ROBERT MAZUREK: 1 Maja w początkach PRL był dość dziwaczny. Niektóre pochody zaczynały się mszą świętą.

PAWEŁ SOWIŃSKI*: W mniejszych miejscowościach, gdzie przed wojną nie było pochodów, nakaz władz zderzał się z lokalną tradycją. Ci ludzie próbowali obce im święto jakoś oswoić, wprowadzić tradycje im bliskie. Dzisiaj wydaje się to groteskowe, ale dla nich było całkiem naturalne, że strażacy defilują ze sztandarem św. Floriana, a inni ze sztandarem maryjnym.

Reklama

W końcu 1 Maja to początek nabożeństw majowych.

Właśnie. Więc na początku zdarzały się i sztandary maryjne, i z Jezusem, i jakoś współgrały. To oczywiście nie była reguła, ale zdarzało się w latach 40. Powszechniejsze było śpiewanie pieśni ludowych, popularnych, zupełnie niezwiązanych z tradycją robotniczą. Jednak w miarę upływu czasu, wraz z nastaniem stalinizmu, takiego rozchwiania ideologicznego było coraz mniej.

Reklama

Poza tym w latach 40. Bierut chadzał na procesje Bożego Ciała.

Więc zapraszanie księży na trybunę 1 Maja nie było czymś tak szokującym, jak nam się dzisiaj wydaje. Choć już wtedy zalecenia władz przestrzegały przed takimi sytuacjami, bo 1 Maja miał być świętem komunistycznym.

Używano takiej retoryki: komunistycznym? Bo pod koniec PRL był już raczej "socjalizm", mówiono o święcie robotniczym, eksponowano hasła pacyfistyczne…

Reklama

To ciekawa sprawa, bo ideologia władzy nigdy nie była czysto komunistyczna, internacjonalistyczna. Eksponowano takie słowa, jak społeczeństwo, lud, naród, ojczyzna. Czasem, jak w 1968 roku, przybierało to formę złowrogą, wypaczoną, nacjonalistyczną, ale na co dzień raczej narodowo-patriotyczną, aprobowaną przez wielu ludzi. Warto przyjrzeć się portretom noszonym przez uczestników pochodów, którzy przecież nie nieśli, czego chcieli, ale co im dano.

A na portretach Lenin.

On zawsze, podobnie jak Marks czy Waryński. Do połowy lat 50. towarzyszyli mu Stalin i Bierut, był przywódca NRD Wilhelm Pieck.

W żarcie z lat 80. robotnik żali się brygadziście, że musi nosić portrety. Niósł już Breżniewa, Czernienkę, Andropowa, a teraz każą mu nieść Gorbaczowa. "Nieś, masz szczęśliwą rękę" - odpowiada mu brygadzista.

Choć w latach 80. ten internacjonalizm nie był już tak nachalny jak w latach stalinowskich, to noszenie portretów przywódców sowieckich też się zdarzało. Wcześniej panowała swoista wymiana i skoro u nas niesiono portrety Rosjan, Czechów czy Niemców, to tam noszono Bieruta i Cyrankiewicza.

W Polsce noszono portrety nie tylko komunistów.

Od początku pojawiały się wizerunki postaci historycznych, których komunizm uważał za postępowych. I tak noszono Kościuszkę, Staszica, Mickiewicza, a panteon postaci dopuszczanych stale się rozszerzał. W latach 70. maszerował nawet i Kopernik.

Kopernik? Co prawda nie ksiądz, ale kanonik.

Pojawiał się jako ważny Polak, piewca nauki, racjonalizmu et caetera, a przede wszystkim jako ktoś, z kogo możemy być dumni, kto się dobrze kojarzył.

W ten sposób budowano wizerunek 1 Maja jako święta nieprzesadnie ideologicznego?

Powiedziałbym eklektycznego ideologicznie, bo oprócz bohaterów ruchu robotniczego, skądinąd też zawłaszczanych przez komunizm, pojawiały się postacie bardzo chwalebne, znane z kart historii, z którymi można się było utożsamić, nawet jeśli nie lubiło się na co dzień komunizmu.

A z drugiej strony opisuje pan wigilię 1 Maja, kiedy to z sześcio-, siedmiolatkami spotkał się towarzysz Bierut.

W czasach stalinowskich ideologizacja dotykała już najmłodszych i treści propagandowe pojawiały się nawet w książkach do matematyki.

Liczono wrogów ludu, których udało się schwytać?

Może nie wrogów ludu, ale jakieś tam plany produkcyjne czy podobne treści się znajdowały. A wracając do scenariuszy pierwszomajowych, w czasach stalinowskich, to było w nich miejsce i dla dzieci.

