Ten ton ulega dziś w Wielkiej Brytanii radykalnej zmianie. Choć wszystkie niemal gazety poświęciły Dianie w ostatnim tygodniu także rytualne rocznicowe laurki, to nie brak coraz głośniejszych głosów krytykujących - nieraz bardzo ostro - byłą księżną Walii i oficjalny kult, jakim ją otoczono. Edytorial w lewicującym "The Independent" zapytuje na przykład, czym to zasłużyła sobie Diana Spencer na nabożeństwo żałobne, jakim nie uhonorowano ani Winstona Churchilla ani dawnych monarchów - sugerując jednocześnie, że impreza ta powinna mieć charakter ściśle prywatny. Dziesiątej rocznicy śmierci Lady D. w brytyjskich mediach towarzyszy bowiem ogromne niedowierzanie lub nawet wstyd za zbiorową i jakże nieangielską histerię, jakiej uległo wówczas społeczeństwo Wielkiej Brytanii.

Kac po żałobie
Jak wspomina autor poważanego lewicującego dziennika "The Guardian" w 1997 roku powszechnie obowiązującą reakcją była bezbrzeżna rozpacz. Niektórzy twierdzą nawet choć wówczas nie śmieliby tego powiedzieć głośno - że w Anglii zapanował "kwiatowy faszyzm": nie wolno było powiedzieć złego słowa o księżnej, w dzień pogrzebu zamknięto sklepy i odwołano zawody sportowe. Nikt nie odważył się wyłamać z obawy przed gniewem szlochających tłumów.


Reklama

"To przypominało wiece norymberskie" głosi jedna z opinii. Inna przytacza historię kobiety, do której w tygodniu pogrzebu przyszedł ogrodnik, by zniszczyć gniazdo os. Opisując, co zamierza zrobić, bardzo bał się, czy nie popełni gafy, przyjął więc specjalny "żałobny ton" i wyjaśnił: "W ciągu 24 godzin, osy... ekhm... dokonają żywota". Królową Elżbietę uznano wówczas oczywiście powszechnie za starą wiedźmę, która nie dość okazywała żal z powodu zejścia byłej synowej, a na dodatek do spółki z równie niemal starą kochanicą niewiernego księcia zniszczyła bajkę o nieszczęśliwej Angielskiej Róży. Specjaliści od teologii na serio dyskutowali, czy Diana zostanie w przyszłości kanonizowana.

Dziś mitologia świętej grzesznicy zbudowana wokół Diany upada z hukiem. Szacowny "The Sunday Times" zamieścił sylwetkę Diany pióra jednej z ikon współczesnego feminizmu - Germaine Greer, która bez pardonu rozprawia się z mitem "ludowej księżniczki". Przedstawia ją jako gęś, która żyła w świecie romansów Barbary Cartland i Danielle Steel.

Wypomina, że Lady D. dwa razy podchodziła do egzaminów gimnazjalnych. Bez sukcesu. Była też zdaniem Greer całkowicie bezbarwna i nie miała za grosz wyobraźni, a jej rzekoma elegancja to styl prezenterki telewizyjnej plus nieodłączny kapelusz. To właśnie - paradoksalnie - stanowiło tajemnicę popularności księżnej Walii. Ludzie mogli się z nią identyfikować, bo nie miała w sobie nic wyrazistego. Nie była nawet ładna, po prostu umiała ustawiać się do zdjęć. Umiała też doskonale wykorzystać do swoich celów media, dzięki którym ta "desperatka szukająca poklasku" wykreowała się na królową serc i obrończynię ubogich.

