Prawo i Sprawiedliwość pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego konsekwentnie przyjmuje postać partii lewicowej. PiS nie chwali się tą swoją ewolucją. Platforma Obywatelska, mając przed sobą sojusz z Lewicą i Demokratami, nie jest nadmiernie zainteresowana atakiem na "lewicowość" PiS, zresztą atak na "kaczyzm" wydaje jej się znacznie bardziej czytelny dla wyborców. Dla LiD ewentualne uznanie partii Kaczyńskich za lewicę oznacza kręcenie sznura na własną szyję. Liga Prawicy Rzeczypospolitej będzie czasem tej etykietki używać, ale to pisk myszy znanej ze zmyślania. Nie ma chętnych do przyznania prawdy. To się jednak już niebawem zmieni i będziemy świadkami zasadniczej przebudowy sceny politycznej.
O ile nie dojdzie do dekompozycji PiS (możliwej po przegranych wyborach), to pewny jest marsz tej formacji już nie tylko po głosy elektoratu socjalnego, ale wręcz po sztandar patriotycznej Partii Lewicy. Czy manewr braci Kaczyńskich wypływa z bardzo przemyślanej i długotrwałej strategii? Być może gdyby PiS powiodło się przez ostatnie dwa lata przebudowywanie Polski, naczelnym wrogiem dalej byłby "układ" i wróg o szczególnie zmąconych konturach - III RP. Lewicowość byłaby graczem rezerwowym, wypuszczanym tylko pod koniec spotkania. Stało się inaczej. Dzisiaj to naprawa Rzeczypospolitej wydaje się mniej istotna. W czołowej reklamówce wyborczej Prawa i Sprawiedliwości wrogiem, wobec którego należy się zmobilizować, jest układ bogatych. "Oligarchowie".
Źli Ludzie
Cygaro i whisky Złych Ludzi może trochę śmieszyć, to inna sprawa. To jednak kolejne ogniwo lewicowej propagandy ze strony Prawa i Sprawiedliwości, a nie kaprys Michała Kamińskiego. Każde zbliżenie PiS do lewicy uchodziło do tej pory na sucho - polityczny zgiełk dawał piękną zasłonę dymną. Widzieliśmy Adama Gierka wspomagającego kampanię wyborczą PiS - uznano to za przejaw makiawelizmu politycznego Kaczyńskich. Zerwanie rozmów koalicyjnych z prawicową i liberalną Platformą Obywatelską potraktowano jako przejaw humorzastości liderów PiS i PO. Łatwość, z jaką zawarto porozumienie ze skrajnie lewicową Samoobroną, utonęła w powodzi (uzasadnionych) lamentów nad koalicją z partią z Klewek. Telewizyjne przemówienie premiera, w którym głosił, że rząd wyrównuje niesprawiedliwości poprzedniego okresu, uznano za pustą retorykę. Walka z Radą Polityki Pieniężnej to, oczywiście, efekt nienawiści PiS do wszelkich niezależnych instytucji, a ataki na Leszka Balcerowicza prowadzone ręka w rękę z Andrzejem Lepperem to obliczona na prostego wyborcę z prowincji demagogia. Raczej lekceważono, niż analizowano nieformalne decyzje o zablokowaniu prac ministra Religi nad systemem dopłacania przez pacjentów za usługi szpitalne oraz minister Gilowskiej pracującej nad obniżaniem podatków. Gdy przed paru tygodniami rząd sypnął pieniądze w błoto emerytur pomostowych na życzenie "Solidarności", zwracało się uwagę na kontekst wyborczy, ale nie ideologiczny.
Dranie i liberałowie
Szczególnie warta uwagi jest święta wojna toczona przez Jarosława Kaczyńskiego z opozycją. SLD jest wrogiem, ale nie dlatego, że jest czerwony, lecz dlatego, że symbolizuje III Rzeczpospolitą, Rywinland - tarczę dla korupcji i wpływów dawnej agentury, establishment. Wrogiem wskazywanym aż do znudzenia jest "III RP", a nie "lewica III RP". To nie postkomuniści z SLD, lecz Platforma Obywatelska najenergiczniej obrywa od premiera. Obrywa za konszachty z LiD (czyli z III RP), ale obrywa też na innej płaszczyźnie - PO to partia o małej "wrażliwości społecznej", w przeciwieństwie do PiS. Nie byłoby łatwo dowiedzieć się od przeciętnego wyborcy partii Kaczyńskiego, co różni jego ugrupowanie od SLD - po prostu eseldowcy to dranie, a pisowcy nie. Łatwiej natomiast scharakteryzować różnicę z PO: ci to i dranie, i liberałowie.