Jak dla biednego Janka Lityńskiego, który Bierutowi wręczał kwiaty?

Był wtedy dzieckiem zaplątanym w całą tę sytuację. Swoją drogą ta scena świetnie pokazuje nienaturalność tych starannie wyreżyserowanych "spontanicznych gestów". Trybuna honorowa była przecież bardzo wysoka, tworzyła dystans między tymi na trybunie a maszerującymi masami, więc pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa musieli takie dziecko podsadzić, by ono mogło podać komukolwiek kwiaty.

Groteska.

Dziś to wszystko może wydawać się groteskowe, choć przestrzegałbym przed sprowadzaniem stalinizmu wyłącznie do groteski, bo to były jednak dość straszne czasy. Opisałem wigilię 1 Maja, bo do tego święta przygotowywano się bardzo długo i uruchamiano całą machinę do zmobilizowania społeczeństwa, bo to był bodaj najważniejszy cel: mobilizacja ludzi. Towarzyszyła temu natrętna, agresywna propaganda, organizowano zbiórki i apele, trzeba było wreszcie przygotować się od strony technicznej: zorganizować pochód, zapewnić sztandary, hasła, dekoracje.

Ale nie da się nawet oszacować jak bardzo. Rzeczywiście do zorganizowania pochodu angażowano cały aparat państwa.

Towarzyszyły temu rytualne apele stachanowców.

Tak, były jakieś warty produkcyjne, stawano do współzawodnictwa pracy, zaciągano plany i zobowiązania. Czasem tak jak w pewnej wsi, gdzie w czynie pierwszomajowym wybudowano nową oborę dla kościoła. Część ludzi też starała się jakoś to przerobić na własną korzyść. W końcu można podjąć zobowiązanie, że posprzątamy nasz dom i zagrodę, a to można zrobić zawsze i jest z tego pożytek, tyle że z punktu widzenia systemu były to zobowiązania całkowicie fikcyjne. Skądinąd namawiałbym wszystkich do takich zobowiązań i dzisiaj (śmiech).

Nikt się nie ociągał. Zastanawiam się, jakie zobowiązanie mogła zaciągnąć paradującą grupa bokserów. Że znokautują więcej rywali, ale tylko spoza krajów demokracji ludowej?

Z pewnością jakieś zaciągali, zapewniam pana. Może obiecywali, że będą więcej ćwiczyć? Bokserzy mieli także inną rolę do spełnienia, otóż uczestnicy pochodów mieli zapewniać widowisko, musieli odgrywać jakieś sceny. Nie mogło być tak, że sobie tylko jakoś przejdą.

Teraz mamy Parady Równości i Manify, a już wtedy przejeżdżały platformy z gimnastykami.

Którzy pokazywali skomplikowane układy choreograficzne i popisywali się sprawnością, a lekarze i pielęgniarki w żywym szpitalu krzątali się koło pacjentów. To było medialne show tamtych czasów, ale i na tamte możliwości. W Olkuszu zamiast kosztownej platformy wykorzystano furmankę ciągniętą przez konia, na której dwóch chłopów cepami młóciło zboże.

Imponująca pomysłowość.

Ludzie nie mieli telewizji, mediów elektronicznych i taki widok był autentycznym przeżyciem. Uczestnicy pochodu mogli być podekscytowani, zdumieni, zafascynowani takimi scenami, bo na co dzień tego nie było.

Za to na pochodzie było wszystko.

Oczywiście, nawet satyra dawała się zaprząc. Wielkie kukły czy karykatury Churchilla z cygarem czy Adenauera w płaszczu krzyżackim były w pierwszych pochodach powojennych czymś nieodzownym. Potem, w latach 60. i 70. z takiej agresywnej propagandy zrezygnowano, a w okresie gierkowskim królował przekaz pozytywny, władza starała się dostosować do czasów.

Pochody w latach 80. były zupełnie inne niż trzydzieści lat wcześniej.

Przede wszystkim dużo skromniejsze i mniej pompatyczne. Generał Jaruzelski sam stawał na czele pochodu i szedł z ludem, a nie tylko odbierał defiladę z wielkiej trybuny honorowej. Skoro mamy kryzys i trudne czasy, to i władza oszczędzała.

Inne też były hasła.

Choć cały czas przyznawano się do socjalizmu, to na pierwszy plan wychodziły hasła patriotyczne, ogólnonarodowe, dotyczące dobra wspólnego. Z oczywistych powodów w latach 80. nie nawiązywano do gierkowskiej propagandy sukcesu, nie pojawiały się hasła o dziesiątej potędze gospodarczej świata, nie epatowano optymizmem i pomyślnością, na co mógł sobie pozwolić Gierek.

