Opowiedziano mi niedawno historię. Oto pewna firma padła ofiarą sądowej pomyłki. Pomyłki tak kuriozalnej, że trudno ją sobie wyobrazić. Obciążono ją należnościami finansowymi innej firmy. Wyrok został obalony w apelacji, niemniej szefów wspomnianej firmy naraził na stres i przede wszystkim na potężne wydatki.

Reklama

Spokój adwokatów

Gdy relacjonowano mi tę historię, spytałem: Na miły Bóg, czy ta firma w ogóle się nie broniła? Ależ broniła się, i to najlepiej jak umiała – wynajmując drogą kancelarię adwokacką. Tylko że ta kancelaria, zwyczajem podobnych, posłała na salę sądową aplikanta, który nie znał w ogóle sprawy. Coś tam może i tłumaczył, ale do sędziego to nie dotarło. Może gdyby obrona lepiej się spisała... Ale nie spisała się.

Niesprawność intelektualna wydającego wyrok to materiał wyłącznie do rozważań – sędziowie są, jak wiadomo, niezawiśli. Choć warto przypomnieć, że spór o ocenę kondycji polskiego sądownictwa był niedawno jednym z ważnych sporów między zwolennikami III i IV RP. Ale co do arogancji firm adwokackich, cóż, tu odpowiedź jest prosta. Lekarstwem na patologie jest konkurencja, a klucz do jej zapewnienia znajduje się w rękach państwa.

Reklama

W Stanach Zjednoczonych to adwokaci szukają klientów, bo zostać prawnikiem jest łatwo. U nas niejasna zapowiedź reformy egzaminów adwokackich sformułowana przez ministra Ćwiąkalskiego zaowocowała występami dostojnych mecenasów, którzy przekonywali do kamer, że bez odpowiedzialnych patronów wykształcenie nowego narybku jest niemożliwe. A patronów mało, więc... Koło się zamyka.

Adwokaci bronią swojego interesu. Gorzej, że minister śle sprzeczne sygnały, jak reforma naboru do korporacji ma wyglądać, i jest – jak się zdaje – gotów prowadzić prace nad projektem przez wiele lat. Rzecz charakterystyczna: projekt takiej ustawy nie znalazł się wśród rządowych priorytetów przedstawionych na sto dni rządu. Nie znalazł się, choć minister Sławomir Nowak zdążył zapowiedzieć wzrost efektywności rządzenia z "0.59 do 1.02", jak również obiecać polskim rodzinom "wzrost dzietności", też o konkretny procent. A przecież rządowi łatwiej byłoby przygotować projekt otwierający korporację, niż biedzić się nad decyzjami kobiet o posiadaniu dziecka.

Pytania do premiera

Reklama

Właśnie przy okazji stu dni rządu Tuska liczni publicyści powtarzali czasem triumfalnie, czasem ze smutkiem, że nowy premier uosabia "koniec wieku ideologii". Buduje się nawet nowe słowne konstrukcje, jak choćby "polityka posttożsamościowa". Brzmi to poważnie i nie jest całkiem nieprawdziwe. Ale przecież całkiem nie objaśnia, dlaczego minister Ćwiąkalski nie pali się, aby otworzyć korporacje, a Tusk powtarzając od czasu do czasu, jak chętnie widziałby je otwarte, nie wpisuje odpowiedniej ustawy na listę pilnych potrzeb Polaków.

Czy walka z prawniczym egoizmem to ideologia, a uleganie temu egoizmowi dowodem na "posttożsamościowy pragmatyzm"? Na stawianie modernizacji ponad jałowymi sporami?

Pytania można mnożyć. Dlaczego premier, ogłaszając co drugi dzień "tanie państwo", ogranicza się do gestów, takich jak redukowanie ochrony BOR oficjelom czy uderzenie w drobne przywileje parlamentarzystów, a nie chce podjąć wymyślonej kiedyś przez jego partię fundamentalnej reformy, jaką jest przejście na budżet zadaniowy? Polega on przecież na zupełnie nowej, zrywającej z urzędniczą inercją technice planowania rządowych wydatków. Przecież to pozwoliłoby uniknąć rozpaczliwej szturmowszczyzny, jaką jest coroczne wydzieranie pieniędzy poszczególnym resortom po to, aby dorzucić przykładowo oświacie. Pozwoliłoby być może – bo to reforma nieprzetestowana. Ale naprawdę warto spróbować.

Dlaczego premier jest w stanie pochwalić się likwidacją jednej tylko agencji: mienia wojskowego? Przecież od lat to właśnie Platforma wymachiwała sztandarem drastycznej redukcji pozabudżetowych molochów. Dlaczego nowy rząd nie sięgnie choćby po najbardziej minimalistyczną wersję naprawy finansów publicznych. Przecież zewnętrzne audyty, bardziej rygorystyczne procedury wydawania publicznego grosza pozwoliłyby zaoszczędzić go w stopniu daleko większym niż jałowe demonstracje ascetyzmu. Rząd Leszka Millera przeniósł posiedzenia do mniejszej sali, żeby oszczędzić na oświetleniu. I co? I nic.

Dlaczego nowy rząd, jeśli serio traktuje hasło „nauka i edukacja dźwignią rozwoju”, nie uderzy w rozwielmożnioną korporację naukowców? Pozostawienie uczelni i instytutów w rękach hierarchicznie zorganizowanego środowiska, w dużej mierze uniezależnionego od władz publicznych, choć to one dają pieniądze, staje się anachronizmem. Tymczasem minister Barbara Kudrycka woli przejść do historii jako bojowniczka przeciw szkole ojca Rydzyka. Na frontalne starcie z profesurą nie starcza energii ani odwagi.

