Piotr Gursztyn: Ekolodzy ukarali w Kopenhadze Polskę dając jej tytuł Skamieliny Dnia.
Maciej Nowicki: To żaden dramat. To tylko Skamielina Dnia. Kilka dni wcześniej dostała ją Dania. A nikomu bardziej nie zależy na sukcesie spotkania w Kopenhadze niż Danii. Chodziło o wypowiedź ministra Dowgielewicza, że nie jesteśmy gotowi zaakceptować redukcji emisji CO2 o 30 proc., bo inne kraje, które też powinny redukować emisję nie wykazują wysiłku w tym kierunku. Zgadzam się z tym. Od miesięcy na forum Unii Europejskiej prosiłem, by Komisja Europejska powiedziała nam jakie mechanizmy możemy zastosować, byśmy osiągnęli taki cel redukcyjny. Do tej pory KE tego nie przedstawiła. Polska osiągnęłaby według mnie 30 proc. bez kłopotu, ale zobowiązanie ma objąć całą Unię.
To jednak łączy się z plakatem, gdzie premier Tusk jako starszy człowiek, przeprasza za hamowanie zmian. Wygląda to na część większej kampanii propagandowej.
Polska jest największa wśród nowych krajów UE i ma energetykę opartą na węglu. Stąd mamy szczególne problemy z wydatkowaniem pieniędzy, by wejść do systemu opłat za emisję. To będzie łączyło się ze wzrostem cen energii dużo większym niż w innych krajach. Źródłem naszego problemu jest to, że wiosną 2007 r. Rada Europejska przyjęła zobowiązania do redukcji emisji o 20 proc. w stosunku 1990. Polskę reprezentował prezydent Kaczyński. Dlaczego Polska nie walczyła wtedy, by każdy kraj unijny wykonał swoje zadanie - minus 20 proc. dla każdego kraju członkowskiego? Bylibyśmy dziś w doskonałej sytuacji. To jednak się nie zdarzyło i uznano, że Unia jest jednolitym organizmem. W styczniu 2008 r. KE przedstawiła skomplikowany system jak dochodzić do tej redukcji.
Może więc za wcześnie Pan odchodzi, kiedy nie wszystko jeszcze posprzątane?
I długo jeszcze nie będzie. Celem jest rok 2050 i ograniczenie emisji wszystkich krajów rozwiniętych o co najmniej 80 proc. w stosunku do 1990.
Jest Pan rozgoryczony, że odchodzi w połowie kadencji?
Nie! To była moja decyzja uzgodniona z premierem. Wykonałem to co obiecałem wykonać wchodząc do rządu. Premier Tusk powiedział, że zrobiłem 150-200 proc. normy. Dwa lata temu bardzo trudno było mi podjąć decyzję, by wejść do rządu. Wiedziałem, że idę do morderczej pracy, bo już raz byłem w rządzie. Ale chciałem służyć Polsce. W ministerstwie środowiska wiele mechanizmów źle działało. Konflikty z KE były takie, że Polska wchodziła w ślepą uliczkę. Sprawy też źle szły w programie unijnym Infrastruktura i Środowiska, gdzie otrzymaliśmy wielkie pieniądze. Procedury środowiskowe były bardzo powolne, trwały do trzech lat przy projektach infrastrukturalnych. To hamowało budowę autostrad i dróg. Dwa lata temu rozmawiałem z premierem i powiedziałem, że wykonam te zadania i się wycofam. Mam swoje lata.
Tylko czy ten rząd potrzebował ekologa? Może bardziej jest potrzebny człowiek, który będzie mościł drogę inwestorom.
Jestem inżynierem, a z drugiej strony całe moje życie zawodowe - 45 lat - poświęciłem ochronie środowiska. Dbałość o przyrodę i człowieka da się połączyć z rozwojem gospodarczym.
Piękna teoria.
Ale wydaje mi się, że udało mi się iść po cienkiej linii między obu potrzebami. Proszę zwrócić uwagę na Naturę 2000. Gdy przyszedłem do ministerstwa były kłótnie z organizacjami ekologicznymi, bo oficjalna lista obszarów była bardzo uboga. Poprosiłem je o współpracę, bo oni też są ekspertami. Można było stworzyć oficjalną listę. Do tamtej pory inwestorzy nie wiedzieli gdzie mogą inwestować.
Mam wrażenie, że pana następca będzie szedł jednak bardziej po gospodarczej stronie linii.
Sądzę, że jest zrozumienie dla ochrony środowiska. Klamka zapadła: obszary Natury 2000 są wyznaczone.
Ma Pan wpływ na to, kto będzie następcą?
Premier Tusk powiedział, że porozmawiamy o następcy.
Jednym z powodów Pana odejścia - według nieoficjalnych wypowiedzi polityków PO - było to, że zatrudniał Pan w ministerstwie swoich studentów.
To nie byli studenci, ale laureaci ogólnopolskiego konkursu na najlepszych absolwentów polskich uczelni. Dzięki ekologicznemu noblowi (Deutsche Umweltpreis), który otrzymałem od rządu niemieckiego założyłem fundację, która przez 10 lat ufundowała stypendia dla najlepszych polskich absolwentów ochrony środowiska z całej Polski. Ci ludzie to perły, najlepsi fachowcy. Do kogo miałem się zwrócić, gdy zostałem ministrem? Mają wiedzę, znają języki. Wszystkich laureatów jest około dwustu. W ministerstwie - na ponad 400 pracowników - jest sześciu stypendystów. Ja zatrudniłem w ministerstwie trzy osoby z czego cześć odchodzi wraz ze mną. Pozostała trójka pracowała tu wcześniej.