Za to protestowano przeciwko zbrojeniom. Oczywiście amerykańskim.

Czasy Jaruzelskiego były dość szczególne, bo po roku legalnej "Solidarności" do pewnych skompromitowanych idei i haseł nie można było wracać. Bardzo się skurczył arsenał propagandy. A z drugiej strony pojawiły się kontrpochody, podziemne obchody 1 Maja, które zaczęły się w 1981 roku, kiedy organizowała je jeszcze "Solidarność". W stanie wojennym te demonstracje przybierały dramatyczne formy, dochodziło do starć z milicją.

I 1 Maja znowu bito robotników.

To było bardzo znamienne i powrót do korzeni święta i sytuacji sprzed 1918 roku, kiedy robotnicze pochody były rozbijane przez carską policję. Jednocześnie był to ważny test siły opozycji, która rzucała wyzwanie władzy i wyprowadzała ludzi na ulice.

Wcześniej nikt inny się nie odwoływał do 1 Maja.

A już na pewno protesty te nie były zorganizowane. Bo spontaniczne, pojedyncze protesty czy zakłócenia pochodów były zawsze, ale one nie miały większego znaczenia. To było częstsze w latach 40., kiedy popiersie Lenina w jednej z miejscowości zanieczyszczono kałem.

Nieco ze wstydem przyznaję, że razem z kolegami urządzaliśmy w latach 80. zawody w pluciu do popiersia Lenina.

Podobne zachowanie, mówię o jawnych, były jednak dość rzadkie i nie zawsze były one przejawem oporu społecznego. Jeżeli ktoś się upił i wznosił wrogie hasła, to oczywiście SB to rejestrowała, ale trudno to nazwać działalnością opozycyjną, antykomunistyczną.

Załapał się pan na noszenie szturmówki?

Nie miałem szans. Gdy upadał komunizm, miałem 15 lat, zresztą już pod koniec lat 80. ciśnienie władz zelżało i obecność na pochodach pierwszomajowych w mojej szkole nie była już obowiązkowa.

W mojej, niestety, była. Bandażowałem sobie rękę, by nie nosić szturmówki, a po pochodzie doznawałem cudownego uzdrowienia i ściągałem opatrunek. Licealne zabawy.

Szkoła to specyficzne miejsce, bo człowiek w szkole w ogóle jest poddawany różnym przymusom i to nie tylko w komunizmie. Przed wojną jak do jakiejś miejscowości przyjeżdżał marszałek Rydz-Śmigły, to obecność też była obowiązkowa, a podejrzewam, że i dzisiaj gdy jakiś notabl odwiedza prowincjonalne miasteczko, to uczniowie również nie mają wielkiego wyboru.

Pewnie nie.

Zmiany lepiej widać po zakładach pracy, bo nikomu dziś nie przychodzi do głowy, by kazać ludziom uczestniczyć w manifestacjach czy pochodach. Ale przecież nie wszyscy chodzili na pochody pod przymusem, a i przymusy mogły być różne.

To dlaczego chodzili?

Z przeróżnych powodów. Młodzi mogli być nawet zadowoleni, że coś się dzieje, idą w grupie, są razem. Choć oczywiście istniała presja władz. Prócz propagandy były metody administracyjne: sprawdzano listy obecności, organizowano wspólne zbiórki, wyciągano konsekwencje wobec tych, którzy nie przyszli lub się urwali. Z czasem wykształcił się bardziej subtelny mechanizm przymusu. Pojawiała się świadomość, że to obowiązkowy rytuał, w którym bezpieczniej jest uczestniczyć. Nie trzeba już było nikomu grozić, wystarczyła sama obecność systemu nad głowami.

Dziś na pochody idzie nie więcej niż 10 tysięcy osób w całym kraju.

Niemniej powtarzam, że niektórzy i wtedy chodzili dobrowolnie. Proszę pamiętać, że część ludzi chodziła na pochody jeszcze przed wojną i mogła to traktować jako coś naturalnego, wszak 1 Maja to święto starsze niż komunizm. Obchodzono je jeszcze w XIX wieku na pamiątkę masakry robotników w Chicago, a w Warszawie w 1905 roku do pochodu strzelała carska policja, zginęło ponad trzydzieści osób. Dla sympatyka PPS pochód pierwszomajowy był czymś normalnym.

Ale to dotyczyło zorganizowanych robotników w dużych miastach.

Głównie ich, to prawda. Po wojnie pojawiły się inne motywacje, czasem też szczere. Część ludzi była zafascynowana modernizacją, tempem odbudowy kraju, popierała przemiany społeczne. A parady były ogromne, organizowane z rozmachem.

