Co takiego było w Sputniku, w 83 kilogramach maszynerii, że zafascynował on umysły ludzi na wszystkich kontynentach? Na pewno nie jego aparatura badawcza. Pierwszy satelita krył w swoim wnętrzu tylko dwa odbiorniki radiowe, które przekazywały na Ziemię melancholijne "biiip, biiip". I to było wszystko. Jednak start Sputnika i następne trzy miesiące, które spędził na orbicie, udowodniły w praktyce, że loty kosmiczne są możliwe. A to oznaczało, że w dziejach ludzkości rozpoczęła się nowa era - era wędrówka ludzi do gwiazd.

Na Księżyc z diabłem

Przestrzeń kosmiczna fascynowała ludzkość od dawna. Weźmy choćby Księżyc: czarnoksiężnik Twardowski wylądował na nim dzięki konszachtom z czartem. Słynny blagier baron Munchhausen trafił na Srebrny Glob na pokładzie żaglowca porwanego przez burzę, a bohaterowie powieści Verne’a dostali się tam wewnątrz pocisku wystrzelonego z armaty. Ta ostatnia opowieść została sfilmowana już w 1902 r. przez francuskiego reżysera Georges’a Meliesa. Słynne 14-minutowe dzieło, pierwszy w historii kina film science fiction, zatytułowane zostało Podróż na Księżyc.

Jednak to wszystko były tylko fantazje. Zmianę przyniosły kolejne lata XX wieku, gdy już nie tylko artyści wizjonerzy, ale i naukowcy zapowiadali, że człowiek może w końcu trafić w kosmos. Przepowiednia ta przebijała się do opinii publicznej, ale raczej wolno. W rezultacie, gdy Rosjanie wystrzelili Sputnika, cały świat był pod ogromnym wrażeniem.

Amerykanie zgrzytają zębami
W szczególności w Amerykanów jakby piorun strzelił. Wystrzelenie Sputnika pociągało za sobą niebagatelne konsekwencje, między innymi polityczne i militarne. Fakt, że Sowieci posiadają obiekt, który może swobodnie przelecieć nad dowolnym punktem naszego globu, głęboko niepokoił amerykańskich generałów. A co jeszcze gorsze, Sputnika na orbitę wyniosła rakieta R-7. Dwa lata później, po modyfikacjach, stanie się ona pierwszym na świecie międzykontynentalnym pociskiem balistycznym - czytamy w DZIENNIKU.

Prezydent Stanów Zjednoczonych Dwight Eisenhower przed kamerami uśmiechał się i bagatelizował znaczenie lotu Sputnika. Jednak zaraz po wystrzeleniu pierwszego sztucznego satelity zwołał naradę, w której uczestniczyli najwięksi tuzowie ówczesnej nauki i technologii. Temat spotkania: Jak Sowietom udało się nas wyprzedzić, czy rzeczywiście są lepsi i jak nadrobić stracony dystans. Edwin Land, wynalazca aparatu fotograficznego Polaroid, na pierwsze pytanie odpowiedział tak: Podczas gdy Ameryka pławi się w luksusie, społeczeństwo ZSRR na piedestale stawia naukę i traktuje ją jak styl życia. Zatem, by stawić czoła Rosjanom, należy gnuśnego, zadowolonego z siebie jankesa zapędzić do biblioteki i laboratorium.

Sputnik i komputerowa myszka
Decyzje podjęte na tej naradzie procentują do dziś. Już w 1958 r. Eisenhower podpisał National Defense Education Act. To ustawa, która przeznaczyła na cele naukowe niebagatelną wówczas sumę miliarda dolarów. Przechadzając się po amerykańskich wyższych uczelniach, łatwo natrafić na gmachy zajmowane przez wydziały nauk ścisłych, postawione właśnie pod koniec lat 50. z hojnych funduszy Wuja Sama.

W tym samym czasie również inne kraje leżące po zachodniej stronie żelaznej kurtyny zaczęły pompować pieniądze w naukę. Z licznych inicjatyw mających uchronić wolny świat przed czerwoną zarazą, a powstałych bezpośrednio wskutek wystrzelenia Sputnika, warto wspomnieć powołanie w roku 1958 ARPA. Jest to agencja amerykańskiego Departamentu Obrony prowadząca badania naukowe na potrzeby militarne. Za pieniądze ARPA (dziś agencja nosi nazwę DARPA) prowadzono badania nad uczłowieczeniem sposobu, w jaki komunikujemy się z komputerem. I to w ARPA wynaleziono m.in. myszkę. Również dzisiejszy internet jest w prostej linii potomkiem sieci ARPANET. Zatem, z punktu widzenia człowieka XXI wieku, szczęśliwy to był dzień, w którym radiowe buczenie Sputnika napełniło grozą serca Amerykanów.

