U niektórych gatunków zwierząt samice gotowe są często wychowywać cudze młode, a nawet młode innych gatunków. Za swoje potomstwo gotowe są oddać życie, ale cudzemu nie są wrogie. Nie ma wątpliwości, że instynkty naszych małpich przodków mają wpływ na nasze postawy wobec własnych i cudzych dzieci. Są to właściwości psychiki o bardzo głębinowym, pierwotnym charakterze, z trudem poddające się kulturowemu utemperowaniu. Szkoda tylko, że niewiele wiemy o charakterze naszych małpich praojców i pramatek.

Reklama

Każdy z nas słyszał natomiast legendy o zamienionych dzieciach. Każdemu pewnie choć raz przemknęła wątpliwość, czy na pewno jest dzieckiem swoich rodziców. Każda matka i każdy ojciec karci czasem samego siebie za głupie wątpliwości, czy jego dziecko jest naprawdę jego. A jeśli jakaś kukułka podrzuciła mi swoje? A jeśli to moje zostało wykradzione? Nerwicowy strach matki przed zamianą własnego dziecka na cudze zaraz po urodzeniu był czymś tak powszechnym, że trafił nawet do mitów i baśni; nie brak w nich bękartów i podrzutków. Dziś strach ten nie ma poważniejszych podstaw, lecz wystarczy, że raz na dziesiątki lat zdarzy się taki wypadek, aby ziarno wątpliwości zostało zasiane. Kiełkuje ono tym bujniej, im bardziej nasze dziecko zdaje się nam niepodobne do nas.

Zamiana dzieci, umyślna czy nie, jest z pewnością bardzo rzadka. Kradzież dzieci, dawniej dość częsta i będąca przedmiotem obsesyjnego strachu matek, współcześnie prawie się u nas nie zdarza. Fałszywe ojcostwo za to jest czymś nagminnym (badania genetyczne w Anglii pokazały, że ok. 10 proc. mężczyzn nie jest ojcami dzieci, które uważa za swoje potomstwo). O ile jednak dawniej wszystkie podejrzenia tego rodzaju musiały pozostać tylko podejrzeniami, dzisiaj dzięki genetyce można udowodnić biologiczne ojcostwo i macierzyństwo lub też je naukowo wykluczyć. Być może kiedyś będzie to rutynowe badanie. W przyszłości bowiem zapewne każdy noworodek otrzyma paszport genetyczny, czyli wszechstronny przegląd własnego genomu pod względem zagrożeń zdrowotnych. Nasze wciąż nieco magiczne i archaiczne myślenie o rodzicielstwie w kategoriach "krwi" ulegnie tym samym ukonkretnieniu i spragmatyzowaniu. "Moja krew" zmieni się w świadomości społecznej w "moje geny". Trudno przewidzieć, jakie będą tego konsekwencje emocjonalne.

Przed sześcioma laty dowiedzieliśmy się z reportażu w "Wysokich obcasach" o parze 17-letnich bliźniaczek jednojajowych ze Śląska, które przez przypadek odnalazły się, nic wcześniej o sobie nie wiedząc. Zostały bowiem rozdzielone i zamienione zaraz po urodzeniu. Jako że chodziło tu o prawie dorosłe już dziewczyny, temu traumatycznemu, gorzko-radosnemu przeżyciu dało się jakoś sprostać. Obie rodziny znalazły jakieś godne rozwiązanie, nawiązując ze sobą stosunki. Bilans tej historii jest dwuznaczny. Z jednej strony okazała się bolesna prawda o nieodwracalnej niesprawiedliwości losu, który zamienił dzieci. W relacjach fałszywych dzieci i fałszywych rodziców musiało się też coś zmienić na gorsze. Z drugiej strony odnalazło się rodzeństwo. W mniejszej skali takie szczególne dramaty, pomieszane ze szczęściem, przeżywa tysiące ludzi, odnajdując po latach przyrodnie rodzeństwo, którego wcześniej nie znali lub znać nie chcieli. Również tysiące młodych ludzi decyduje się na odnalezienie swoich ojców, którzy bardzo dawno opuścili rodziny i nie kontaktowali się ze swymi dziećmi. Bywa, że i ojcowie mają odwagę poszukać swych dorosłych już dzieci. Internet niesłychanie ułatwia takie spotkania po latach.

Reklama

Dla etyka sprawy tego rodzaju są wyjątkowo kłopotliwe. Mają one z pewnością wymiar moralny, lecz sposób, w jaki przejawia się w nich zło, krzywda, niesprawiedliwość, wprawia etyka w zakłopotanie. Jest bowiem czymś bardzo niejasnym, jakiego rodzaju wartością jest "więź krwi". Niby nie powinniśmy być stronniczy wobec najbliższych krewnych, ale jednak jesteśmy, uważając wręcz, że tak jest dobrze. Stosunek rodziców do dzieci jest wyznaczony w jakimś stopniu przez relację biologiczną, która sama w sobie nie jest relacją moralną. Dlatego zdezawuowane fałszywe rodzicielstwo jest dla każdego powodem do poczucia krzywdy, lecz nie jest to do końca krzywda moralna. W zetknięciu z biologią i w ogóle z tym, co pierwotne, etyka zawsze traci rezon.

Czeski przypadek zamienionych dzieci rokuje nadzieje na jakieś rozstrzygnięcie. Dzieci są jeszcze na tyle małe, że możliwe jest dokonanie zamiany. Rodzice zaś okazali się na tyle mądrzy i odpowiedzialni, że w tej okropnej sytuacji potrafili się zjednoczyć dla wspólnego dobra. Zaprzyjaźnili się i zaplanowali stopniowy, bolesny przecież proces wymiany dzieci, a także wspólne starania o odszkodowanie. Sąd będzie miał zresztą z tą sprawą wiele pracy. Zapewne jednak zaakceptuje oddanie dzieci biologicznym rodzicom, gdyż są jeszcze bardzo małe. Jest duża szansa na to, że ostatecznie bilans tej sprawy będzie szczęśliwy. Być może w przyszłości rodzice opowiedzą swym dzieciom zabawną historię o tym, jak poznali się z wujkiem i ciocią i jak to przez pierwsze miesiące życia przebywały nie dokładnie tam, gdzie powinny. Swoją drogą przychodzi mi na myśl, że to doskonała sposobność do nakręcenia kolejnego "czeskiego filmu".

Gdyby jednak dzieci były starsze, kilkuletnie, tak by się już nie dało. Zamiana nie byłaby możliwa i nie byłaby pożądana ani przez dzieci, ani przez rodziców. Nie zgodziłby się na nią zapewne również sąd. Wyzwanie moralne, jakie stawia tego rodzaju sytuacja, przerasta każdego człowieka. Pocieszające jest tylko to, że w tych dramatycznych okolicznościach trudność leży w emocjach, a nie w wyborach dróg postępowania. Złośliwy figiel losu nakazuje wszystkim pokrzywdzonym czynić, co się da, by w ostatecznym rozrachunku nie triumfowało kłamstwo, groza "tajemnicy rodzinnej" i gorycz, lecz dobra wola, prawda i miłość. A to oznacza, że pomieszane rodziny w jakiś sposób musiałyby stać się po części jedną rodziną.

Reklama

Może nawet nie byłoby to takie trudne, gdyż nad całą sytuacją wisiałby "imperatyw zgody" - jej brak oznaczałby przecież, że kontakt rodziców z ich potomstwem byłby utrudniony. I tak pozostałby jednak żal do losu, nieusuwalne do końca poczucie krzywdy. Tym większe, im trudniej byłoby wskazać konkretnego winnego przypadkowej zamiany dzieci.

Niestety ten winny zawsze jest, a co gorsza, winni w jakimś stopniu byliby też sami rodzice, zwłaszcza matki. Uważamy przecież (słusznie bądź nie), że matka powinna umieć rozpoznać swe dziecko, jeśli choć raz je zobaczyła. Skoro stało się inaczej, to chyba i ona wykazała się czymś w rodzaju lekkomyślności. Od takich podejrzeń matki zamienionych dzieci nie wyzwolą się do końca życia. Bo dopiero gdy sami mamy już kilkadziesiąt lat, umiemy odpuścić wszystkie winy własnym rodzicom. Ale wtedy oni już właśnie odchodzą.