Reklama

Choć niegdyś brytyjska prasa podkreślała, że to w dużej mierze dzięki zaangażowaniu Diany w zakaz stosowania min przeciwpiechotnych nagłośniono ten problem, dziś internauci na gazetowych forach wtórują obsmarowującej Dianę Greer: "Diana to światowa światowa lalka Barbie, która żyła w wielkim luksusie i biednymi zajmowała się tylko przed kamerami" - piszą na forum. Brytyjscy dziennikarze przyznają dziś, że księżna Walii sama podpowiadała dziennikarzom, gdzie i kiedy będą mogli zrobić jej korzystną fotkę. "My, rzecz jasna, korzystaliśmy z tego, bo duży artykuł o Dianie podnosił sprzedaż o jakieś 150 tysięcy" - wspomina redaktor "News of the World". Coraz głośniej podkreśla się, jak świetną manipulantką była Lady D. Już jako dziecko perfidnie wykorzystała młodszą koleżankę z pensji dla eleganckich panien do napisania wrednego anonimu do narzeczonej ojca. "Z wiekiem złośliwość Diany tylko wzrosła" - zauważa "The Times".

Tron wytrzymał
Oczywiście największą manipulacją Diany było przedstawianie przez nią sprawy zdrad i odpowiedzialności za rozpad książęcego małżeństwa. Angielska Róża potrafiła w starannie wyreżyserowanym wywiadzie tak odwrócić kota ogonem, że winę za jej zdrady przypisano nieszczęsnemu Karolowi i królowej, zazdrosnej o sukcesy Diany i jej popularność wśród ludu na całym świecie.


Jak pisze "The Guardian", w chwili śmierci Lady D. przyjaciółka Karola Camilla Parker Bowles była brytyjskim wrogiem publicznym numer jeden. 60 proc. Brytyjczyków uważało, że Karol nie powinien zostać królem, jeśliby ją poślubił, a 54 proc. było zdania, iż w ogóle powinien zrzec się pretensji do tronu. Dziś Karol i Camilla - która nie przyjęła tytułu księżnej Walii, a Kornwalii - są małżeństwem, i choć Camilla nie weźmie udziału w nabożeństwie żałobnym za Dianę, przyjmowana jest przez Brytyjczyków z sympatią.

Podobnie zresztą jak sama królowa Elżbieta. Symbolem tej zmiany stało się ciepłe przyjęcie nagrodzonego Oskarem filmu Stephena Frearsa "Królowa", który przedstawia przychylną rodowi Windsorów wersję wydarzeń. Jednak podczas gdy Frears bardziej skupia się na dylematach Elżbiety II rozerwanej między własnym sumieniem, a wyzwaniem, jakie stawia przed nią historią, amerykańska autorka Tina Brown to właśnie "zjawisku Diany" poświęca całą książkę.

Reklama

Brown to jedna z najbardziej cenionych dziennikarek za oceanem - była naczelną ulubionego pisma amerykańskiej inteligencji "The New Yorker". "The Diana Chronicle" skierowana jest do ludzi, którzy przechodzą obojętnie obok półek z kolorowymi magazynami. Piszę o Dianie jak o kulturalnym fenomenie, osobie, która doskonale ilustruje zmiany, jakie w ciągu ostatnich lat zaszły w zachodnich społeczeństwach. Diana jest przecież świetnym przykładem milionów kobiet, które głęboko wierzą, że sława, gustowne stroje oraz atrakcyjny wygląd gwarantują szczęście i spełnienie" - przekonuje Tina Brown w rozmowie ze szwajcarskim tygodnikiem "Weltwoche".

Biedne dzieci i włoskie butiki
Brown w swojej książce szczególnie dużo miejsca poświęca ostatnim latom życia Diany, gdy przestała legitymować się specjalnym statusem Windsorów, a coraz bardziej stawała się protoplastką kogoś w rodzaju dzisiejszej Paris Hilton - medialnej gwiazdy, która w garsonkach włoskich projektantów pochyla się nad losem biednych afrykańskich dzieci i publicznie marzy o wielkim uczuciu.


"Tuż po rozwodzie, Diana traci ochronę i doradców rodziny królewskiej. Zamiast profesjonalistów w jej otoczeniu pełno jest astrologów, fryzjerów, kreatorów mody, akupunkturzystów i właścicieli luksusowych butików. Nie tylko przytakują jej we wszystkim, dając iluzję rodzinnego ciepła, ale również wiele kosztują. Otrzymane po rozwodzie 17 milionów funtów przy stale powiększającej się sieci dobrych duchów topnieje w oczach" - pisze w swojej książce Brown.