W tym samym czasie, w którym buduje się ideową barykadę dzielącą PiS od PO, osłabia się, bezwzględnymi metodami, materialne fundamenty Samoobrony i SLD. W tę stronę atakują centralne biura i prowokacje policyjne. Uważa się za naturalne, że PiS chce przejąć elektorat Samoobrony, nie widząc, że walka o elektorat eseldowski - pomijając elektorat nomenklatury - polega na tym samym. Że część tego elektoratu pozostanie z postkomunistami na dobre i na złe? Pytanie, jak dużą część można jednak przekonać do PiS za pomocą popularnych posunięć socjalnych. Część - nie.
Prawica na lewo
Najbardziej ideologiczny spór ostatniego roku toczył się o reformę służby zdrowia. Oczywiście utonął w jazgocie z magla. Policjanci przepychający się z pielęgniarkami i niedobór podpasek w rezerwie kancelarii premiera dali możliwość wygadywania przeróżnych głupot na temat państwa policyjnego. Istota konfliktu poszła w las. Nawet Platforma współczuła pielęgniarkom, że rząd jest taki skąpy. A przecież przy okazji strajków lekarzy padła najbardziej lewicowa wypowiedź ze strony jakiegokolwiek poważnego polityka w Polsce od wielu lat. Chodzi mi o deklarację premiera w sprawie finansowania służby zdrowia - dodatkowe środki znalazłyby się, powiedział Jarosław Kaczyński, ale kosztem osób zamożnych i lepiej zarabiających.
Reakcja klasy publicystyczno-politycznej na tych kilka zdań premiera była charakterystyczna. Platforma Obywatelska i popierający ją publicyści drwili. Nie z samego meritum propozycji, lecz z tego, że taką "lewicową" propozycję złożył prawicowy premier. Cha, cha, cha. Na lewicy zapanowała cisza. Odkąd SLD zblatowało się z częścią dawnej Unii Wolnoci, najbardziej na świecie boi się etykietki populizmu. LiD woli głosić, że wszystkie problemy polskie zostaną rozwiązane, kiedy upadnie rząd Kaczyńskiego, a władze przejmie PO - LiD. Umożliwia temu sojuszowi niedoprecyzowywanie swoich poglądów (a może trafniej byłoby powiedzieć: uniemożliwia ich doprecyzowanie?).
W istocie deklaracja Kaczyńskiego będzie kiedyś uznana za przełomowy moment w dziejach polskiej prawicy. To już nie półsłówka i aluzje, ale wprost podana na stół lewicowa wrażliwość i lewicowa oferta. Liderzy PiS są do skrętu w lewo przygotowani. Może ich zastopować na tej drodze nieoczekiwany dynamizm innej lewicowej siły - na pewno nie jest nią zlepek SLD i grupki niedawnego zaplecza Leszka Balcerowicza.
Lewica na prawo
Trzeba jasno stwierdzić, że określenie "lewicowy" pod adresem premiera Kaczyńskiego czy innego polityka Prawa i Sprawiedliwości pada zazwyczaj w złej wierze. "Lewicowy" to w potocznej mowie po prostu "postkomunistyczny", a w mowie działaczy prawicy - zacofaniec. Zarzut ten nie jest dla braci bezbolesny, bo mają w swoich szeregach niejednego 30-, 40-letniego wyznawcę niewidzialnej ręki rynku.
Użyteczność tego zarzutu będzie tak długa, jak długo martwa pozostanie debata lewica - prawica. Paradoksem Polski ostatnich 17 lat była niechęć polityków nominalnej lewicy do naruszania konsensusu w sprawach gospodarczych oraz ostrożność większości polityków prawicy w używaniu takich słów, jak "kapitalizm", "konkurencja", "ryzyko". Ci pierwsi nie mają lepszego pomysłu, ci drudzy mają intuicję, że również prawicowy wyborca woli słyszeć o obowiązkach państwa wobec obywateli niż o radzie: "sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem".
Taka sytuacja nie będzie jednak trwała wiecznie. W Polsce po Balcerowiczu jest miejsce na prowadzenie lewicowej polityki. Można tylko odnieść wrażenie, że nie było na nią nigdy dobrego momentu. A to wychodzenie z PRL, a to wchodzenie do Unii, a to modernizacja, a to kompleks postkomunistów. Nie tylko Aleksander Kwaśniewski jest winien temu, że "lewicowy" i "przychylny PRL-owi" stały się synonimami. W pewnym sensie zadecydowali o tym tacy dawni opozycjoniści jak także Ryszard Bugaj i Karol Modzelewski. U progu III RP stworzyli partię lewicową i solidarnościową (Unia Pracy). Nabrali do niej sporo aktywu byłej PZPR - i utonęli. Potencjalne miejsce dla postsolidarnościowej lewicy zostało zajęte przez ugrupowanie, które uchodziło za partię "grubej kreski" (wbrew zresztą ewolucji poglądów samego Bugaja), a na dodatek ostatecznie przegrało bój o wyborcę z jawnie postkomunistyczną SdRP.
Jedyną możliwością dla antykomunistów było współorganizowanie obozu prawicy ("centroprawicy", jak starano się złagodzić niemiły desygnat). Powody, dla których w Polsce wielu polityków i wyborców o poglądach lewicowych znalazło się na prawicy, są osadzone w uwarunkowaniach epoki postkomunistycznej. Nie pociągają ich ideały nieskrępowanej gospodarki. Traktują je dzisiaj jako nieuchronny dodatek do idei rozliczenia postkomunizmu, reformy wymiaru sprawiedliwości, reorganizacji MSZ, odświeżenia patriotyzmu etc., etc. Pójdą na lewo za Prawem i Sprawiedliwością, gdy tylko lewicowość przestanie kojarzyć się z SLD i postkomunistycznymi wykrzywieniami kraju. Znaleźli się, podobnie jak Jan Olszewski, Antoni Macierewicz czy Jarosław Kaczyński, w niezręcznym położeniu (a rebours to przypadek niektórych liderów Unii Pracy, którym kombinacja lewicowości i przyzwoitości nie pozwoliła na wejście do Unii Wolności ani do SLD).
"Teraz!"
Owe uwarunkowania epoki postkomunizmu, powtórzmy, nie mogą trwać w nieskończoność. Postkomunizm i antypostkomunizm przestaną być osią podziałów politycznych już za chwilę, wraz z niepowodzeniem polityki rządu Kaczyńskiego budowania IV RP. Stworzy się przestrzeń dla urealnienia pojęcia "lewicy". Nie jest to pomysł odrażający moralnie. Polskie dzieje, także te solidarnościowe, zawierają wiele pięknych i antykomunistyczych kart zapisanych od lewej strony. Tym bardziej nie ma oczywistego powodu, dla którego "odrodzenie moralne" czy ustrojowe Polski musiałoby się nieodłącznie wiązać z prawicowością. A polska współczesność to nie tylko sukces transformacji, ale również pokłady prawdziwych (i urojonych) krzywd społecznych i osobistych. Są miliony ludzi o lewicowej mentalności, tyle że przy tym niechętnych obyczajowej dewastacji polskiego domu, co trzyma ich na prawicy. Trzyma jedną nitką. Dlaczego PiS ma oddawać ten majątek postkomunistycznej lewicy, a w zamian wydzierać sobie głosy w walce z najbardziej chyba prawicową partią spośród dużych partii w całej Unii Europejskiej, czyli Platformą?
Lewicowe Prawo i Sprawiedliwość... PiS na pewno nie będzie modelową partią lewicową, jeśli za taki model uznać partie promujące związki homoseksualne i osłabianie więzi narodowych. Będzie jednak wystarczająco lewicowy, by nie mylić go z prawicą. Sonduję od pewnego czasu tę - jak uważam oczywistą - prawdę na znajomych. Wiją się jak piskorze. Zwolennicy PiS traktują to jak niesmaczny atak inspirowany przez Donalda Tuska. Lewicowcy przerażeni są wizją przejęcia desygnatu lewicowości przez "partię bigotów i eurofobów". Jednym i drugim radzę dobrodusznie, żeby się z prawdą oswoili, bo wielka zmiana czeka tuż za progiem.
Wskazuje na to nie tylko konsekwencja, z jaką podąża do lewego narożnika Jarosław Kaczyński, lecz również trzeźwa kalkulacja. PiS, na własne życzenie, ostro skonfliktowało się z niedoszłymi przyjaciółmi - z Platformą Obywatelską. Odcinając się od "liberalnej Platformy", traci uznanie tych wyborców, którzy domagają się, by partia prawicowa była - jak by tu powiedzieć - pełnowartościowa, to znaczy dążąca do liberalizacji gospodarki. Te straty trzeba uzupełnić. Zamiast chodzić w butach partii prawicowej niepełnowartościowej, lepiej być partią centrolewicy, która prowadzi politykę życzliwej współpracy z Kościołem. Istotny jest czynnik czasu. Specyficzna konstelacja ostatnich lat - 50, 60 proc. Polaków chętnie zagłosowałoby na partie prawicowe - jest efektem zbiegu wielu okoliczności, a nie powszechnego w Polsce poparcia dla katechizmu, kapitalizmu i deregulacji usług społecznych. SLD jest w rozkładającym ją sojuszu z liberałami od Demokratów.pl, jego drogę w lewo blokuje Kwaśniewski niezainteresowany wyrazistym lewicowym wizerunkiem. Wreszcie - są w budżecie pieniądze, którymi można by sfinansować zręby lewicowego projektu. Sytuacja jest taka, jak na plakacie z czasów, gdy Jarosław Kaczyński organizował Lechowi Wałęsie akcję "przyspieszenia" (Wałęsa unosił obie ręce w geście triumfu, napis na plakacie głosił "Teraz!").