"To rozstrzygnęło, jeśli chodzi o tę część świata, do którego my przynależymy" - powiedział Tusk w RMF FM. Łatwiej jest nam zastosować się do starej rady Jacques’a Chiraca, gdy nie trzeba wybierać między Europą a Ameryką. A Serbowie? Im pozostanie Rosja.

Reklama

Niemal trzy czwarte Serbów (według sondażu przeprowadzonego przez serbskie ministerstwo ds. Kosowa - 72 proc.) chce wstąpienia kraju do Unii Europejskiej, jednak niemal tyle samo (70 proc.) nie akceptuje targu „niepodległość Kosowa w zamian za szybszą akcesję do UE”. Większość Serbów zgodziłaby się jednak na szeroką autonomię dla kosowskich Albańczyków, w ramach państwa serbskiego.

Serbski minister spraw zagranicznych, reprezentujący nowe pokolenie polityków, 33-letni Vuk Jeremić, niejednokrotnie podkreślał, że jego kraj nie zrezygnuje z ewentualnego członkostwa w Unii Europejskiej na rzecz - na przykład - ściślejszego sojuszu z Rosją.

:Serbia jest krajem europejskim i należy do europejskiej rodziny" - podkreśla Jeremić. Za kilka miesięcy, po wyborach parlamentarnych, może on jednak zostać zastąpiony przez polityka, który przemówi zupełnie innym językiem.

A Europa i USA ogłoszą: a czego innego można się było spodziewać? Serbowie to bowiem ci źli, choć odpowiedzialnego za wywołanie wojny "rzeźnika Bałkanów", komunisty Slobodana Miloszevicia dawno już nie ma wśród żywych, a jego zwolennicy od 8 lat nie rządzą w Belgradzie.

Zanim na początku lat 90. rozpadła się Jugosławia, USA z chłodnym dystansem obserwowały ten proces. Dla Amerykanów zaangażowanych w konflikt w Zatoce Perskiej bałkański kocioł nie wydawał się strategicznie istotny. "Jeszcze raz powiedzcie mi, o co w tym wszystkim chodzi?" - pytał wówczas swych doradców George Bush, ojciec obecnego prezydenta USA. Wydaje się, że Polakom znacznie łatwiej zrozumieć Serbów.

Nie będzie zbyt dużym uproszczeniem, jeśli prezydenta Serbii Borisa Tadicia porównać do Donalda Tuska. To rówieśnicy, obaj od czasów studenckich związani z opozycją demokratyczną. Obaj widzący przyszłość swych narodów w Unii Europejskiej, skłonni do kompromisów.

Reklama

Liderzy, którzy programowo głoszą optymizm, trafiają do młodych. Z kolei premier Serbii, Vojislav Kostunica to serbski Jarosław Kaczyński. I on nie miał nic wspólnego z komunistycznym reżimem. Jest radykałem, który głosi, że polityki zagranicznej nie można prowadzić "na kolanach".

Demokratą, który zorganizował przeszło 200-tysięczny wiec, by wykrzyczeć, że Serbowie w sprawie Kosowa gotowi są stanąć przeciwko całemu światu. Ugrupowania Tadicia i Kostunicy tworzą koalicję rządową. Sprzymierzyli się, choć dzieli ich tak wiele, jak Tuska i Kaczyńskiego. Na pewno łączy ich jedno: Kosowo.

"Tak długo, jak będę pozostawał na swym stanowisku, nie zaakceptuję niepodległości Kosowa" - mówi Tadić. "Ameryka, która niegdyś wydawała się symbolem wolności, teraz opowiada się za polityką siły" - dopowiada Kostunica. To jednak tylko słowa. Bo tak długo, jak ci politycy ze sobą współpracują, tak długo Serbia jest demokratyczna. I obliczalna.

Ale jest polityk, który realnie może zburzyć pokój. To Tomislav Nikolić. On za nic ma europejskie wartości. Już dziś jest liderem największej serbskiej partii, a o włos dwukrotnie przegrał wybory prezydenckie. On przewodzi szowinistycznym "rycerzom" walczącym o Matkę Serbię, którzy dorobili się na wojnach lat 90. bajecznych fortun, i zarazem wyrzuconym poza nawias biedakom, serbskim uchodźcom z Kosowa czy Chorwacji.

