z Ziemi.

Podczas 2,5-godzinnego wypadu na Srebrny Glob astronauci zdążyli pospacerować, pozbierać okruchy skał, zrobić sobie zdjęcia, a także zatknąć w księżycowym pyle amerykańską flagę oraz plakietkę z inskrypcją: "Tu ludzie z planety Ziemia po raz pierwszy postawili nogę na Księżycu. Lipiec 1969 r. Przybywamy w pokoju w imieniu całej ludzkości". NASA dowiodła, że jej istnienie ma sens - nawet jeśli wymaga to ogromnych nakładów finansowych. Niestety od tej pory każdy kolejny lot astronautów, w tym te ukierunkowane na Księżyc, przestał być wielkim wydarzeniem. No, chyba że pojawiły się problemy, jak w przypadku misji Apollo 13 - dopiero wówczas amerykańskie rodziny zaczynały się interesować tym, co robi NASA oraz jej "dzielni chłopcy".

Cel 4: Zamieszkać w kosmosie

Po programie Apollo NASA postawiła sobie za cel ustanowienie stałej obecności człowieka w kosmosie. Trzeba było zaplanować budowę orbitalnego przyczółka czy laboratorium, w którym astronauci mogliby spędzać dłuższy czas. Tak zrodził się pomysł podniebnego laboratorium Skylab. Choć Rosjanom udało się wyprzedzić USA w umieszczeniu na orbicie swojej stacji kosmicznej, NASA nie zarzuciła swych planów. W miesiąc po wysłaniu przez ZSRR drugiej stacji kosmicznej Salut amerykańska rakieta wyniosła w przestrzeń kosmiczną 100-tonową stację Skylab. Pierwsza ekipa, która odwiedziła stację pod koniec maja 1973 r., musiała, zamiast rozkoszować się stanem nieważkości oraz prowadzić eksperymenty, zająć się niezbędnym remontem uszkodzonych podczas startu elementów. Po 6 latach Skylab spłonął w atmosferze. Wraz z nim nie przepadł jednak pomysł na orbitalną stację kosmiczną. Naukowcy mieli nadzieję, że tym razem będzie ona efektem prac wielu narodów, co byłoby nie do pomyślenia w czasach Kennedy’ego czy Nixona.

Jednak nim przystąpiono do budowy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, niezbędne okazały się nowe pojazdy kosmiczne wielokrotnego użytku i o dużej ładowności - wahadłowce. Pracę nad nimi rozpoczęto jeszcze w czasach Skylabu. Z założenia eksploatacja promów miała być o wiele tańsza niż korzystanie z jednorazowych rakiet. Te nadzieje szybko zweryfikowała rzeczywistość. Mimo wielkiego przełomu technologicznego, jaki stanowiły promy kosmiczne, nie udało się uniknąć przekroczenia budżetu. A przede wszystkim problemów i katastrof. 28 stycznia 1986 r. tuż po starcie eksplodował wahadłowiec Challenger z siedmioosobową załogą, w tym z pierwszą w historii nauczycielką na pokładzie.

Druga z katastrof, eksplozja promu Columbia w 2003 r., była również wielkim ciosem zarówno dla NASA, jak i dla zwykłych ludzi. Wstrzymano loty wahadłowców na Międzynarodową Stację Kosmiczną ISS, co spowodowało spowolnienie prac (docierały tu tylko rosyjskie statki Sojuz). Marzenia o szybkim i bezbolesnym podboju kosmosu i o szybkim zamieszkaniu na orbicie prysły. Wszyscy zaczęli się zastanawiać, czy to w ogóle ma sens. Kolejne misje załogowe na ISS zweryfikowały nadzieje na to, co zyskamy, mieszkając w kosmosie. Jak się okazało, jedynym pożytkiem z funkcjonowania ISS była wiedza dotycząca zachowania organizmu ludzi w stanie nieważkości, a także możliwość prowadzenia obserwacji kuli ziemskiej z perspektywy kosmosu.

Cel 5: Śmiało kroczyć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek

Ostatnie lata to przeplatanka sukcesów i porażek NASA. Do największych sukcesów należy zaliczyć wskrzeszenie programu lotów wahadłowców, a także wyprawy sond badających Marsa. Choć oficjalnie nikt dzisiaj nie mówi o kolejnym kosmicznym wyścigu, nie jest tajemnicą, że amerykańska NASA nie ma już monopolu na marzenia i eksplorację kosmosu. Na takie wyczyny zdecydowały się azjatyckie tygrysy, Korea, a przede wszystkim Chiny, pilnie szkolące swoich kosmonautów. By udowodnić, że Ameryka nie zapomniała o swoich kosmicznych marzeniach i planach, w 2004 r. prezydent George W. Bush wygłosił orędzie "Vision for Space Exploration".

Nowy plan zakłada zastąpienie wysłużonych wahadłowców rakietami Ares do 2014 r., powrót człowieka na Księżyc przed 2018 r. oraz ustanowienie stałej bazy naukowej na Srebrnym Globie. Mimo licznych kłopotów w NASA nadal są wizjonerzy, którzy myślą o jeszcze dalszych misjach. We wrześniu ubiegłego roku szef NASA Michael D. Griffin oświadczył, iż jego agencja chce wysłać człowieka na Marsa przed 2037 r. Na pewno ducha odkrywców pobudziły ostatnie informacje dostarczone przez marsjańską sondę Phoenix, która na Czerwonej Planecie natrafiła na substancję mogącą być zamrożonym wodnym lodem.