Może trzeba było rekrutację przeprowadzić w młodzieżówce partyjnej?
Jestem bezpartyjny. Chciałem, by ministerstwo było wolne od gier partyjnych.
Co znaczy te wykonane 200 proc. normy?
Podam przykład: gdy dwa lata temu rozmawiałem z premierem nie zdawaliśmy sobie sprawy, co czeka Polskę w związku z przygotowaniem wielkiej konferencji klimatycznej w Poznaniu. Tej, która poprzedziła Kopenhagę. Polska została wybrana, ale ani grosza nie było w budżecie. Nie działał żaden zespół przygotowujący konferencję. Wszystko trzeba było robić od zera. I udało się.
Druga rzecz to pakiet klimatyczno-energetyczny. W styczniu 2008 KE przedstawiła plan redukcji emisji. Ale okazało się, że to jest tak pomyślany, iż Polska - kraj z energetyką opartą na węglu - będzie w najgorszej sytuacji ze wszystkich krajów europejskich. Trzeba było wiele wysiłków dyplomatycznych, na forum KE, Parlamentu Europejskiego, by powoli przekonać do naszych racji. Finałem była grudniowa Rada Europejska, gdzie premier Tusk wywalczył możliwe dobre rozwiązania. Np. przez wiele miesięcy upierano się, że już w 2013 całe 100 proc. emisji wszystkich zakładów energetycznych trzeba będzie kupować na giełdach. A to znaczyłoby skok cen energii o 70-100 proc. Zaczęliśmy też zarabiać na klimacie sprzedając nadwyżki emisji CO2.
I o to była awantura na rządzie.
To była tylko męska wymiana zdań, która nie raz zdarzała się na Radzie Ministrów. Przekonałem premiera, że te pieniądze nie są przeznaczone na ochronę środowiska tylko modernizację systemu energetycznego.
Na co konkretnie?
Na termomodernizację budynków użyteczności publicznej. Np. szkół lub szpitali. Proste zabiegi, które ograniczą zużycie energii. Na wsparcie dla biogazowni. Poprawę sieci przesyłowych w północnej Polsce, po to by stworzyć warunki dla przyłączania elektrowni wiatrowych. Budowę elektrociepłowni na biomasę, czyli najtańsze rozwiązanie w wielu regionach Polski. Sto procent pieniędzy pójdzie na takie własnie cele: odnawialne źródła energii i jej oszczędność. Dodam jeszcze, że bardzo dużo czasu w tym roku poświęciłem Puszczy Białowieskiej.
Ekolodzy już płaczą, że po pana odejściu szanse na powiększenie tamtego Parku Narodowego zmaleją do zera.
Niekoniecznie. Traktując po partnersku gminy puszczańskie i powiat hajnowski dochodzimy powoli do ważnego momentu. Jesteśmy w przededniu zgody gmin puszczańskich na powiększenie Parku. Uzgodniliśmy, że będzie to powiększenie o 100 proc. w stosunku do obecnego obszaru Parku, czyli o 10,5 tys. hektarów. Chciałbym powiększyć o 20 tys. hektarów i mam nadzieję, że uda się to zrobić w drugim kroku. Ale krok pierwszy jest już prawie dokonany.
Co z Rospudą? Przedstawiał Pan to jako sukces ministerstwa, a w Augustowie były jednak ostatnio protesty.
Nie dziwią się ludziom stamtąd, że są zniecierpliwieni. To był niesłychanie trudny problem. Węzeł gordyjski. Okrągły stół w sprawie Rospudy i potraktowanie po partnersku mieszkańców, przedstawicieli NGO-sów i drogowców doprowadziło do wypracowania kompromisu. Analiza wykazała, że najlepsza jest droga przez Raczki, omijająca Rospudę. Teraz jest przygotowywana pełna dokumentacja dla tego przebiegu. Dodam, że w tym roku Rada Ministrów postanowiła, że Via Baltica będzie przebiegała przez Łomżę. Czyli fragment drogi od Raczek do Suwałek będzie częścią Via Baltiki. Ważne jest też to, że tu będzie można użyć pieniędzy unijnych. A gdyby droga miała przebiegać przez dolinę Rospudy to Unia zablokowałaby pieniądze na projekty infrastrukturalne w całej Polsce. Choć rozumiem, że ludzie niecierpliwią się, bo nie widzą pracujących koparek. Aby jednak mogły pracować potrzebna jest dokumentacja. Fachowcy mówią, że droga będzie gotowa za cztery lub pięć lat.
Nową Rospudą, w sensie awantury, będzie budowa tamy w Nieszawie. Pan się jej sprzeciwiał, ale teraz pana nie będzie już w ministerstwie.
Jest bardzo daleko do decyzji w sprawie Nieszawy. Jest tylko jednostronicowy list intencyjny. Firma Energa ma problem, bo cały tamtejszy odcinek Wisły to obszar Natury 2000. Bardzo ważna jest też kwestia finansów. Energa wyliczyła, że budowa będzie kosztować 3,8 mld złotych. Teraz mówi się, że 3,5 lub 3,2. Energa chce finansować część energetyczną, czyli około miliarda złotych. Na resztę musi znaleźć inwestora. To prywatna inwestycja, więc nie będzie na nią pieniędzy unijnych ani budżetowych. Energa nie pokazała, że ma inwestora strategicznego. Ta elektrownia będzie dawała tylko 50-60 megawatów. To bardzo niewiele. Za wielokrotnie mniejsze pieniądze można postawić 20 wiatraków i uzyskać tyle samo mocy. Widać więc, że to bardzo droga inwestycja.
p
* Maciej Nowicki, architekt, ekolog, były minister środowiska w rządzie Donalda Tuska (poprzednio - w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego)