Debatę publiczną zdominowały naturalne odruchy ludzi doświadczonych tragedią. Na każde krzepiące słowo narodowej zgody, politycznego zbliżenia, szybko pojawią się jednak szczegółowe pytania. Jak ma wyglądać równowaga sił, po tym jak scena polityczna została przeorana? W katastrofie zginęli politycy wszystkich partii i opcji, ale to opozycja została intelektualnie zdziesiątkowana.
Czy możliwe są teraz wybory prezydenckie, gdy dwie partie straciły liderów i autentycznych kandydatów? Co z reprezentowaniem wszystkich przekonań politycznych w życiu publicznym, kiedy jedna partia może stać się monowładcą? Kontrolować oba pałace, bank centralny i najważniejsze instytucje w państwie. To wszystko pytania do premiera i władz Platformy Obywatelskiej. Dziś, jeżeli nawet się wypowiadają, to mówią, że chcą ludzi kompetentnych. W języku politycznym znaczy to ni mniej, ni więcej, tylko chcemy naszych. Nie odbierając ludziom Donalda Tuska fachowości, warto sobie zadać pytanie, czy wybranie najlepszych, ale swoich ludzi, to faktycznie mądry wybór.
Spory, co do których tak bardzo chcemy, żeby teraz ucichły, owszem, bywały głupie, czasem niskie, podłe i podszyte osobistymi urazami. Bywały jednak też te fundamentalne i szczere. To, że z takim trudem udaje się teraz przepychać prywatyzację, że po tylu latach narzekań wciąż nie dopracowaliśmy się sensownego modelu służby zdrowia, to efekt autentycznych podziałów i różnych wizji państwa. To, że społeczeństwo dzieli się na ludzi otoczonych przywilejami socjalnymi i tych zdanych na siebie. Na mundurowych i cywilnych, na rolników i miejskich, na górników i tysiące ludzi zmuszonych dłużej dopracowywać się swojej emerytury. To nie są personalne zawiści partii politycznych. To spory kształtowane przez wyborców. Tych upatrujących w państwie opiekuna i tych chcących sprowadzić rząd do prostego administrowania. Obok Polski liberalnej istnieje Polska podejrzliwa wobec tempa zachodzących zmian. Obawiająca się, że wraz z rynkowymi przemianami zapomnimy o tych, którzy zostają z tyłu. Tego, że nasze europejskie aspiracje ograniczą się do wąskiej grupy najbardziej zaradnych.
...czytaj dalej
Na te ekonomiczne różnice nakładał się różny stosunek do historycznych rozliczeń z komunizmem, do pamięci i zadośćuczynienia krzywd. To prawda, że często i one były tak naprawdę pochodną poczucia niepewności, zagubienia w Polsce wielkich przeobrażeń. Szukania w narodowych i patriotycznych hasłach schronienia przed przytłaczającymi ich zmianami. Ale spór jest i jest autentyczny. Nie zniknie od mówienia, że to teraz powinno zniknąć.
W "Dzienniku Gazecie Prawnej" wielokrotnie opowiadaliśmy się za Polską wolnorynkową. Za silnym związkiem z Europą. Pozostajemy głęboko przekonani, że tylko zrównując w prawach wszystkie grupy społeczne, dając nieograniczoną możliwość rozwoju ludzkiej kreatywności i przedsiębiorczości, jesteśmy w stanie zasypać przepaść, jaka dzieli nas od zachodniej Europy. Zapewnić wszystkim, a zwłaszcza tym najsłabszym, lepsze warunki życia. Dlatego może łatwiej nam dziś wystąpić z apelem. Zamiast się oszukiwać, że spory znikną, zastanowić się, jak w tej skomplikowanej sytuacji zapewnić opozycji reprezentację. Komu powierzyć dziś Instytut Pamięci Narodowej, komu Urząd Rzecznika Praw Obywatelskich? Czy nie poczekać z obsadą stanowiska szefa NBP na ostateczny wybór prezydenta?
Naiwna jest wiara, że zniknie ta druga Polska. Nie zniknie elektorat, który wybrał Lecha Kaczyńskiego na prezydenta, ani ci, którzy dali PiS i SLD swoje głosy. Platforma Obywatelska może z łatwością odebrać ich politykom wpływy, ale nie przejmie ich elektoratu. Przeciwnie, im szybciej zdoła wprowadzić teraz swoje kompetentne reformy, tym będą one rodzić większe frustracje i bardziej radykalizować nastroje. Patriotyczną opozycję zmieniać w narodową, a socjalnoroszczeniową we wrogą społeczno-politycznemu porządkowi. Nie dajmy wrócić demonom.