Trzy wybrane na chybił trafił przykłady. Gdzie szukać powodów zaniechań? Tomasz Plata, jeden z piewców „polityki posttożsamościowej”, napisał niedawno, że Donald Tusk nie ma poglądów. Była to zresztą ocena pozytywna. Mamy się z tego cieszyć, bo tylko taki przywódca może bezpiecznie poprowadzić kraj.

Tusk ma poglądy, ale...

Otóż znam Donalda Tuska i mogę zaświadczyć, że ma on poglądy, na pewno bardziej wyrobione od większości polskich polityków. A mimo to jego ogólna wizja państwa ograniczonego, pilnującego tylko reguł zdrowej konkurencji, przyjaznego obywatelom nie wytrzymuje próby, którą nazwałabym "próbą konkretu". Nie brak ideologii jest cechą tej ekipy, choć niewątpliwie spory ideowe zostały przez nią wyciszone, co daje Polakom możliwość odsapnięcia. Gdyby sprowadzić ocenę rządu PO po pierwszych stu dniach do jednego hasła, byłaby nią uwaga "diabeł tkwi w szczegółach". Tyle że te szczegóły mają nieraz rozmiary już nie słonia, a dobrze wyrośniętego mamuta.

Bez wątpienia Tusk swoją intuicję: mniej państwa, traktuje zbyt mechanicznie. Nie wystarczy wycofanie się władzy, a w wielu wypadkach będzie ono błędem. We współczesnym skomplikowanym świecie, aby osiągnąć takie cele, jak uczciwa konkurencja czy większe budżetowe oszczędności, trzeba sięgać po takie środki, jak nowe ustawy czy instytucje pilnujące czystości reguł. Co z niskich podatków opisanej na początku firmie, która padła ofiarą korporacji prawników?

Bez wątpienia nie poglądy są zasadniczą przyczyną słabości. Reklamowana jako fachowa i kompetentna nowa ekipa cierpi na słabości ekip poprzednich, z których największą jest brak kadr. Owa naiwna pochwała braku nowych ustaw (także tych, które mają przynieść deregulację i budżetową równowagę) pokrywa dylemat: kto ma takie ustawy pisać, a potem sprawnie i kompetentnie wykonywać. Tusk mówiący DZIENNIKOWI: przypilnuję Ćwiąkalskiego, aby napisał ustawę antykorporacyjną, jest człowiekiem skazanym na korzystanie z pomocy wynajętych prawników. Ci zaś mogą nie mieć interesu, aby takie prawo kiedykolwiek powstało. Tusk rezygnujący z budżetu zadaniowego ustępuje prawdopodobnie przed oporem biurokracji (prawdopodobnie, bo sensownego wyjaśnienia nigdy nie dało się uzyskać). Biurokracji, na którą rytualnie narzeka, ale której jest w stanie odebrać jedynie drobne przywileje.

No, a poza tym jest jeszcze coś takiego, jak interesy. Stara maksyma, głoszona między innymi przez Miltona Friedmana, że największym wrogiem rynku są... kapitaliści, znajduje tu pełne zastosowanie. Dlaczego prawnicy czy naukowcy mieliby popierać większą konkurencję we własnym zawodzie. A przecież to ważne środowiska, które poparły PO w walce z poprzednim rządem. I teraz wystawiają rachunki. Przez takich swoich reprezentantów jak minister Ćwiąkalski.

Tusk kontra Tusk

Cała ta debata jest cokolwiek akademicka, dopóki PO cieszy się tak wielkim poparciem, jak obecnie, a opozycja wydaje się "niewybieralna". Jak zauważył w "Gazecie Wyborczej" Tomasz Lis, na razie „wrogiem Tuska jest tylko Tusk”. Można by, ciągnąc tę metaforę, zauważyć, że "obaj Tuskowie mają się dobrze". Nikt chyba już nie rozstrzygnie debaty, w jakim stopniu o niewybieralności opozycji zdecydowała kampania przeciw niej (między innymi takich środowisk, jak zaniepokojeni o swe przywileje adwokaci), a w jakim immanentne słabości Kaczyńskich i ich ludzi. Tusk może się kierować siłą bezwładu albo interesem wpływowych środowisk, bo i młodzi prawnicy, których kariery są blokowane, i szefowie firm, które padły ofiarą korporacyjnej zmowy, są w większości za PO. Głosują na etykietę albo – jak to ujął Lis – "odreagowują traumę".

Tak już jest, co jednak nie zwalnia dziennikarzy przed stawianiem pytań. W wystąpieniu Donalda Tuska na sto dni rządu pojawiła się niepokojąca teza, którą można by streścić tak: „Komentatorzy się czepiają, zwykli ludzie są zadowoleni”. Ja widzę przeciwne zjawisko: jedni publicyści przypominają, że Tusk jest, jaki jest, ale "za rogiem czai się Kaczyński, Ziobro i Gosiewski". Inni ulegają magii „polityki posttożsamościowej”. Rzecz w tym, że dla kolejnych firm pozbawionych – na początku XXI wieku, w środku Unii Europejskiej – oparcia w prawie, obie argumentacje są marną pociechą.