Na polskim gruncie najbliżej by mu było do polityków związanych z Radiem Maryja. Kto dziś popiera niepodległość Kosowa, zwiększa szanse Nikolicia na objęcie władzy.

Gdy w 1999 roku Amerykanie przez 78 dni bombardowali serbskie miasta, by powstrzymać - jak głoszono - katastrofę humanitarną w Kosowie, ówczesny szef polskiego MSZ Bronisław Geremek jasno w Sejmie tłumaczył nasze poparcie dla tej akcji: "Działania lotnicze skierowane są w reżim Slobodana Miloszevicia. Nie w Serbię!"

Pierwszy raz w „reżim” społeczność międzynarodowa uderzyła w 1991 roku. Sankcje gospodarcze nałożone na Serbię (m.in. zakaz importu ropy) zostały zniesione dopiero w 2000 roku, po obaleniu przez samych Serbów Miloszevicia, który przetrwał amerykańskie naloty.

Skutki i sankcji, i nalotów zwykli Serbowie odczuwają do dziś. To sprzyja radykałom. "Nic dziwnego, że wielu ludzi gotowych jest porzucić nędzną egzystencję i wziąć bezpośredni udział w wojnie" - pisał serbski filozof, a zarazem zaciekły krytyk nacjonalizmu Nebojsa Popov jeszcze w 1993 roku, gdy Serbowie walczyli w Bośni. Te czasy mogą wrócić.

"Odpowiada nam postawa, by Serbia nie była traktowana jako wrzód, ale partner" - mówił w grudniu po szczycie Unii Europejskiej w Brukseli Donald Tusk. Wydawało się, że jest na to szansa. Ale podpisanie umowy stowarzyszeniowej, która byłaby pierwszym krokiem do członkostwa Serbii w UE, zablokowała Holandia.

I oporu Holendrów nie złamała nawet Komisja Europejska. Pięknych słów jednak nie brakuje. "Pewnego dnia Serbia i Kosowo będą znowu razem, w Unii Europejskiej" - zapewnia przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Poettering. Pytanie, czy nie mogły się tam znaleźć jako jedno państwo?

Serbscy przywódcy złożyli w ubiegłym roku kosowskim Albańczykom atrakcyjną ofertę – zakrojoną na szeroką skalę autonomię, wzorowaną na tej, którą mają Wyspy Alandzkie. To archipelag wysp należący do Finlandii, ale status wysp jest gwarantowany międzynarodowo.

Mają one własne władze i same się rządzą, poza sprawami bezpieczeństwa i polityki zagranicznej. Tak było od 1999 roku w Kosowie pod nadzorem ONZ. Oferta została odrzucona. Przez Amerykanów. "Toys for boys" (czyli zabawki dla chłopców) - tak nowe państwa powstałe na gruzach Jugosławii nazwała Dubravka Ugreszić, chorwacka pisarka. "Chłopcy", którzy lubią strzelać siedzą też przecież w Waszyngtonie.

Dziś z błogosławieństwem wolnego świata Kosowem mają rządzić Albańczycy, mimo że oni mają już swoje państwo! Poza Koreańczykami nie ma drugiego takiego narodu, choć przyczyny tego stanu są zgoła odmienne.

I nie zmieni tego, jeśli o mieszkańcach Kosowa mówi się Kosowarzy czy Kosowianie. Społeczność międzynarodowa, a z nią nasz kraj, bierze na siebie odpowiedzialność także za to, że do niedawna premierem Kosowa był Ramush Haradinaj, dziś oskarżony przez międzynarodowych prokuratorów o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości popełnione podczas wojny domowej w latach 1998–99 na Serbach, Cyganach i... Albańczykach.

Przy wszystkich zarzutach, jakie można postawić Serbom, żaden z członków obecnych władz ich państwa nie był oskarżony o zbrodnie.