To było najbardziej jednoczące święto państwowe. 22 lipca przypadał w środku wakacji, to był raczej piknik.

Bez wątpienia to było najważniejsze święto w kalendarzu partyjnym. W latach 50. w małych miasteczkach pochód był często wydarzeniem radosnym, bo jedynym takim.

W latach 70. jako kilkulatek żądałem od ojca, by mnie prowadzał na pochód, bo domagałem się atrakcji i gumy do żucia.

I nie był pan odosobniony. W czasach względnej prosperity ludzie chętniej manifestowali na rzecz władzy i lata gierkowskie są tu dobrym przykładem. Zwłaszcza w pierwszej połowie lat 70., kiedy rosły płace, a sklepy były lepiej zaopatrzone, to pójście na pochód było bardziej autentyczne, naturalne niż w latach kryzysu.

Przez cały PRL była rywalizacja między 1 a 3 Maja?

Ona była bardzo wyraźna na początku i pod koniec PRL. Na początku ludzie mieli jeszcze świeżo w pamięci 3 Maja jako przedwojenne święto państwowe, więc mieli też naturalne skłonności, by je obchodzić. Z czasem to jednak zanikało i odrodziło się w latach 80., pod wpływem działalności opozycji.

Tradycję 3 Maja pielęgnował wtedy bardzo mocno Kościół.

A państwo, gdy zauważyło, że - z racji bliskości tych świąt - może dojść do asymilacji i zbliżania się tych tradycji, wyraźnie odcięło się od 3 Maja. Instrukcje były jasne: świętujemy do wieczora 1 Maja, a potem wracamy do normalnej pracy. Właśnie wtedy warszawska ulica ochrzciła 2 maja Dniem Ciecia, bo dozorcy musieli tego dnia zdejmować flagi powieszone na 1 Maja, by nie łopotały opozycyjnie na 3 Maja.

I znowu trzeba je było zawieszać na 9 maja, z okazji rocznicy zakończenia wojny.

No tak, ale dzięki temu wyraźnie odcinano się od 3 Maja. Kościół walczył jednak także o 1 Maja, obchodząc tego dnia wspomnienie św. Józefa Robotnika. Czasem po mszy świętej tego dnia organizowano nawet procesje. Myślę, że możemy mówić tu o swoistej rywalizacji tradycji.

Wygrywanej jednak przez komunistów.

O tyle że gdzieś tak w latach 70. 1 Maja wszedł do państwowej tradycji.

Do dziś mamy tego dnia wolne.

Bo święto jest zawsze dobre (śmiech). Ludzie lubią wypoczywać. Dziś to po prostu wolny dzień, majówka, okazja do wyjazdu. Zresztą, niech pan spróbuje znieść jakiekolwiek święto! Ludzie nie pozwolą.

Nawet jeśli jest pozbawione jakiegokolwiek ładunku ideowego?

Nawet wtedy. Dziś tradycja 1 Maja zamarła. Na pochody przychodzą garstki. W spokojnych czasach słabnie zapotrzebowanie na demonstracje, pochody, święta.

Organizowano czas po pochodach?

To święto poza funkcją ideologiczną, propagandową pełniło też funkcję ludyczną. Ludzie mieli się bawić, mieli być zadowoleni. Trzeba ich było wprawić w dobry nastrój, więc urządzano wieczorne potańcówki, zabawy ludowe z wyszynkiem. Skoro nie można było kupić kaszanki, a 1 Maja każdy mógł sobie w obwoźnym sklepie kupić po kilogramie, to się cieszył.

Zwykłe sklepy były zamknięte.

Mimo to w punktach obwoźnych czy na kiermaszach pozwalano ludziom kupić nieco więcej niż w powszednie dni, rzucano różne deficytowe towary, a że zwłaszcza do lat 70. prawie wszystkie były deficytowe, to osiągnięcie tego efektu nie było szczególnie trudne. Władza urządzała igrzyska. Dziś to budzi śmiech, ale każdy miał takie igrzyska, na jakie było go stać. Proszę pamiętać, że Polacy byli w komunizmie bardzo biedni. Tuż po wojnie mało kto miał zegarek.

Prócz sowieckich żołnierzy, ale ci mieli trofiejne.

To prawda, ale dlatego każda rzecz, którą 1 Maja sprzedawano, mogła się wydać cenna. Dziś byłoby to o wiele trudniejsze, bo społeczeństwo jest dużo bardziej zblazowane.

[bio:] * Paweł Sowiński, historyk, autor książki "Komunistyczne święto. Obchody 1 Maja w latach 1948 - 1954"