Diana wystawia swoje kreacji na aukcji, podróżuje do USA, gdzie tamtejsi specjaliści od kreowania gwiazd mają dla niej mnóstwo pomysłów na przyszłość. Jej zejście między lud będące jednak mimo wszystko koniecznością spowodowaną rozwodem wśród wielu publicystów, nie mówiąc już o zwykłych Brytyjczykach widziane jest jednak jako wyraz dziejowych zmian. "Ludzie utożsamiają się z Dianą, gdyż jest ona dla nich symbolem odejścia od sztywnej hierarchii. Po zwycięstwie laburzysty Tony’ego Blaira Wielka Brytania wkracza w okres największych zmian w powojennej historii. Monarchia też będzie się musiała zmienić, a w dłuższej perspektywie nastroje republikańskie wezmą zapewne górę" - tłumaczyła wówczas publicystka "The Independent" Suzanne Moore.

Brown natomiast w swojej książce wspomina, jak na kilka tygodni przed wypadkiem spotkała się na lunchu z Dianą w Nowym Jorku. "Zupełnie nie przypominała tej bardzo naturalnej, młodej istotki, która z rumianymi polikami wkrótce po ślubie z Karolem była ozdobą przyjęcia w amerykańskiej ambasadzie w Londynie. Tym razem wyglądała jak postać wycięta z kartonu, którą ktoś idealnie pokrył samoopalaczem. Wbrew opowieściom o wielkiej miłości, która dopełniała jej legendę związek ze spadkobiercą właściciela Harrodsa był raczej wynikiem zaistniałych okoliczności" - przekonuje Brown.

Dobry moment?
Tego typu krytyczne spojrzenie na mit Diany jest w Wielkiej Brytanii coraz bardziej wyraźnym trendem. Liczne niegdyś datki na fundacje pod patronatem Diany Spencer, niegdyś płynące szerokim strumieniem, wysychają, a jej grób - za każde odwiedzenie którego kochający braciszek inkasuje 12 funtów - nie jest już oblegany przez wielbicieli.


Mylą się jednak ci, którym wydaje się, że legenda królowej ludzkich serc przechodzi do lamusa. "The New York Times" wyliczył, że w związku z 10. rocznicą śmierci do amerykańskich sklepów trafiło ponad 80 nowych produktów upamiętniających księżniczkę: od kiczowatych figurek, pamiątkowych monet, zestawu porcelany, aż po albumy i T-shirty z jej podobizną.

Do tego należy dodać filmy telewizyjne i okładki gazet, którymi raczeni będą ludzie na początku września. Koncert ku pamięci Diany na Wembley przyciągnął uwagę tłumów, nie brak też mimo wszystko głosów uwielbienia dla księżnej, która otworzyła - i w pewnym sensie również zamknęła - nową erę w historii prasy bulwarowej i kultury popularnej w ogóle. Jak twierdzi jeden z komentatorów Timesa, w tych dziedzinach pojawi się z pewnością periodyzacja "przed erą osobistości" i "po Dianie".

Zdaniem byłego dziennikarza jednego z największych brytyjskich tabloidów "Daily Mirror", nikt nie przyciąga już takiej uwagi jak ona. Życie żadnej innej osoby nie fascynowało bardziej opinii publicznej. Prasa brytyjska z pewnością o niej nie zapomni. Nawet śmierć Diany nastąpiła w odpowiednim momencie, by przyciągnąć najwięcej uwagi. Na wieść o wypadku Diany Matka Teresa - także będąca już na łożu śmierci - powiedziała podobno: "To bardzo smutne. Ale w pewnym sensie, to dobry moment". Jak tłumaczy autor "Guardiana", który przytoczył tę historię - miała rację. Gdyby Diana żyła, jej gwiazda by przygasła, kolejne romanse wzbudzałyby zaś coraz mniej zainteresowania, a coraz więcej politowania.