Chmara satelitów
Przenieśmy się jednak z Ziemi w kosmos. Po Sputniku przestrzeń wokołoziemska szybko stała się przestrzenią użytkową. Według szacunków amerykańskiej organizacji Union of Concerned Scientists, w tej chwili nad naszymi głowami orbituje ok. 860 satelitów z czterdziestu krajów: ok. 350 komercyjnych, ok. 156 wojskowych, poza tym rządowe, cywilne i mieszane. Wojskowe są zajęte szpiegowaniem: z wysokości czterystu - pięciuset kilometrów są w stanie rozróżnić poszczególne ludzkie sylwetki. Do kategorii militarne należy też zaliczyć system Navstar GPS będący własnością Departamentu Obrony, a z którego może korzystać każdy. Dzięki satelitom komercyjnym mamy cyfrową telewizję, dzięki rządowym - prognozę pogody. Telefonia satelitarna jest dla typowego użytkownika dość niepraktyczna, gdyż odległość, jaką muszą przebyć fale radiowe, wprowadza irytujące opóźnienia w rozmowie (rzędu 1/3 sekundy). Jednak na środku oceanu czy tam, gdzie kataklizm pozrywał kable, staje się niezastąpiona.

Satelity nie tylko spełniają różne funkcje, ale też przyjmują różne kształty i rozmiary. Rekordzistą jest teleskop Hubble’a ważący przeszło jedenaście ton. Na drugim końcu skali mamy tycie Picosaty, dwa satelity o wymiarach paczki papierosów i wadze ćwierć kilograma każdy. Niestety, te ostatnie nie robiły nic szczególnego poza przesyłaniem sobie wzajemnie sygnałów radiowych: był to projekt DARPA rozważającej możliwość wykorzystania chmar mikrosatelitów.

Jeszcze foremniejsze od Picosatów są CubeSaty: sześciany o boku długości dziesięciu centymetrów. To wspólne dziecko Politechniki Kalifornijskiej i Uniwersytetu Stanforda, które pozwala niemal każdemu zyskać miano kosmicznego badacza. Za kilkadziesiąt tysięcy dolarów można zbudować i wystrzelić na orbitę własnego satelitę, z aparaturą radiową i dodatkowym instrumentem, np. kamerą czy magnetometrem. Na orbicie jest już kilkanaście CubeSatów zbudowanych przez naukowców i studentów, a niedługo dołączy do nich także skonstruowany przez licealistów.

Kosmiczna góra śmieci
Aż dziwne, że w takich okolicznościach czynnych satelitów jest raptem 860. To mało imponująca liczba, zwłaszcza gdy porównamy ją z inną liczbą: dookoła naszej planety orbituje niemal dwadzieścia tysięcy sztuk mniejszych i większych kosmicznych śmieci. Są wśród nich wypalone stopnie rakiet, niefunkcjonujące satelity, pozostałości po kosmicznych kolizjach, urwane elementy statków kosmicznych itp. Gdybyśmy się wybrali na spacer kilkaset kilometrów nad Ziemią, możemy oberwać w głowę wszystkim: zaczynając od soczewki jakiegoś obiektywu, a kończąc na jednym z ponad trzydziestu nieczynnych reaktorów jądrowych. Te ostatnie są na szczęście na tyle wysoko, że w ciągu najbliższych kilkuset lat nie spadną na Ziemię. Wśród kosmicznych śmieci nie ma samego Sputnika 1: pierwszy satelita doszczętnie spłonął, wchodząc w ziemską atmosferę.

Ślady Sputnika znajdziemy wszędzie: nie tylko w nauce i technice, ale nawet w języku. Amerykanin, chcąc powiedzieć, że jakiś problem jest skomplikowany i wymaga nieprzeciętnego umysłu, powie po prostu rocket science. Zapewne nawet nie myśli przy tym, że to pamiątka starych, strasznych czasów: dni, kiedy Rosjanie wystrzelili Sputnika i okazało się, że Stany Zjednoczone dały się przegonić ZSRR.

























Reklama